O papieskiej nieomylności

Księże Profesorze, papież Grzegorz XVI zabraniał wyrażać Kościołowi skruchę uważając, że Kościół "nie jest podatny na wady, zatajanie lub inne tego typu niedoskonałości" (Mirari vos). Tymczasem sto pięćdziesiąt lat później Jan Paweł II uczyni rachunek sumienia Kościoła jednym z ważniejszych założeń swojego pontyfikatu. Dlaczego papieże czasem nie zgadzają się ze sobą?

Na każdym etapie historii Kościół posiada jakieś rozumienie prawdy, którą powierzył mu Chrystus. Tyle że – co mocno podkreśla Jan Paweł II – prawdę powierzoną Kościołowi przez Chrystusa trzeba odróżniać od tego, co nazywamy sposobem rozumienia prawdy. Ufamy, że to rozumienie dokonuje się w Duchu Świętym, ale też nie wszystko w tym rozumieniu jest z Ducha Świętego. To nie jest tak, że jakiekolwiek zdanie wypowiedziane przez papieża jest natchnione. Papież nie stoi ponad Kościołem. On jest jego dzieckiem, jest też dzieckiem swojego czasu, w którym uczy się wiary i rozumienia pewnych spraw. Nie dziwmy się więc, że czasem rozwój doktryny następuje jakby przez zaprzeczenie temu, co wykładano sto lat wcześniej. Jan XXIII i Pius IX byli beatyfikowani w tym samym czasie, ale gdyby porównać ich nauczanie, zwłaszcza w dziedzinie nauk społecznych, to okaże się, że są to w pewnych punktach twierdzenia sprzeczne ze sobą.

A jak odróżnić zdanie natchnione od nienatchnionego?

Służy temu cała wielka refleksja teologów oraz refleksja samego Magisterium Kościoła. Trzeba spojrzeć na to, co Kościół powiedział w czasie Soboru Watykańskiego I na temat nieomylności papieskiej, a także na to, co powiedział Sobór Watykański II o strukturze Kościoła, podkreślając rangę każdego z biskupów oraz ich kolegium.

Ale przecież zwykły człowiek, który nie jest w stanie przeprowadzić tej analizy, będzie posłuszny nauczaniu, które z czasem może się zmienić, bo na przykład okaże się błędne.

Bardzo ważne jest rozróżnianie poziomów nauczania kościelnego: jeśli coś jest zdefiniowane jako dogmat wiary, to obowiązuje mnie absolutne posłuszeństwo w wierze, natomiast tam, gdzie mamy do czynienia z nauczaniem zwyczajnym, to oczywiście okazuję szacunek i posłuszeństwo, ale też, jeśli mam jakieś bardzo poważne kontrargumenty, mogę zgłaszać swoje wątpliwości, mogę prowokować dyskusję.

Należy także pamiętać, że to nie jest tak, że jedni w Kościele nauczają, a inni słuchają. Ten, kto naucza, naucza najpierw samego siebie. To, co jest głoszone, obowiązuje przede wszystkim tych, którzy sami głoszą.

Nauczanie Papieża ex cathedra przyjmujemy bez dyskusji.

Tak, ale każdy, kto choć trochę studiuje nauczanie papieża, wie, że zdarza się ono niezwykle rzadko. Jan Paweł II, podczas swojego dwudziestosześcioletniego pontyfikatu, wypowiedział się ex cathedra tylko raz: w encyklice Evangelium vitae. Stwierdził wtedy, powołując się na autorytet Piotra i Pawła, że aborcja i eutanazja są aktami głęboko niemoralnymi (por. Evangelium vitae 57). To są definicje, co do których niewielu wierzących może mieć wątpliwości.

Czy ogłoszenie w XIX w. dogmatu o nieomylności papieskiej było potrzebne? Niektórzy twierdzą, że to był błąd.

Ten dogmat pojawił się w pewnym kontekście historycznym, który z jednej strony uzasadniał chęć zdefiniowania tej prawdy, a z drugiej strony był dość nieszczęśliwy. Wiek XIX to czas, który w Europie upływa pod hasłem liberalizmu, a liberalizm raz po raz uderzał w papiestwo – nie w doktrynęchrześcijańską, ale w papiestwo jako instytucję. Dotyczy to zwłaszcza włoskiego liberalizmu politycznego, który ostatecznie doprowadził do obalenia Państwa Kościelnego i powstania państwa włoskiego. Dla papieży tamtego okresu ten ruch polityczny był owocem rewolucji francuskiej, która uderzyła w Kościół i zburzyła dotychczasowy porządek: sojusz tronu i ołtarza oraz uprzywilejowaną rolę chrześcijaństwa. Papież traktował wobec tego liberalizm jako swojego instytucjonalnego wroga. A jeśli dołoży się do tego takie zjawiska, jak np. wydanie książki Renana "Życie Jezusa", kwestionującej kilka podstawowych dogmatów chrześcijańskich, to zaczyna być zrozumiałe, że dla papieża hasło wolności politycznej mogło być mniej więcej tak samo niebezpieczne, jak hasło wolności religii czy wolności słowa.

Papież w obliczu tych przemian czuł się jak w oblężonej twierdzy. Odpowiedzią na te wydarzenia było ogłoszenie encykliki Quanta cura i Syllabusa, w których papież twierdził, że nie jest w stanie pogodzić się z nowoczesną kulturą i cywilizacją. Sześć lat później Sobór Watykański I ogłosił dogmat o nieomylności papieskiej. Te dwa fakty zostały przez większość ludzi błędnie połączone. Ci, którzy popierali przemiany, zaczęli protestować przeciw dogmatowi.

Na czym polega to błędne połączenie?

Na tym, że interpretowano dogmat, w ogóle go nie czytając. Bo jeśli go przeczytamy, to powie nam on więcej o tym, kiedy papież jest omylny, niż kiedy nie jest. Pole nieomylności jest zawężone do tematów związanych z wiarą bądź moralnością. Papież musi zaangażować cały swój autorytet, musi chcieć wyraźnie definiować prawdę. Jeśli przeczytamy ten dogmat tak jak jest on sformułowany, to nie będzie budził protestu. On sprzeciwia się prostackiemu rozumieniu, że wszystko, co mówi papież, jest nieomylne i że np. potępienie osiemdziesięciu tez z Syllabusa należy przyjąć jako dogmat wiary. Aby wiedzieć, co papież podaje nam do wierzenia, czego tak naprawdę uczy, a czego nie, musimy dokonać analizy jego nauczania.

W XX w. mieliśmy szczęście do wybitnych papieży, ale np. w średniowieczu było trochę inaczej. Co się dzieje, kiedy na tronie Piotrowym zasiada ktoś niegodny?

Swoisty urok polega na tym, że jeżeli na przykład weźmiemy pod uwagę papieży z X w. – dość nieciekawe osobowości – to okaże się, że definiując (czasami) kwestie dotyczące wiary i moralności, robili to w sposób poprawny i nieomylny… Całe napięcie dotyczące Kościoła, które jest niesłychanie ważne, polega na tym, że Chrystus powierzył prowadzenie Kościoła ludziom naprawdę słabym. Hans Urs von Balthasar mówi, że główny skandal chrześcijaństwa polega na tym, iż grzesznik rości sobie pretensje do nieomylności. To zaczyna się już od Piotra, który zaparł się Chrystusa trzykrotnie, a potem zasłużył na upomnienie ze strony Pawła. O. Augustyn Jankowski, benedyktyn, pisze: "Chrystus uczynił skałą człowieka, który z natury był bardziej podobny do piasku". To dotyczy św. Piotra, papieży X w., a także i wieku XX.

Mówicie panowie o serii dobrych papieży w XX w. Oczywiście, tak było, co nie zmienia faktu, że postacią, na której XX w. załamuje się jak na zawiasie, jest papież Pius XII, którego pontyfikat oceniany jest rozmaicie, począwszy od procesu beatyfikacyjnego, który toczy się już od pewnego czasu, po głosy bardzo krytyczne, odsądzające papieża od czci i wiary. Im bardziej jednak poznaje się życiorysy konkretnych papieży, tym mniej radykalne sądy się wydaje.

Ostatnio dość dużo czasu spędzam nad materiałami dotyczącymi Innocentego III. To papież, który odpowiada za zwołanie dwóch krucjat i dodatkowo trzeciej, przeciw heretykom w południowej Francji. Już samo to wystarczyłoby niejednemu, by go potępić, zwłaszcza jeśli się pamięta, czym zakończyła się zwołana przez niego w 1202 r. krucjata: zdobyciem i złupieniem Konstantynopola. Jednocześnie jest to człowiek, który potrafi zaskoczyć poziomem swojej duchowości, jego teksty dotyczące np. teologii kapłaństwa są niezmiernie głębokie. Przecież to jest papież, który ostatecznie potwierdził tajemnicę spowiedzi w Kościele. Nauczał, że kapłan, który zdradza tajemnicę spowiedzi, grzeszy dwa razy ciężej niż ten, kto się spowiada – niezależnie od tego, jak ciężki grzech wyznaje. To są zupełnie niezwykłe teksty. Najstarszy szpital rzymski – istniejący zresztą do dzisiaj – pod wezwaniem Ducha Świętego – został ufundowany właśnie przez Innocentego III. Był pomyślany, aby ratować rzymskie dzieci, topione w Tybrze przez rodziców nie mających pieniędzy na ich utrzymanie.

Jeśli się wejdzie głębiej w życie konkretnych osób, to okazuje się, że w każdym z nich jest coś diabelskiego i ewangelicznego zarazem. Tak też jest z nami. Kiedyś byłem przekonany, że rozwój w historii Kościoła odbywa się linearnie, że każde następne pokolenie coś wnosi, jest bardziej ewangeliczne i więcej rozumie z Ewangelii. Dziś myślę, że to nieprawda: w każdym pokoleniu byli ludzie, którzy myśleli ewangelicznie i tacy, którzy myśleli – jak to nazywam – politycznie, tzn. kategoriami wyłącznie Kościoła-instytucji, której należy bronić, a żeby to robić, trzeba posługiwać się środkami, które są efektywne, choć nie zawsze etyczne.

Ale papież to osoba wybrana z ogółu, jest na świeczniku, jest niejako wzorem. Względem jego postępowania powinny być chyba przyjęte inne kryteria niż wobec naszego.

To prawda. Pamiętajmy wszakże, by nie popełniać błędu a-historyczności, polegającego na tym, że przyłożymy np. na papieża z X w. nasze kategorie sumienia, myślenia, rozumienia tego, co dobre i złe. Oczywiście, w swoim pokoleniu powinien być to człowiek, od którego więcej się wymaga, bo więcej otrzymał.

W ciągu wieków zmieniali się papieże a wraz z nimi oblicze papiestwa. W czym tkwi istota papiestwa, co w nim pozostaje niezmienne?

Istota jest zawsze ta sama: papież to biskup Rzymu i następca Piotra. Jako następca św. Piotra spełnia w kolegium biskupów tę samą funkcję, jaką Piotr spełniał w gronie Apostołów. To jest istota papiestwa, reszta to historyczne formy i dodatki.

Ks. dr hab. Grzegorz Ryś – historyk Kościoła, pracownik naukowy PAT w Krakowie, zajmuje się historią średniowiecza.

Tekst pochodzi z miesięcznika katolickiego LIST 2004/10 "Jak papieże ratowali świat".

Marcin Jakubionek

Zobacz także