Łemkowskie Boże Narodzenie (audio)

Góry są geografią, która staje się Ewangelią,
aby przekazać ludziom ciepło prawdy i piękno nieba.

Autor nieznany

Tego roku zima była wyjątkowo cieżka. Woda zamarzła w studni, a dwuspadowy dach chyży pokryła gruba czapa śniegu. Na caryku nieopodal pieca grzała się kwoka i stary kogut. W izbie obok, przeznaczonej niegdyś dla pokaźnej liczby inwentarza, pomrukiwała jedna, ostatnia krowina – wspomnienie dobrych czasów. Kobieta siedziała przy piecu. Do piersi tuliła zawiniątko, a w nim, chyba najszczęśliwszą istotę, jaką tego dnia nosiła Ziemia. Wokół bieda, a on, w najlepsze, śmieje się i wyciąga rączki. Takie cuda. Serce matki radowało się. W półmroku dało się słyszeć cichutkie i pełne miłości: Boh priedwicznyj narodil sa…

Taki obraz zapewne wielokrotnie znajdował odzwierciedlenie w rzeczywistości. Łemkowie… Do czasu wysiedleń, mających miejsce po II Wojnie Światowej, licznie zamieszkujący tereny Beskidu Niskiego. Nieraz zaznawali krzywd ze strony państwa polskiego. Dziś ciągle trochę inni, a nasi. Obcy, a sąsiedzi. Wiemy o nich tyle, ile oni sami chcą nam powiedzieć. W obliczu nie tak dawnej, bolesnej przeszłości trudno o zaufanie. Pomimo, iż dzielą nas Kościoły i wyznania, łączy – Boże Narodzenie. Czy połamiemy się opłatkiem czy prosforą, a przy wigilijnym stole zaśpiewamy Bóg się rodzi lub Boh priedwicznyj, niech ta opowieść o łemkowskim Bożym Narodzeniu pozwoli nam odkryć, jak nam blisko do siebie.

Hory naszy, hory

Łemkowszczyzna, kraina wbijająca się klinem w południowo wschodnią cześć Polski, sięgająca daleko na tereny słowackie, targana była przez wieki różnymi konfliktami politycznymi i religijnymi. Z racji swojego granicznego położenia pamięta czasy krwawych bitew austro–rosyjskich, kiedy to Łemkowie siłą wcielani byli do wrogich sobie armii i walczyli – brat przeciw bratu. Dziś wszystkich – Łemków, Austriaków, Rosjan – łączą cmentarze. Niezliczona ilość cmentarzy wojennych, nierzadko niedostępnych dla oka, ukrytych gdzieś w głębi lasów, na zboczach magur.

W 2. połowie XX wieku, Łemkowie uznani zostali przez władze krajowe za wrogą grupę, sprzymierzeńców UPA, którą jak najszybciej należy „zasymilować”. Zrobiono to w kilku falach. Część odesłano na ziemie ówczesnego ZSRR, część – dosłownie – rozsiano po terenach północnej Polski. Tych, którzy nie chcieli odejść z ojcowizny, wywożono do obozu Jaworzno. Najbardziej bolesna w skutkach była akcja pod kryptonimem „Wisła”. W jej wyniku pustoszały całe wsie łemkowskie. (Wiele lat później Łemkowie otrzymają zgodę na powrót do rodzinnych stron, jednak wówczas nie będzie do czego wracać. Albo będą przepędzani przez nowych osadników, albo skazani na tułaczkę lub powolną odbudowę splądrowanych, zdewastowanych chyż.) Na nowych ziemiach łemkowie traktowani byli jak zbójcy, wrogowie narodu, margines społeczny. Na Łemkowszczyźnie natomiast rozpoczął się proces zacierania łemkowskich śladów. Działo się to także, niestety, za sprawą władz religijnych. Drastyczne obcinanie ramion krzyżom prawosławnym w cerkwiach miało na celu „dostosowanie otoczenia” do nowego zwierzchnika – Kościoła Katolickiego. Tylu krzywd ile zaznali wtedy zwyczajni Łemko i Łemkini nie jest w stanie objąć żadna publikacja naukowa. Jak w takich warunkach miała przetrwać kultura, tradycja łemkowska? A jednak…

Łemkowie, ze względu na kilkakrotne w swojej historii zmiany wyznania, dziś wyznają Prawosławie (będące ich „pierwotną” religią), Grekokatolicyzm lub Katolicyzm. Często się zdarza, iż będąc dziś na Łemkowszczyźnie w jednej wsi natkniemy się na dwa kościoły. Przykładem – miejscowość Bodaki, gdzie obok cekrwii prawosławnej znajdziemy kościół rzymskokatolicki, który niegdyś był cerkwią greckokatolicką. Pewien stary Łemko pisał: „Nasze religie wschodnia i zachodnia są bratnimi religiami, (…) my wszyscy modlimy się do jednego Boga”. Na szczęście miał rację, gdyż dla nas wszystkich Boże Narodzenie stanowi wspólny mianownik i pozostaje jednym z najistotniejszych momentów w roku liturgicznym.

[slickr-flickr search=”sets” set=”72157628511434675″ type=”gallery” size=”large”

Weczyrky

Łemkowskie Boże Narodzenie, czyli Rizdwo, podobnie jak w tradycji polskiej, poprzedzał post, tzw. Rizdwiany pist. Był to trwający cztery tygodnie czas zadumy, wyciszenia ale i pogodnych wieczornych zabaw, zwanych weczyrky, podczas których dziewczęta przędły, a chłopcy żartowali i przebierali się za różne postaci (Żyda, Cygana, turonia czy owiniętego w słomę medwida). Już wówczas można było rozpocząć śpiewanie kolęd, jednak wybierano te o spokojniejszym charakterze, mniej podniosłe.

Niezwykle popularną zabawą podczas weczyrków było peczenie kohuta, które polegało na tym, iż jeden z chłopców siedział na krześle, w reku trzymając „berło” z drewna, owinięte w umazaną, brudną szmatę. Ów młodzieniec wybierał spośród dziewcząt tą, która miała go pocałować. Jeśli „wybranka serca” nie zechce, jej zadaniem jest pocałowanie „berła”. Następnie to dziewczyna zasiadała na krześle i wybierała partnera do całowania. Nic dziwnego, że atmosfera sprzyjała zawiązywaniu się nowych przyjaźni, miłości, które mogły mieć pozytywny finał wiosną lub latem…

Swiatyj Weczer

Wigilia, zwana u Łemków Swiatyj Weczer, obchodzona jest, według kalendarza juliańskiego, 6 stycznia. Wówczas panuje ścisły post, który dotyczy również przydomowych zwierząt. Cały dzień, podobnie jak w naszej tradycji, obowiązuje wróżba: jak Wigilię, tak i cały rok, dlatego wszyscy są dla siebie życzliwi, uczynni, nie ma mowy o kłótniach czy nieprzyjemnościach czynionych drugiemu. Na dawnej Łemkowszczyźnie był to jeden z najbardziej magicznych dni w roku, dlatego każda czynność miała znaczenie. Odwrócona w prawo główka kapusty zapewniała urodzaj, ukradziony komuś drobiazg – powodzenie. Nie wolno było nic pożyczyć, ale dobrze jeśli udało się pożyczyć coś samemu, w szczególności od Żyda.

Łemkowie obserwowali także otoczenie i zdarzenia mające wtedy miejsce. W ten sposób wróżono, jaki będzie kolejny rok. Jeśli do domu tego dnia jako pierwszy wszedł mężczyzna, to oznaczało szczęście dla gospodarstwa, jeśli kobieta – wręcz przeciwnie.

Od wczesnego rana gospodynie przygotowywały kolacje wigilijną. Jedną z najważniejszych potraw, posiadającą magiczne właściwości i wymagającą specjalnego „obrzędu” pieczenia był kraczun – okrągły chleb z włożoną pośrodku główką czosnku, wypiekany z wszystkich rodzajów zbóż jakimi dysponowało gospodarstwo. To zapewniało urodzaj i dobrobyt w nadchodzącym roku. Kobiety zebrane w izbie przy pieczeniu podskakiwały, co miało zagwarantować, iż chleb pięknie wyrośnie.

Ważne były też połaznyky – chlebki o podłużnym kształcie, pieczone, podobnie jak kraczun, z dodatkiem czosnku. Gospodynie wypiekały zwykle trzy: pierwszy był przeznaczony dla zwierząt domowych, drugi – dla połaznyka, czyli osoby, która chodziła od domu do domu i składała życzenia, trzeci natomiast był „zapasowy”, na wypadek odwiedzin innego połaznyka.

Istotnym momentem dnia, niejako rozpoczynającym wieczór wigilijny, było wyście nad rzekę. Wszyscy Łemkowie udawali się nad nią boso i obmywali się. Ponoć dawniej rozbierano się nawet do naga i wskakiwano do wody! Wierzono, że w ten sposób można sobie zapewnić zdrowie na kolejny rok. Gospodynie ponadto nabierały wodę do naczyń, aby następnie pokropić nią domostwo. Przed wieczerzą ponownie obmywano się w wodzie z rzeki. Dopiero potem zasiadano do stołu.

Nie tylko gospodynie miały tego dnia swoje obowiązki. Do zadań pana domu należało poukładanie pod stołem: motyki, kosy, siekiery czy lemiesza od pługa. To miało zagwarantować siłę oraz zdrowie dla nóg i stóp, które – choć trudno to sobie wyobrazić – trzymano na owych przedmiotach podczas Wigilii. Gospodyni natomiast przygotowywała stół. Kładła na nim siano, i dopiero potem przykrywała obrusem. Potem na stół wędrował kraczunpołaznyky, a obok stawiano garnek z pszenicą w który wkładano gromnicę. Ważna wróżbą było krótkotrwałe zapalenie gromnicy. Obserwowano dym. Jeśli szedł ku górze, gospodarze szykowali się na wesele, jeśli zaś do drzwi – na śmierć członka rodziny. Następnie gospodyni kładła naokoło stołu łyżki, przy czym uwzględniała także zmarłych krewnych. Łemkowska Wigilia zaczynała się od wspomnienia tych, którzy odeszli z tego świata i zaproszenia ich do wspólnego wieczerzania. Potraw, które jedzono z jednej miski, było 7, 9 lub 12. Należały do nich: gołąbki z grzybami, bobalky (rodzaj klusek) z makiem, bób, fasola, parzona pszenica z miodem i makiem czy kisełycia (żur gotowany na bazie owsa). Po wieczerzy wszystkie łyżki wiązano razem, a gospodarz opasywał łańcuchem nogi stołu. Dzięki temu rodzina miała być zawsze razem, zgodna i solidarna.

Istotnym elementem było odkładanie do dijnyczka, czyli naczynia do dojenia, trzech łyżek z każdej potrawy. Po skończonej Wigilii gospodarz szedł do zwierząt, zabrawszy również przeznaczony dla nich połaznyk, i obdzielał je strawą.

Łemkowie nie znali opłatka. Dzielono się połaznykiem, proskurą (chlebkiem pieczonym na plebanii) lub po prostu kawałkiem chleba z czosnkiem. Nie znano także choinki. Zwyczaj ten przywędrował w łemkowskie strony dopiero przed II Wojną Światową. Co ciekawe, na początku choinki wieszano w izbie na haku, wierzchołkiem do góry.

Christos rożdajet sia

Kolędowanie u Łemków zaczyna się już w czasie adwentowych weczyrków. Jednak jego właściwy czas przychodzi po wieczerzy wigilijnej, podczas Pasterki, zwanej Welyke Poweczyrnie. Od tej pory będzie się kolędowało w domach, rozpocznie się także okres chodzenia po kolędzie, który potrwa przez dwa tygodnie, aż do Święta Jordanu, zwanego drugą Wigilią. (Święto to jest niezwykle „malownicze”. Obchodzi się je na znak pamięci chrztu Chrystusa w rzece Jordan. Poprzedza je postna kolacja, po której w nocy, w cerkwiach odprawiane jest nabożeństwo. Następnie społeczność łemkowska udaje się wraz z popem nad rzekę lub strumień, gdzie odbywa się poświęcenie wody. Towarzyszy temu uroczysta procesja. Obchody Święta Jordanu trwają do rana.)

Czas radosnego kolędowania zwykle rozpoczynany jest przez grupy dzieci, ale po kolędzie chodzą i starsi. Wszyscy składają życzenia na nowy rok, oczekując w zamian drobnej „zapłaty”. Może to być pieniądz, jakiś smakołyk, tudzież (w przypadku starszych!) poczęstunek wódką. Na Łemkowszczyźnie znanych jest kilka odmian grup kolędniczych. Chodzi się z gwiazdą, z turoniem, a także z tzw. „wertepem”, który w tradycji Łemków oznacza oddalone, niedostępne miejsce, ale i – symbolicznie – narodzenie Jezusa Chrystusa, Zbawiciela świata.

Dziś w Beskidzie Niskim można spotkać grupy kolędnicze łemkowskie i polskie. Ludzie zamieszkujący tereny Łemkowszczyzny akceptują siebie nawzajem i traktują po sąsiedzku. Związane jest to też z dużym przemieszaniem narodowościowym i z faktem, iż zawierane jest wiele małżeństw polsko – łemkowskich, a w rodzinach zaczyna się w ten sposób „podwójne” obchodzenie Świąt Bożego Narodzenia.

Na Pasterce jako pierwszą, tradycyjnie, wykonuje się XV–wieczną kolędę Boh Priedwicznyj. Ma ona bardzo podniosły i uroczysty ton, który uwidacznia się w bogatej linii melodycznej, długich frazach, dużych skokach interwałowych. Charakter, warstwa tekstowa oraz przebieg melodii przywodzą na myśl kolędę Bóg się rodzi, choć często porównywana ona jest także do naszej: Wśród nocnej ciszy. Takich „odpowiedników” doszukać się można więcej. Łemkowszczyzna to kraina, na której terenach mieszały się ze sobą różne wpływy kulturowe: polskie, węgierskie, słowackie, ukraińskie, tak więc o paralelizmy słowno–muzyczne nietrudno.

Drugą bardzo znaną i popularną kolędą jest Nowa radist stala.

Jako jedna z niewielu posiada melodię opartą o molową skalę. Warto wspomnieć, iż w większości, kolędy łemkowskie mają pogodny charakter i oparte są o skale durowe. Tak jak w po przedniej, uderza tu jakość materiału melodycznego, rozbudowana szeroka linia melodyczna, długość frazy. W pierwszej zwrotce, w warstwie tekstowej padają słowa: nad wertepom zwizda jasna. Mowa tu właśnie o tym niezwykle oddalonym, schowanym przed okiem ludzkim miejscu, gdzie na świat przychodzi Zbawiciel.

 

W drugiej połowie XX wieku nagrywaniem wypowiedzi ustnych dotyczących tradycji, obrzędów, ale i życia codziennego Łemków zajmował się profesor Roman Reinfuss. Zaopatrzony w magnetofon szpulowy, niestrudzenie przemierzał łemkowską krainę, by móc nagrać starych Łemków i Łemkinie, opowiadających o swojej rzeczywistości. Nagrywał także łemkowskie pieśni, w tym kolędy. To dzięki niemu możemy dziś, choć na chwilę zbliżyć się do łemkowskiej tradycji, jak najbardziej żywej, autentycznej, i poczuć klimat łemkowskiego Bożego Narodzenia.

***

XXI wiek to czas odrodzenia Łemkowszczyzny. Jej mieszkańcy budują swoją kulturę i tożsamość ze skrawków pamięci, bez względu na szerokość geograficzną, na której dane im było się znaleźć. Pielęgnują to, co ocalało, czego nie zniszczyły ani wysiedlenia, ani niemożność powrotu na ojczyste ziemie. Ani czas, ani pęd dzisiejszego świata. Łemkowską chyżę wraz z carykiem, piecem i innymi jej elementami prędzej dziś zobaczymy w skansenie niż w rzeczywistości. Nie ma już także i kobiety która tamtej zimy śpiewała swojemu nowo narodzonemu dziecku. Pozostała kolęda. Jak co roku, w krainie skrytej wśród magur i potoków, o północy zabrzmi w cerkwiach i kościołach z cała mocą, jaką przynieść może tylko świadomość nowego początku, Boh priedwicznyj…

Zobacz także