Nadzieja matką głupich?

Zwykło się mówić, że nadzieja jest matką głupich. Taki sąd wypływa pewnie z doświadczenia – dodajmy – z przykrego doświadczenia. Istotnie, wiele jest sytuacji, które boleśnie pokazują, iż posiadanie nadziei na to, że coś upragnionego się wydarzy, bywa ni mniej, ni więcej tylko smutnym łudzeniem samego siebie nazywanym potocznie głupotą. Mało jest rzeczy równie godnych politowania niż widok zadowolonego głupca, który czerpie pewność siebie z czegoś, co nazywa nadzieją.

Jednakże bywa też i tak, że podziwiamy kogoś ze względu na jego zdolność do mądrego, optymistycznego patrzenia na świat, doceniamy umiejętność podnoszenia upadłych na duchu, wytrwałość w dążeniu do wyznaczonego celu i sztukę porządkowania spraw według ich miejsca w hierarchii ważności. Podziwiamy dalekowzroczność spojrzenia i łatwość zobaczenia życia z odpowiedniej perspektywy. Czasem wręcz zdarza się nam obdarzyć taką osobę określeniem „świadek nadziei”. W towarzystwie takich ludzi nie sposób nie zauważyć, że życie bez nadziei jest zwyczajnie „beznadziejne”, bez niej traci się zupełnie ochotę do życia i do robienia czegokolwiek.

Widać więc, że, gdy mówimy o nadziei nie zawsze mamy na myśli to samo. Z jednej strony myślimy o niej, jako o „matce głupich”, z drugiej cenimy tych, którzy z niej czerpią siły do twórczego życia. Jak to pogodzić? Przyjrzyjmy się temu, co na ten temat ma do powiedzenia św. Tomasz: „Nadzieja po pierwsze dotyczy dobra. Ściśle rzecz biorąc nadzieja może odnosić się tylko do dobra; tym nadzieja różni się od bojaźni, która rodzi się z zetknięcia ze złem. Po drugie, nadzieja kieruje się do czegoś przyszłego. Nie ma bowiem nadziei na to, co już się posiada; tym nadzieja różni się od radości, że radość wypływa z dobra, którym już można się cieszyć. Po trzecie, potrzeba, aby było to czymś niełatwym do zdobycia. Nie mówi się bowiem o kimś, że ma nadzieję, gdy chodzi o coś bardzo małego, czego zdobycie leży bezpośrednio w jego mocy; tym nadzieja różni się od pragnienia czy pożądania […]. Po czwarte, jest to możliwe do osiągnięcia. Nie można bowiem mieć nadziei na coś, czego wcale nie można osiągnąć; tym nadzieja różni się od rozpaczy” (ST, 1-2,40,1).

W tym fragmencie Tomasz podpowiada jak rozpoznać prawdziwą nadzieję. Powinna ona dotyczyć dobra, na które trzeba poczekać, ale jeszcze konieczna jest solidna praca i wysiłek, by ją zdobyć. Słowem, musi być czymś dobrym, przyszłym, możliwym i trudnym do osiągnięcia. Mówienie o nadziei jako „matce głupich” dotyczy więc przypadków, w których obiera się za jej przedmiot coś nie spełniającego czterech warunków wymienionych przez Mistrza z Akwinu. Głupotą jest przecież dążenie do realizacji czegoś, co nie jest dobrem, albo pokładanie nadziei w czymś, co nie jest tego warte.

Co więc jest warte naszej nadziei? Jeżeli musi być ona „niebanalnym” dobrem, trudnym do zdobycia, możliwym do osiągnięcia dopiero w przyszłości – co może spełnić tak wygórowane kryteria? Dla Tomasza odpowiedź jest jednoznaczna: jedynie życie wieczne. W najwłaściwszym sensie nadzieja stosuje się do daru Bożego w nas, który ukierunkowuje człowieka do celu całego jego życia, czyli do życia wiecznego z Bogiem. Cztery warunki nadziei spełniają się w życiu wiecznym jak w niczym innym.

Patrząc na możliwości jedynie ludzkie, dosięgnięcie tego celu leży poza zdolnościami człowieka. Jednak nasza nadzieja opiera się na obietnicy Kogoś, kto nie może ani się mylić, ani nikogo oszukać, gdyż jest Bogiem. Objawił nam to w Jezusie Chrystusie przez Ducha Świętego, abyśmy znali Jego zamysł miłosiernej dobroci względem nas, wierzących. O tym zapewnił, gdy Jezus za nas umarł i dla nas zmartwychwstał. Dlatego nadzieja złożona w Bogu żywym może być nazwana „bezpieczną i silną kotwicą duszy, która przenika poza zasłonę, gdzie Jezus jako poprzednik wszedł za nas” (Hbr 6,19): „Apostoł porównuje nadzieję z kotwicą, która na morzu zatrzymuje statek. Tak nadzieja utwierdza duszę w Bogu na tym świecie, będącym jak jakieś morze. […] Owa jednak kotwica powinna być bezpieczna, aby nie zawiodła: dlatego jest z żelaza. Św. Paweł mówi: «wiem, komu zawierzyłem, i jestem pewien, że mocen [On] jest ustrzec mój depozyt aż do owego dnia» (2 Tm 1,12). Podobnie kotwica powinna być mocna, żeby też szybko nie odłączyła się od statku. W ten sposób człowiek winien przywiązać się do tej nadziei, jak kotwica przywiązana jest do statku.

Jest zaś różnica między kotwicą a nadzieją, ponieważ kotwica tkwi w tym, co nisko, a nadzieja w tym, co wysoko, czyli w Bogu. Nie ma bowiem w obecnym życiu nic trwałego, dzięki czemu dusza mogłaby się ostać i spocząć. Dlatego w Księdze Rodzaju powiedziane jest, że gołębica nie znalazła miejsca, gdzie by mogła spocząć jej noga (por. Rdz 8,9). Apostoł chce, by w Świętym Świętych tkwiła kotwica naszej nadziei, jest to bowiem jakby zasłonięte przed naszymi oczyma. Tak czytamy w proroctwie Izajasza: «oko nie widziało, Boże, poza Tobą, co przygotowałeś dla tych, co w Tobie pokładają ufność» (64,3). A w Psalmie (30,19): «Jak wielki ogrom słodyczy Twojej, Panie, który ukryłeś dla bogobojnych».

Tam też stanął nasz Poprzednik, który tam wkroczył. Stąd w Ewangelii wg św. Jana Pan Jezus mówi: «Idę przygotować wam miejsce» (14,2) […]. I dlatego stwierdza, że sam jako Poprzednik wszedł za nas aż do zasłoniętego wnętrza, i tam umieścił naszą nadzieję” (In Hebr., c.6 l.4).

Taki fundament w patrzeniu na całość naszego życia, taka perspektywa sprawia, że człowiek może ujmować swe decyzje, swoje zaangażowanie w świat, w relacje z innymi, w pracę i naukę jako swoje powołanie. Wiara, która jest przyjęciem przepełnionego miłością spojrzenia Pana Jezusa na nas (por. Mk 10,21), jest zapoczątkowaniem ogromnego pragnienia dojścia do pełni spotkania z Tym, który powołuje. Bez nadziei to pragnienie nie będzie się rozwijać, ani nigdy się nie zrealizuje. Dlatego św. Paweł mówi: „zostaliście powołani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie” (Ef 4,4). Tomasz zaś pisze o powołaniu, iż jest: „poruszeniem umysłu, dzięki któremu serce człowieka kierowane jest przez Boga do przylgnięcia do tego, co dotyczy wiary lub uzdolnień do dobrego działania […]. To powołanie jest konieczne, ponieważ nasze serce nie nawróciłoby się do Boga, jeśli sam Bóg by nas do siebie nie przyciągnął: «Nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał» (J 6,44), a w Lamentacjach czytamy: «nawróć nas, Panie, a wrócimy do Ciebie» (5,21)” (In Rom., c.8 l.6).

W powołaniu tym dotychczasowe życie – o ile było prawdziwe i dobre – może pozostać na zewnątrz takie, jakim było, ale wewnątrz, w głębi naszych dusz dokonuje się nowe ukierunkowanie, dynamizm pragnienia i dążenia. Wraz z odpowiedzią na pierwotne powołanie pójścia za Panem dokądkolwiek pójdzie On w naszym życiu, pojawia się łaska – czyli dar Bożej obecności, która powoduje nasze nawrócenie się do Niego. Ta zaś „łaska nie niszczy natury, lecz na niej spoczywa i ją doskonali” (In Sent., II d.9, a.8, arg.3). Dlatego możliwe jest takie podejmowanie swych obowiązków, które nakłada na nas codzienność, możliwe jest też takie branie odpowiedzialności, aby w tym wszystkim odnajdywać w głębszym wymiarze jeden i jedyny cel, który wskazuje wiara. Nadzieja nadaje wszystkim naszym czynnościom głębokie znaczenie, porządkuje je według prawdziwej hierarchii wartości. Dzięki niej zaangażowanie człowieka staje się harmonijnym ruchem ku pełni.

Tak pojmowana nadzieja – nadzieja, jaką daje nasze powołanie – już nie jest matką głupich, ale jest matką roztropności i mądrości. Kogóż bowiem innego nazywamy mądrym i roztropnym, jak nie tego, kto nie tylko zna cel swojego życia, ale jeszcze wie jak go osiągnąć?

Mateusz Przanowski OP
Piotr Lichacz OP

Rekolekcje ze św. Tomaszem zostały wcześniej opublikowane przez Wydawnictwo M.


Inne części rekolekcji ze św. Tomaszem z Akwinu:

Wiara, czyli szczęście

Nadzieja matką głupich

Relacje są najważniejsze

Wewnętrzne owoce miłości

Proście, a będzie wam dane

Nowe prawo wolności

Kochać tak na całość

Zobacz także