Kto bierze udział w Triduum Paschalnym

Już parę lat temu uderzyło mnie w Poniedziałek Wielkanocny, że śpiew na Mszy jest jakiś cichy. Tak naprawdę nie był cichy – był taki jak w każdą niedzielę. Ale byłem po liturgiach Triduum Paschalnego w mojej parafii, gdzie śpiew brzmiał o wiele mocniej.

Ten mocniejszy śpiew jest znakiem zjawiska w gruncie rzeczy oczywistego (ale chyba o nim się specjalnie nie myśli) – że na liturgię Triduum Paschalnego przychodzą bardziej zaangażowani parafianie. Mówiąc o większym zaangażowaniu nie mam w tym momencie na myśli przynależności do wspólnot parafialnych (choć osoby z tych wspólnot oczywiście w Triduum uczestniczą). Myślę o rzeczy nie do końca uchwytnej – o bardziej poważnym przeżywaniu wiary, o większym zaangażowaniu w relację z Bogiem. To oczywiste, że wśród osób chodzących co tydzień do kościoła nie wszyscy równo głęboko przeżywają relację z Bogiem. Każdy człowiek przeżywa ją przecież inaczej. I jeśli podejmuje się decyzję o uczestnictwie w nieobowiązkowych liturgiach (choć najważniejszych w roku), to jest to znak jakiegoś nieco przynajmniej głębszego zaangażowania.

I ta większa głębia przejawia się nie tylko mocniejszym śpiewem. Można ją dostrzec także w innych zachowaniach, począwszy od bardzo prozaicznych. W moim parafialnym kościele jest kaplica, w której są krzesła. I uczestnicy liturgii, którzy nie mieszczą się w ławkach (ani na dostawionych krzesłach – bo na Triduum wstawia się dodatkowe krzesła z salek) przynoszą sobie z tej kaplicy krzesła do kościoła, zajmując nimi niemal całą wolną przestrzeń przy ścianie sąsiadującej z kaplicą. Tak w ogóle to nie ma zwyczaju przenoszenia krzeseł po kościele, nikomu to nie przyjdzie do głowy. Zdarza się to tylko w Triduum. Dla mnie jest to znak, że uczestnicy Triduum w kościele czują się u siebie.

Druga rzecz, która mi się kojarzy, również łączy się ze śpiewem. Na procesję do grobu śpiewana jest od kilku lat pieśń „Odszedł Pasterz od nas”. I cały kościół ją śpiewa. Śpiewa, mimo że nikt jej nie uczył, śpiewa mimo, że śpiewana jest tylko raz w roku. Zupełnie inaczej niż na cotygodniowych parafialnych mszach, gdzie trzeba nieraz wielu tygodni, aby nauczyć nowego śpiewu.

Trzecią rzecz miałem okazję obserwować w Wielki Piątek. Od paru lat wprowadzono u nas podczas Liturgii Męki Pańskiej adorację krzyża przez wszystkich (jednego krzyża!). Każdy może więc podejść i rzeczywiście wszyscy podchodzą. Ale zorganizowanie spokojnego podejścia wszystkich z wypełnionego kościoła do jednego punktu jest pewnym przedsięwzięciem logistycznym. Gdy adorację w tej postaci wprowadzano, dokładnie objaśniano, jak należy podchodzić (ministranci po kolei „wypuszczali” poszczególne rzędy). W kolejnych latach nie zawsze było to jednoznacznie zorganizowane, stąd czasem wkradał się niewielki bałagan. W tym roku powiedziano tylko, że będziemy podchodzić poszczególnymi rzędami począwszy od pierwszych. I wszystko zadziałało. Uczestnicy liturgii pamiętali, jak to było zorganizowane wcześniej i z wielkim spokojem podchodzili do adoracji. Nikt się nie niecierpliwił, nie wyrywał wcześniej (a nasz kościół jest okrągły, więc pojęcie „rzędu” dodatkowo się komplikuje). Naprawdę jestem pod wrażeniem tego przystępowania do adoracji, szczególnie gdy zestawiam to z bałaganem, jaki niekiedy potrafi się pojawić przy przystępowaniu do Komunii św. na mszy niedzielnej (gdzie przecież nie idzie cały kościół i gdzie osób jest jednak nieco mniej).

Nie chciałbym deprecjonować „zwykłych” uczestników niedzielnych Mszy św. Ale myślę, że warto zwrócić uwagę, iż na przeżywanie liturgii wpływa również to, z kim tę liturgię przeżywamy. Msze we wspólnotach czy jakichś specjalnych grupach mogą mieć zupełnie inny duchowy wymiar wcale nie dlatego, że mają jakąś szczególną oprawę a po prostu dlatego, że uczestniczą w niej ludzie głębiej zaangażowani. Narzeka się niekiedy na „jakość” liturgii parafialnej. Czasem z tego powodu się do „lepszych” miejsc – np. do kościołów dominikańskich czy na liturgię w formie nadzwyczajnej. Warto jednak być świadomym, że w takich „lepszych” miejscach o dobre przeżycie liturgii jest nieporównanie łatwiej – właśnie ze względu na zupełnie inny skład uczestników. Ci, którzy chcą budować dobrą liturgię w zwykłej parafii, stają przed nieporównanie trudniejszym zadaniem.

Już parę lat temu uderzyło mnie w Poniedziałek Wielkanocny, że śpiew na Mszy jest jakiś cichy. Tak naprawdę nie był cichy – był taki jak w każdą niedzielę. Ale byłem po liturgiach Triduum Paschalnego w mojej parafii, gdzie śpiew brzmiał o wiele mocniej.

Ten mocniejszy śpiew jest znakiem zjawiska w gruncie rzeczy oczywistego (ale chyba o nim się specjalnie nie myśli) – że na liturgię Triduum Paschalnego przychodzą bardziej zaangażowani parafianie. Mówiąc o większym zaangażowaniu nie mam w tym momencie na myśli przynależności do wspólnot parafialnych (choć osoby z tych wspólnot oczywiście w Triduum uczestniczą). Myślę o rzeczy nie do końca uchwytnej – o bardziej poważnym przeżywaniu wiary, o większym zaangażowaniu w relację z Bogiem. To oczywiste, że wśród osób chodzących co tydzień do kościoła nie wszyscy równo głęboko przeżywają relację z Bogiem. Każdy człowiek przeżywa ją przecież inaczej. I jeśli podejmuje się decyzję o uczestnictwie w nieobowiązkowych liturgiach (choć najważniejszych w roku), to jest to znak jakiegoś nieco przynajmniej głębszego zaangażowania.

I ta większa głębia przejawia się nie tylko mocniejszym śpiewem. Można ją dostrzec także w innych zachowaniach, począwszy od bardzo prozaicznych. W moim parafialnym kościele jest kaplica, w której są krzesła. I uczestnicy liturgii, którzy nie mieszczą się w ławkach (ani na dostawionych krzesłach – bo na Triduum wstawia się dodatkowe krzesła z salek) przynoszą sobie z tej kaplicy krzesła do kościoła, zajmując nimi niemal całą wolną przestrzeń przy ścianie sąsiadującej z kaplicą. Tak w ogóle to nie ma zwyczaju przenoszenia krzeseł po kościele, nikomu to nie przyjdzie do głowy. Zdarza się to tylko w Triduum. Dla mnie jest to znak, że uczestnicy Triduum w kościele czują się u siebie.

Druga rzecz, która mi się kojarzy, również łączy się ze śpiewem. Na procesję do grobu śpiewana jest od kilku lat pieśń „Odszedł Pasterz od nas”. I cały kościół ją śpiewa. Śpiewa, mimo że nikt jej nie uczył, śpiewa mimo, że śpiewana jest tylko raz w roku. Zupełnie inaczej niż na cotygodniowych parafialnych mszach, gdzie trzeba nieraz wielu tygodni, aby nauczyć nowego śpiewu.

Trzecią rzecz miałem okazję obserwować w Wielki Piątek. Od paru lat wprowadzono u nas podczas Liturgii Męki Pańskiej adorację krzyża przez wszystkich (jednego krzyża!). Każdy może więc podejść i rzeczywiście wszyscy podchodzą. Ale zorganizowanie spokojnego podejścia wszystkich z wypełnionego kościoła do jednego punktu jest pewnym przedsięwzięciem logistycznym. Gdy adorację w tej postaci wprowadzano, dokładnie objaśniano, jak należy podchodzić (ministranci po kolei „wypuszczali” poszczególne rzędy). W kolejnych latach nie zawsze było to jednoznacznie zorganizowane, stąd czasem wkradał się niewielki bałagan. W tym roku powiedziano tylko, że będziemy podchodzić poszczególnymi rzędami począwszy od pierwszych. I wszystko zadziałało. Uczestnicy liturgii pamiętali, jak to było zorganizowane wcześniej i z wielkim spokojem podchodzili do adoracji. Nikt się nie niecierpliwił, nie wyrywał wcześniej (a nasz kościół jest okrągły, więc pojęcie „rzędu” dodatkowo się komplikuje). Naprawdę jestem pod wrażeniem tego przystępowania do adoracji, szczególnie gdy zestawiam to z bałaganem, jaki niekiedy potrafi się pojawić przy przystępowaniu do Komunii św. na mszy niedzielnej (gdzie przecież nie idzie cały kościół i gdzie osób jest jednak nieco mniej).

Nie chciałbym deprecjonować „zwykłych” uczestników niedzielnych Mszy św. Ale myślę, że warto zwrócić uwagę, iż na przeżywanie liturgii wpływa również to, z kim tę liturgię przeżywamy. Msze we wspólnotach czy jakichś specjalnych grupach mogą mieć zupełnie inny duchowy wymiar wcale nie dlatego, że mają jakąś szczególną oprawę a po prostu dlatego, że uczestniczą w niej ludzie głębiej zaangażowani. Narzeka się niekiedy na „jakość” liturgii parafialnej. Czasem z tego powodu się do „lepszych” miejsc – np. do kościołów dominikańskich czy na liturgię w formie nadzwyczajnej. Warto jednak być świadomym, że w takich „lepszych” miejscach o dobre przeżycie liturgii jest nieporównanie łatwiej – właśnie ze względu na zupełnie inny skład uczestników. Ci, którzy chcą budować dobrą liturgię w zwykłej parafii, stają przed nieporównanie trudniejszym zadaniem.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Krzysztof Jankowiak

Krzysztof Jankowiak na Liturgia.pl

Mąż i ojciec, od wielu lat w Ruchu Światło-Życie (obecnie w jego gałęzi rodzinnej). Redaktor pisma „Wieczernik”.