„Ja tylko wykonywałem rozkazy”

Księdza Natanka znam z trzech kazań i mnóstwa tekstów-opinii o nim. Z tej pobieżnej znajomości wyłania się arcyciekawy obraz polskiego kleru. I owieczek, które tenże kler miałby prowadzić ku zbawieniu.

Z pierwszym z kazań, o których wspomniałem, miałem do czynienia kilka lat temu. Delikatnie mówiąc, nie wzbudziło mojego entuzjazmu. Wzbudzało natomiast entuzjazm wielu innych osób. Zastanawiałem się wtedy, co sprawia, że to pomieszanie z poplątaniem – idee często słuszne a zapomniane (choć w nierzadko karykaturalnej formie) z dziwnymi pomysłami, nadinterpretacjami, przeinaczeniami… mają takie wzięcie.

Ta refleksja wróciła niedawno, gdy znów natknąłem się na kazanie duchownego z Grzechyni. Nie tylko charyzma i radykalizm przyciągają do niego licznych zwolenników. Jego przemówienia mają w sobie coś bardzo istotnego, coś czego brakuje homiliom zdecydowanej większości kaznodziejów, których miałem okazję słuchać: konkret.

Kazania księdza Natka są o czymś. Da się w nich uchwycić główne wątki wypowiedzi, a te są wyjątkowo „namacalne”. Zamiast miałkiego powtarzania banałów o ubogacaniu się duchową głębią, głębszym pochyleniu się nad duchowym zagadnieniem i poszukiwaniu ukrytego głęboko duchowego sensu – jasno sformułowane polecenia, prosto (choć niekoniecznie poprawnie) wyłożone myśli. I w tym wszystkim odwoływanie się do codziennych sytuacji, zamiast krążenia po niebycie duchowych głębi, które głębokie i duchowe są tylko w zamierzeniach.

Niektórzy mówią „on nazywa rzeczy po imieniu”. Czy rzeczywiście dobrze rozpoznaje naturę poruszanych kwestii? Z pewnością nie zawsze. Nie można mu jednak odmówić bezpośredniości – nie ukrywa tego, co chce przekazać za warstwą nieznośnych homiletycznych frazesów, ale krytykuje otwarcie, jeśli coś mu się nie podoba. I jednocześnie wskazuje pozytywny program. Nie można mu odmówić również umiejętności argumentacyjnych.

I nie odmawiali mu tego kolejni księża. Nie odmawiali mu też miejsca przy ambonie, gdy prowadził kaznodziejskie tournée. Co więcej sami chętnie zapraszali go do prowadzenia rekolekcji. Znali poglądy i zapraszali. A dziś, gdy poglądów nie zmienił – mają za wyklętego.

Rodzi się więc we mnie pytanie. Jak mają sprawować duszpasterską opiekę nad wiernymi ludzie, którzy nie rozpoznali rzucających się w uszy herezji?

Najbardziej tragiczne w całej sprawie księdza Natanka wydaje mi się nie to, co on sam głosi, nie postawa jego… fanów(?) fanatyków(?), ale próby opisania całej sytuacji przez księży i media (często na jedno wychodzi). Myślę o „mediach katolickich”, bo nie dziwi mnie jakoś szczególnie, że media świeckie mają tu twardy orzech do zgryzienia. Mnóstwo słyszę ostrzeżeń przed kapłanem, który jeszcze niedawno gościł w podkrakowskich kościołach jako wybitny autorytet. Ale obracają się one wokół jednego zaledwie słowa: posłuszeństwo.

Naczytałem się i nasłuchałem jakim to złem są osoba i mowy księdza Piotra Natanka. Padają najcięższe, zarzuty, wyciągane są słowa dotąd zabronione, nie będące od lat w użyciu pielgrzymującego Kościoła, który kocha wszystkich i swymi coraz to szerszymi kręgami ogarnia nawet tych, którzy sobie tego nie życzą. Pada zardzewiały już, „brzmiący chyba z łacińska” (czyli języka, którego nikt nie rozumiał) termin: schizma.

Dlaczego akurat taki termin? Poręczny, ciężki, łatwo nim przywalić? Bo nie chodzi chyba o techniczne znaczenie tego wyrazu – w takim znaczeniu (jeszcze) nie da się nim operować wobec zjawiska, jakie ma miejsce w Grzechyni. Nie przeszkadza to jednak księżom, których słyszałem, szermować tym zapomnianym, średniowiecznym słowem.

Podobnie nie potrafią określić, co wiąże się z imienną suspensą, która okazuje się być głównym argumentem przeciw ks. Natankowi (może dlatego, że zbyt rzadko jest stosowana i zaczyna być abstrakcją?). Wydaje się czasem jakby kara nie była skutkiem głoszonych przez ukaranego poglądów, ale jakby dopiero ona była sednem problemu.

Choćby komentarz, który czytałem dziś rano – autor jedyne co miał do powiedzenia to to, że brzydki Natanek ma w nosie swego przełożonego, ale przynajmniej ostrzegł „parafian”, że msze przez niego sprawowane są niegodne, ale niegodne są też u wielu, wielu innych szafarzy Eucharystii. I nie zauważa autor, że ksiądz Natanek mylił (a może świadomie mieszał – w końcu mamy do czynienia z doktorem habilitowanym i ktoś mu te tytuły naukowe dał) prawnokanoniczne znaczenie niegodności z obiegowym. Innymi słowy ostrzeżenie nic nie było warte, bo nieprawdą utwierdzało słuchających, że nie jest tak źle.

Przy innej okazji dostało się nawet idei ziemskiego królowania Chrystusa jako takiej. Ciekawe co też wielebny kapłan-krytykant czyni, gdy przychodzi mu odprawiać mszę w uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata… Pewnie jakoś rozwiązuje sobie ten teologiczny węzeł. Może w podobny sposób, jak rozwiązuje kwestię konieczności chrztu do zbawienia – owszem, jest konieczny, ale bez niego też się idzie do nieba bez żadnych warunków, bo przecież jest Miłosierdzie Boże…

Skoro zatem nie spotkałem się z krytyką czegoś tak jawnie niekatolickiego jak symulowanie sakramentu chrztu, co zdarzało się księdzu Natankowi, to dlaczego dziwię się, że zatroskani duszpasterze gubią się w mniej oczywistych kwestiach i zostaje im tylko grzmienie o nieposłuszeństwie. Cóż – nie będę się też dziwił, że przesuwają tym samym cnotę posłuszeństwa do rzędu cnót boskich – tych, w których nigdy nie ma w nadmiarze, a zawsze trzeba coraz mocniej i więcej je praktykować. Zupełnie inaczej brzmią w takim kontekście tłumaczenia Niemców, którzy posłusznie zabijali żydów.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Michał Buczkowski

Michał Buczkowski na Liturgia.pl

Katolik, mąż, ojciec, Polak, dziennikarz i tak dalej.