Chrystus w domu rodziców (1/3)

Odbyłam liczne rozmowy z ludźmi związanymi z Kościołem katolickim na temat związku wiary i duchowości ze sztukami przedstawiającymi. Uświadomiłam sobie przez to, że panuje powszechne przekonanie, że jedynie wschodnia sztuka sakralna niesie ze sobą głębokie treści teologiczne, czego rzekomo brak dziełom zachodnim.

Ten błędny (bo takim już na wstępie należny go nazwać) pogląd tłukł się w mojej głowie przez dłuższy czas. Z pomocą przyszli artyści z dziewiętnastowiecznego Bractwa Prerafaelitów.

[slickr-flickr search=”sets” set=”72157629373426910″ type=”gallery” size=”large”

Teraz kiedy „usprawiedliwiłam się” z podjętego tematu mogę przejść do konkretnego dzieła, które chciałabym potraktować jak zwierciadło, w którym odbijają się tajemnice Świętego Triduum Paschalnego. Trudno wyobrazić sobie lepsze warunki dla powstania obrazu Millaisa Chrystus w warsztacie cieśli niż te panujące w Bractwie Prerafaelitów. Czerpano tam wzorce z epoki pomiędzy Giottem a Fra Angelico, uważanej za czas kiedy malarstwo było odkrywaniem pierwiastka duchowego w świecie widzialnym[1]. Millais – najmłodszy w historii uczeń londyńskiej Royal Academy[2] nawet nie przypuszczał, że namalowany przez niego obraz wzbudzi tak wielkie kontrowersje wśród ówczesnych krytyków. Jego chęć ukazania naturalnych i intymnych relacji panujących między członkami Świętej Rodziny została uznana za bluźnierstwo, a pieczołowitość i realizm oddania szczegółów wypełniających płótno zakwalifikowano jako brzydotę.

Ten obraz, daleki od kanonicznego ujęcia Świętej Rodziny niesie ze sobą liczne wątki pasyjne, a swoistą głębię przekazu nadaje im fakt, że są umiejętnie „ukryte” w kameralnym wnętrzu ubogiego warsztatu cieśli. Mały Jezus wyciąga zranioną dłoń w stronę św. Józefa, który spogląda na broczącą rączkę (il. 1). Kropla krwi z rany spada na stopę dziecka, będąc zapowiedzią rany, która powstanie kilkadziesiąt lat później podczas ukrzyżowania (il. 2). Wytrawny obserwator spostrzeże, że z prawej strony za plecami Matki Bożej klęczącej przy Jezusie znajduje się gwóźdź, który zranił malca w dłoń. Stanowi on jeden z arma passionis[3], pozostałe symbolizowane są przez wiszące nad głową Chrystusa narzędzia cieśli (il. 3). Ta sugestia wydaje się tak oczywista, że na pierwszy rzut oka wręcz niezauważalna. Około dwóch dekad później ten sam motyw wykorzystał prerafaelita H. Hunt w swoim obrazie Cień śmierci, który cieszył się tak wielką popularnością, że został uznany za symbol wiktoriańskiej religijności[4] (il. 4). Przyjrzyjmy się teraz przedstawieniu Maryi. Jedno spojrzenie na nią wystarczy, że w mojej głowie słyszę wersety Stabat Mater Dolorosa. Ta niezwykła realizacja tematu Matki Boskiej Bolesnej zdaje się być przeniesiona do warsztatu cieśli prosto ze sceny Ukrzyżowania. Po mimo, że wyżej pisałam o inspiracjach prerafaelitów malarstwem włoskim XIV i XV w. w jej postawie i przepełnionej bolesną troską twarzy łatwo można odnaleźć inspiracje piętnastowiecznym malarstwem flamandzkim (il. 5). Myślę, że powyższe rozważania jasno wykazują fakt, że na tym obrazie nie ma postaci i przedmiotów, które znalazły się tam z przypadku. Nawet gałęzie sterczące z niedokończonego kosza po lewej stronie odsyłają do rózg, które raniły ciało Chrystusa podczas biczowania (il. 6), kwitnący u drzwi wejściowych do warsztatu symbolizuje pasyjne cierpienia (il. 7).

Ilość odnajdowanych motywów wielkopiątkowych rośnie wprost proporcjonalnie do czasu, jaki poświęcamy na wpatrywanie się (a może raczej kontemplację) w obraz. To właśnie stanowi o głębi teologicznej malarstwa zachodniego.

 


[1] Rosetti i prerafaelici, Warszawa 2006, s. 24.

[2] Został tam przyjęty w wieku zaledwie jedenastu lat.

[3] łac. narzędzia męki.

[4] Rossetti i prerafaelici, s. 53.

Zobacz także