O raju na ziemi czyli refleksje na kanwie pogrzebu

Byłem na pogrzebie. Zmarła siostra mojego najbliższego (i terytorialnie, i w sensie sympatii) sąsiada a jednocześnie moja własna sąsiadka, tyle że kilka domów dalej. Staruszka, do której zdarzało się moim córkom zawędrować, i która częstowała je wtedy ciasteczkami.

Od dawna dziękuję Bogu za to, że mieszkam tu, gdzie mieszkam. Bo dzięki temu mam okazję dotknąć paradoksalnej natury człowieczeństwa. I ogrzać się.

To, co daje się tu bardzo mocno, wręcz namacalnie odczuć, to więzi. Nie ma to nic wspólnego z jakimiś wyobrażeniami na temat przyjaznych mieszkańców "wsi spokojnej, wsi wesołej". Wręcz przeciwnie, moja wieś znana jest (choć może raczej była) z zatargów i waśni. W kronikach parafialnych znajduje się opis sytuacji z lat 50. ubiegłego wieku, kiedy to proboszcz, chcąc położyć kres kłóceniu się wszystkich ze wszystkimi, zaprosił jakiegoś zakonnika, słynnego ze swoich umiejętności godzenia ludzi. Ten przez dwa tygodnie głosił rekolekcje i starał się pogodzić zwaśnionych, po czym… dał sobie spokój. Nie udało mu się. I coś w tym jest, o czym przekonałem się, kiedy musiałem włożyć dużo wysiłku, aby nie odziedziczyć po poprzednim właścicielu naszego domu konfliktów sprzed dwudziestu lat. Wydawałoby się, że można by powtórzyć za Sartre’em: "Piekło to inni". Byłaby to jednak interpetacja katastrofalnie jednoznaczna, spłaszczająca wielowymiarową rzeczywistość.

Będąc na tym pogrzebie i widząc mnóstwo mniej lub bardziej znajomych twarzy pomyślałem sobie, może trochę górnolotnie, że raj dostępny dla nas ludzi na tym upadłym świecie leży przede wszystkim w więziach z innymi ludźmi. I to właśnie w takich więziach, jakie widzę, czy też jakich doświadczam tu, gdzie mieszkam. Ich istota nie tkwi w powszechnej życzliwości (która, notabene też jest tu do doświadczenia, choć w większości przypadków wymaga najpierw przełamania pierwszej nieufności) ale raczej w paradoksie, który dobrze obrazuje często obserwowana przeze mnie sytuacja, kiedy ludzie kłócący się ze sobą i na pierwszy rzut oka nie cierpiący się, pomagają sobie np. w pracach polowych. Ich istotę ukazuje również ten pogrzeb, na którym byli wszyscy bliżsi i dalsi sąsiedzi, nawet ci, którzy ze zmarłą nie żyli za dobrze. Oczywiście można to interpretować na różne sposoby, ale doświadczenie i silna intuicja podpowiadają mi, że głównym faktorem takich sytuacji są silne więzi międzyludzkie, naturalna "polityczność" ludzi.

Bardzo trudno to opisać tak, żeby nie spłaszczyć. To jedna z takich intuicji, których ogon ciągle wymyka się z rąk.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.