A my się wahamy…

Od kilku lat - w gronie zainteresowanych tym rozmówców - trwają dyskusje o tym, jak i czy w ogóle przełożyć muzykę gregoriańską na języki narodowe. 

Amerykanie – jak zwykle – mniej gadają, a więcej robią. Czy słusznie? Oceńcie sami inicjatywę pewnego mnicha z klasztoru świętego Meinrada. Prawdą jest, że jego dzieło jest autorskie i część kompozycji w nim zawarta, to kompozycje własne. Wobec tego polskim praktykom chorału przypomina Antyfonarz tynieckich benedyktynów. Wiemy, że po kilkunastu latach okazało się, że sami benedyktyni nie są przekonani, iż obrany przy tworzeniu Antyfonarza kierunek był najszczęśliwszy. Komponowanie chorału gregoriańskiego – jak sądzę – jest możliwe tylko i wyłącznie wówczas, gdy śpiewa się wszystko, odprawia się wiele i jeszcze więcej się improwizuje. Przecież chorał to śpiew solowy, który kantor kształtuje do woli, jak mu dusza śpiewa i natchnienie dyktuje. Dopiero wtórnie jest to śpiew chóru. Sztukę improwizacji chorału straciliśmy może i bezpowrotnie. Zapis nutowy wcześniej, a reformy z początku XX wieku później, zamroziły improwizowany śpiew na amen. Co więcej, indywidualność w chórze zaczęto tępić, jako zbyt ostro odcinającą się od wizji zunifikowanego Kościoła, którego śpiew chorału miał być wyrazem. Obecnie, gdy trafiamy na śpiewy czy to zaadoptowane do języków narodowych, czy też komponowane na potrzeby własne, gryzie nas coś w oczy. Ale właśnie: w oczy, a nie w uszy. A to dla dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że mało który słuchacz jest w stanie rozpoznać kompozycję oryginalną od stworzonej wczoraj. Po drugie dlatego, że dobry i wykształcony śpiewak jest w stanie wykonać każdy śpiew przekonująco pod tym jednak warunkiem, że skomponowany jest w odpowiednim tonie i złożony z odpowiednich formuł muzycznych. Wówczas ani język, ani czas powstania utworu nie gra roli.

Ostatnio trudno mi nie odnosić się do Greków. W greckiej tradycji kościelnej współczesne kompozycje liturgiczne to rzecz oczywista. Powstają nowe hymny, ponieważ Bóg nie szczędzi natchnienia świętym poetom. Powstają nowe melodie, bo starcom wolno improwizować. Dla postronnych słuchaczy jest po prostu niemożliwe rozpoznanie tego, czy kompozycja jest średniowieczna, czy też powstaje w tej chwili właśnie. Zasługa kanonu jest tu oczywista. Nikt, podobnie jak przy budowie kościoła, nie pozwoli sobie na to, by wykroczyć poza kanon (modus śpiewu). Na Wschodzie kanoniczność nie oznacza ujednolicenia, ale wyznaczenie zasad. Widać to przy pisaniu ikon, widać w architekturze, słychać w śpiewie.

Wobec powyższego, w głowie rodzi mi się myśl następująca: liturgia ma strukturę modalną. Rozumiem przez to, że liturgiczna celebracja ma co najmniej kilka możliwych sposobów realizacji, a wszystkie równie bogate, piękne i kanoniczne. Wypadałoby wobec tego, żeby celebransi ze swobodą i gracją kształtowali liturgię posługując się tym, co zawiera kanon. Śpiewacy powinni komponować i improwizować śpiewy tak, by nie odbiegały od średniowiecznego wzorca. Podobnie malarze, architekci, wytwórcy kadzidła, rzeźbiarze, krawcy… Tak się jednak nie dzieje. Dlaczego?

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Grabowski OP

Tomasz Grabowski OP na Liturgia.pl

Od początku zaangażowany w działalność Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego, w latach 2005-2010 jego dyrektor, a od przekształcenia w Fundację – prezes w latach 2010-2016. Od września 2016 r. prezes Wydawnictwa Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego „W drodze” w Poznaniu i stały współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.