Astronomiczny wymiar Bożego Narodzenia

Jakieś dziesięć lat temu moją ogromną pasją była fizyka (szczególnie astronomia), a pochłanianie książek o charakterze popularnonaukowym było moim ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu. Byłem wówczas święcie przekonany, że fizyka jest w stanie udzielić odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania.

Doskonale pamiętam szok, jaki przeżyłem, kiedy jeden z moich ulubionych autorów, w książce poświęconej pierwszym trzem minutom młodego Wszechświata, napisał w podsumowaniu, iż możliwość zaistnienia takich a nie innych warunków we Wszechświecie wraz z pojawieniem się inteligentnego życia na naszej planecie bez ingerencji Siły Wyższej, jest prawdopodobieństwem porównywalnym do zjawiska, jakby ktoś wrzucił kilkadziesiąt ton złomu do hangaru o pojemności 1 km sześciennego i wpuścił tam huragan na kilkaset milionów lat. Po upływie tego czasu, kiedy ktoś otworzyłby hangar zastałby tam cztery bombowce B-52 z włączonymi silnikami. Przypadek? Być może, ale prawdopodobieństwo tego przypadku jest bliskie zeru. W ten sposób fascynacja Wszechświatem zainspirowała mnie do dalszych poszukiwań w sferze religijnej.

Zjawisko nasuwające się nam w oczywisty sposób przy astronomicznym podejściu do tajemnicy Bożego Narodzenia, to ukazanie się gwiazdy nad betlejemską szopką, która miała doprowadzić strudzonych mędrców do celu swojej podróży. Do dnia dzisiejszego wiele koncepcji starało się uporać z odpowiedzią na pytanie co stało za zjawiskiem zwanym betlejemska gwiazdą. I tak szybko należało podważyć teorię, jakoby miała być to kometa Halleya (uczynił to C.J. Humpreys z Uniwersytetu w Cambridge), ponieważ jej pojawienie przypadało w tamtym okresie na 12 rok p.n.e., czyli stanowczo za wcześnie. Podejrzewano również, że mogła to być inna, nieznana kometa (nota bene kometa zakorzeniła się w ikonografii bożonarodzeniowej dopiero około XII wieku). Postulowano ponadto, że mógłby to być wybuch supernowej, której blask utrzymywałby się niezwykle długo na nocnym nieboskłonie. Ostatecznie przyjęło się uważać, że za tajemnicą betlejemskiej gwiazdy kryje się kilka zjawisk: potrójna koniunkcja Jowisza i Saturna na tle konstelacji Ryb (29 maja, 30 września i 5 grudnia) w 7 roku p.n.e., koniunkcja Marsa, Jowisza i Saturna w 6 roku p.n.e. oraz ukazanie się wielkiej komety w 5 roku p.n.e. Ten niezwykły astronomiczny spektakl kazał mędrcom wyruszyć na spotkanie Tego Jedynego, oczekiwanego od wielu wieków.

Z biegiem lat gwiazdka z przepięknym warkoczem na stałe zadomowiła się w interpretacjach bożonarodzeniowej szopki i naszej mentalności. Niczym drogowskaz wskazuje dla mędrców każdego wieku miejsce narodzenia Pana. Nie dajmy się jednak zwieść temu subtelnemu klimatowi szopki z zaczepioną nad nią styropianową kometką. Do istoty samej komety należy jej nieustanny ruch i pewna groza, która zawsze towarzyszy nam przy jej pojawieniu się. Zresztą jak przy większości astronomicznych zjawisk – nawet jeśli będzie to samotne obserwowanie nocnego nieba gdzieś na skraju cywilizacji, ot choćby w Chatce Górzystów w Górach Izerskich – towarzyszy nam niezwykła ciekawość, a jednocześnie pewnego rodzaju strach przed nieznanym. Mysterium tremendum et fascinosum.

Wcielenie i Narodzenie Boga staje się wydarzeniem bezprecedensowym. Kiedy podczas zwiastowania Anioł mówi Maryi: Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego osłoni cię (Łk 1,35) warto sobie uzmysłowić, że jest to ten sam Duch, który unosi się nad wodami (por. Rdz 1,2) i kształtuje świat w księdze Rodzaju. Ten, który stworzył Wszechświat i podtrzymuje Go w istnieniu – wkracza w ludzką historię. Nie tylko w historię jednej osoby, ale w historię ludzkości, w historię całego Wszechświata. Ta chwila na zawsze zrewolucjonizowała nasz sposób postrzegania rzeczywistości. Nie przypadkowo moment Jego narodzin stał się centrum historii, do którego nieustannie odwołujemy się, podając jakąkolwiek datę.

Bóg stał się człowiekiem. Jest to wydarzenie na miarę stworzenia Wszechświata. 2000 lat temu zabrzmiał finalny akord stworzenia – Pan nawiedził lud swój (por. Łk 1,68). Bylibyśmy jeszcze w stanie uwierzyć i w dziesięć komet kłębiących się nad żłóbkiem, które jeszcze dałoby się dotknąć ręką (ostrzegam, że szybko by się roztopiły, gdyż skład komety to przede wszystkim woda w postaci stałej), ale fakt Wcielenia i narodzenia Boga jako dziecka przekracza nasze ludzkie pojęcie. Nigdy Stworzyciel nie był tak bliski stworzeniu, ponieważ tu stał się jednym ze stworzeń. I paradoksalnie przez wydarzenie Bożego Narodzenia, nie tylko Bóg stał się nam bliższy, ale i Wszechświat stał się bliższy nam. Dopiero kiedy Bóg przyszedł na Ziemię, mamy prawo nazywać ją naszym domem. Od tego momentu, patrząc w rozgwieżdżone niebo, mogę mówić z nieukrywaną nutką zachwytu: „Mój dom”.

Symboliczna kometa wskazuje nam jednak, by do szopki zbliżać się z pewnym przestrachem. Wprawdzie ciepło choinkowych lampek i sentymentalne kolędy pomagają nam oswoić Boże Narodzenie, warto jednak nie zapomnieć, że zbliżamy się do Tronu Najwyższego. Nie jest to majestatyczny tron królewski – ot, zwykła drewniana kołyska wyłożona siankiem. Jednak leży w niej Ten, którego moc nie zna granic. Bezbronny, wymagający opieki i troski, ale przez to jakże nam bliski!

Tęsknota, która budziła się w naszych sercach podczas Adwentu niechybnie przekracza magiczną datę Wigilii, a sięga samego Boga. Z serca chrześcijanina wybija ona ku wyżynom Nieba i woła „Maranatha” – Przyjdź Panie Jezu! Jest to tęsknota, która pragnie spotkania z Żywym Bogiem, która pragnie wreszcie stanąć twarzą w twarz z Panem. Jest to tęsknota, która czeka upragnionego końca świata, kiedy Pan przyjdzie powtórnie i całe stworzenie zostanie odnowione (Oto wszystko czynię nowe – Ap 21,5).

Data Bożego Narodzenia zbiega się jednocześnie z przesileniem wiosennym. Od teraz dni stają się dłuższe, a Słońce zatacza na niebie coraz szersze kręgi. Pory roku wpisane w Rok Liturgiczny mówią jednym głosem, a życie Wszechświata tętni w rytmie Jego bliskiego nadejścia.Oto stoję u drzwi i kołaczę (Ap 3,20). Już dziś całe stworzenie wyśpiewuje Jego chwałę. Najpiękniejszą osnową tej pieśni jest już nie tylko Bóg, ale i żyjący człowiek, który jest Jego chwałą. Nic dziwnego, że stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych (Rz 8,19). A i ja sam, kiedy zdarzy się w Łodzi bezchmurna noc, wszedłszy na dach naszego dominikańskiego klasztoru, wpatrując się w niebo, szepcę cicho słowa psalmu: Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził: czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz? O Panie, nasz Panie, jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi! (Ps 8, 4-5.10).

Zobacz także