Bojaźń i lęk

Piątek XXVIII tygodnia zwykłego, lit. słowa: Rz 4,1–8; Łk 12,1–7

Błogosławiony mąż, któremu Pan nie liczy grzechu (Rz 4,8). Wszyscy możemy jedynie mieć nadzieję na takie błogosławieństwo. Nic nam się nie należy za nasze wspaniałe czyny! Jest to jedna z trudniejszych prawd naszego życia.

Kto ją zrozumiał i wewnętrznie przyjął, staje się człowiekiem wolnym i prawdziwym uczniem Chrystusa. Prawda ta jest trudna do przyjęcia, ponieważ brak nam prawdziwej prostoty, prostoty dziecka. Przecież wszystko, cokolwiek mamy, mamy od Boga i tylko dzięki Niemu naprawdę możemy cokolwiek dobrego uczynić. Natomiast nasza pycha powoduje, że staramy się wykazać, że to dzięki naszym czynom zasługujemy na Boże błogosławieństwo. Dlatego też nieustannie zabiegamy o to, by mieć podstawy do chlubienia się, by uzyskiwać zasługi.

Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że wówczas traktujemy Boga jako kogoś, kto z zewnątrz ma oceniać i dawać nam uznanie. W istocie On sam nie jest nam wcale potrzebny, my sami sobie wystarczymy. A raczej trzeba powiedzieć, że wystarcza nam uznanie, jakie uzyskujemy. Podstawowy grzech takiej postawy polega na „wyrzuceniu Pana Boga poza burtę”, na uczynieniu z Niego kogoś obcego. To jest jądro grzechu pierworodnego.

Natomiast zasadnicza prawda polega na tym, że wszystko mamy od Boga. I to nie oznacza tylko tego, że otrzymaliśmy od Niego wszystko to, co posiadamy, nawet nasze zdolności, zdrowie itd., ale że my sami jesteśmy Jego darem, my sami mamy siebie dzięki Niemu, mamy siebie jako zrodzonych przez Niego, jako pochodzących od Niego. Trzeba za św. Augustynem powiedzieć: „Bóg jest bliżej nas, niż my samych siebie”. Inaczej mówiąc: to w Bogu jest nasza najgłębsza tożsamość. Kiedy zatem traktujemy Go jako zewnętrzną instancję, która miałaby potwierdzać nasze dobre mniemanie o sobie, to zdradzamy naszą najgłębszą tożsamość, nie jesteśmy sobą.

Można wówczas zapytać: Dla kogo jest nam potrzebna ta dobra ocena? Przed kim mamy się nią wykazać? Ten ktoś staje się ważniejszy od samego Boga. Kto to jest? Czy my sami, co wydaje się paradoksalne i wręcz wewnętrznie sprzeczne? Czy jednak ktoś, kogo nie rozpoznajemy wprost?

Zobaczmy, na co wskazują lęki, jakim w życiu ulegamy. Pan Jezus wskazuje nam je, ucząc odwagi wypływającej ze zrozumienia właściwych proporcji w życiu: czego należy się właściwie bać, a co jest jedynie przemijające i w związku z tym nie może nas paraliżować w życiu i zasadniczych wyborach.

Można ogólnie powiedzieć, że całą strukturę lękową św. Paweł nazywa światem. Nie chodzi o świat naturalny w jego pięknie stworzonym, ale o układy, które nami sterują. Co można, a czego nie można w określonym środowisku powiedzieć, jak się zachować, co jest chwalone, a co ganione i wyśmiewane. Kiedy postępując ze względu na te uwarunkowania, rezygnujemy z prawdy, to wówczas zdradzamy Boga, który jest źródłem tej prawdy. Coś innego, właśnie te układy są dla nas ważniejsze.

Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic już więcej uczynić nie mogą (Łk 12,4) – mówi Pan Jezus. Brak lęku wobec doczesnych układów jest ściśle związany z bojaźnią Tego, który nas całkowicie ogarnia i rozstrzyga o naszym być lub nie być nie tylko na tym świecie, ale przede wszystkim po śmierci. Bojaźń nie jest przy tym lękiem, który paraliżuje, ale wręcz czymś przeciwnym, właściwym respektowaniem prawdziwej zasady życia, odkryciem tego, co nam ono daje i poważnym potraktowaniem siebie w tej perspektywie. Bojaźń Boża przynosi wolność, bo pozwala nam prawdziwie być sobą, czyli być tym, kim nas Bóg stworzył.

Eucharystia, do której przystępujemy, jest nieustannym karmieniem się misterium naszego prawdziwego życia.

Włodzimierz Zatorski OSB

Fragment książki „Rozważania liturgiczne na każdy dzień”, t. 4, Tyniec 2010. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą Wydawnictwa Benedyktynów Tyniec.

Zobacz także