Chodzi o żywą obecność

Każdy głos ma taką frajdę ze śpiewania! – wielokrotnie słyszałem takie słowa od Michała Kłosa z zespołu Perfugium, który wykonywał partie wokalne na pierwszej płycie Pawła Bębenka. W czterogłosie napisanym przez Pawła nie ma „wypełniaczy”, wszystkie głosy dostają przepiękne melodie, jakby skomponowane, by każdą śpiewać osobno. Gdy brzmią razem – każdy głos dokłada co chwilę swoją nutkę dla upiększenia całości, jakby wychylał się z równego rządka.

Paweł Bębenek

Niedawno doczekaliśmy się drugiej autorskiej płyty „Boże mój, szukam Ciebie. Desiderii carmina”. A droga do powstania płyty wcale nie było usłana różami… Monika Mączyńska z Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego ściszając głos, mówi: – Ta muzyka jest tak piękna, bo słychać w niej mnóstwo tęsknoty. Trzeba doświadczyć jakiegoś wielkiego bólu, by pisać coś tak pięknego.

Dwa razy martwy

Sam Paweł przed nagraniem tej płyty doświadczył bardzo trudnych chwil: – Byłem dwa razy martwy. O tym jak funkcjonowałem, dowiedziałem się od żony – Laury i od rodziców – wspomina. – Całe to wydarzenie przewartościowało moje życie. Nie oddałbym tego, cieszę się z tego, co się stało, pomimo cierpienia, pomimo upokorzenia szpitalnego.

Nie trzeba opisywać, jak trudne były to tygodnie dla rodziny i przyjaciół. Po długiej śpiączce przyszedł czas powracania do żywych. Dla wszystkich, którzy modlili się wtedy za Pawła, dla niego samego i dla lekarzy, sprawa jest oczywista – to jawne uzdrowienie. Piotr Pałka (przyjaciel Pawła, również kompozytor) stwierdza wprost: – On, jak mało kto, doświadczył łaski cudownego wyzdrowienia i powrotu do życia codziennego. Jest człowiekiem, który się nie poddaje. Działa, nie czekając z założonymi rękami na laury.

Tę opinię potwierdzają czyny samego kompozytora: – Bardzo źle się czułem, ale otwarcie powiedziałem Panu Bogu: ja i tak napiszę! – wspomina – Nie było to łatwe. Ta płyta nie jest smutna, ona jest naznaczona tym, co było, ale jest na niej radość. Zazdroszczę Szymonowi Cyrenajczykowi – nieprawdopodobne spotkanie. On może nie był zadowolony, ale to jak każdy z nas: trudne jest zaakceptowanie cierpienia i doświadczenie tego, kim jestem.

Komfort słuchania z zewnątrz

Choroba była tylko etapem. Pomimo trudności kompozytor nie zaprzestał pracy. Wybrał ze swej twórczości „carminum desiderii”, czyli pieśni tęsknoty. Znalazł świetny zespół wokalny Mirabilia Musica z Warszawy. Wybrał muzyków i… oddał batutę. Postanowił, że nie będzie sam dyrygował, ale że zrobi to za niego Kazimierz Dąbrowski. Wszyscy dokoła, zatroskani o zdrowie Pawła chcieli sprawić się jak najlepiej. Monika Mączyńska tak wspomina chwile nagrań: – Siedział Paweł taki skulony i zasłuchany w ciepłym kurtko-kożuszku, bo jak to w kościele – zimno było. I zapewnił sobie komfort słuchania z zewnątrz. Ciągle się uśmiechał, chwalił. Wszyscy: halo, powiedz coś, coś na pewno jest nie tak, a on siedział rozpromieniony.

Niewielu piszących muzykę ma takie zaufanie do wykonawców. Ciekawość tego, co kto może do tych pieśni wnieść, jest bardzo charakterystyczna dla tego artysty. Te utwory trafią do kościołów – nie da się wtedy sprawować kontroli nad wykonaniem. Jeśli ktoś tworzy na potrzeby liturgii, musi uwzględniać wiele aspektów, którymi – w innych warunkach – nikt by się nie przyjmował. Nie ma zamknięcia na swoją wizję, jest ciągła troska, żeby nie nadużyć środków. – Pierwsze dla mnie to tekst i jego wyrazistość. Reszta ma pomóc. Coś co muzycznie jest zbyt bogate, nie może być liturgiczne. Łatwo postawić kompozycję na takich a takich zasadach harmonii funkcyjnej, ale żeby każdemu miło się śpiewało… Chodzi o to, żeby śpiewając, ludzie czuli się przyjemnie. Żeby się czuli swobodnie – i przez to jestem ograniczony – bo może i chciałbym napisać sopranom jakiś bardzo wysoki dźwięk, ale zależy mi, by ludzie, którzy nie są z wykształcenia muzykami, mieli radość, żeby mogli swobodnie oddychać, żeby nie martwili się – czy dadzą radę. Tym bardziej słuchacz będzie zachwycony, jeśli zachwycony będzie wykonawca.

To już nie moje kompozycje

– Ja go często spotykam w kościele i często prawie cała msza to są jego pieśni – dzieli się Monika Mączyńska – Zapytałam kiedyś „jak Ty się z tym czujesz?”, a on skromniutko odparł „fajnie…, ale wiesz… to już nie są moje kompozycje”. Prostota bycia i prostota w tworzeniu. Ale na czym ona polega? Jak stworzyć dzieło proste, lecz piękne w sposób możliwie wzniosły – bez popadania w kicz i patos? – To specyficzny typ harmoniki i melodyki – konstatuje Piotr Pałka – bardzo charakterystyczny i pozwalający odróżnić go od innych współczesnych twórców tego nurtu. Słychać lekkość i służebność dobru, na którym Mu bardzo zależy. Motywy muzyczne szybko pozostają w głowie i krążą. Cenię Go także za jego kompozycje łączące piękno z głębią dawnych tekstów – dodaje.

Właśnie „pisanie do tekstów” jest bardzo charakterystyczne dla tego kompozytora. – Fenomen dźwięku jest taki, że dociera tam, gdzie czytane słowo nie dotrze – sam stwierdza – To jest poszukiwanie: poruszył mnie niesamowity przekaz? – tylko czerpać! Bardzo długo czytam i analizuję muzycznie dany fragment. Staram się zachować i podkreślić sens. Ale najbardziej cenne są dla mnie takie dotknięcia o 3-4 nad ranem. Wtedy siadam i notuję, co przyszło. Bardzo lubię harmonię modalną, klasyczną bardzo. Stricte chorał jest za trudny dla mnie. Dawniej, gdy set lat temu ludzie mieli głębszą relację z Bogiem… wtedy można było pisać chorały.

Ktoś musi tego nauczyć

– Znałam to nazwisko z podpisu nad nutami. Myślałam, że to jakiś starszy pan, kompozytor chodzący po Krakowie w glorii i chwale – przypomina sobie pierwsze zetknięcie z młodym i skromnym Pawłem Monika Mączyńska. Wiele osób myślało pewnie podobnie, ale też wiele osób w całej Polsce (a od jakiegoś czasu także na Białorusi) kojarzy Pawła z warsztatów. Jako jeden z pierwszych zauważył potrzebę i odpowiedział na skrywane w wielu sercach pragnienia: aby na chwałę Pana śpiewać jak najpiękniej, ktoś musi tego nauczyć, podzielić się doświadczeniem. Jego osobowość nadawała się znakomicie. – Cenię w nim otwartość oraz gotowość i chęć do działania – celnie zauważa Piotr Pałka – jestem przekonany, że jeśli zadzwonię do niego, z nawet najbardziej szalonym pomysłem, chętnie przystąpi do współpracy. A z Pawłem pracuję od wielu lat. Wspólnie prowadzimy warsztaty muzyczno-liturgiczne. Zaczęło się kiedy przed kilkoma latami prowadziliśmy pionierskie, jak na tamten czas, warsztaty muzyczne przy dominikanach krakowskich. Dały one początek wielu kolejnym, które nieustannie, aż do dzisiaj, się odbywają.

Podejmując się pracy z ludźmi bez wykształcenia muzycznego, wiedział, że nie będzie łatwo: – Tu nie chodzi o czytanie książek, ale o kontakt z ludźmi. Nie sposób tego dla siebie zatrzymać. Staram się przekazać jak najwięcej. Ale fizycznie to wykańczające. Przez 3-4 dni człowiek się zajmuje – bywa, że i setką osób. Przyjeżdżam do domu i odpoczywam kolejne 3-4 dni. Zdarza się, że zjawiają się tacy kompletnie nieprzygotowani. Uświadamiam im, że nikt ich rozliczał nie będzie, ale też, że muszą podejść z zaangażowaniem kompletnym. Im się chce i to jest najpiękniejsze w pracy z amatorami. Cóż… sam również wiedzy nie posiadł w szkole muzycznej: – Wszystkich namawiam, by komponowali. Ja też zaczynałem od zera. Moja żona jest altowiolistką i ona uczyła mnie pisać klucze wiolinowe, stawiać nuty na pięciolinii.

W białych podkolanówkach?

Można by wysnuć wniosek, że od samego początku Paweł był blisko Kościoła – grzeczny ministrant ze złożonymi rączkami i w białych podkolanówkach. Jednak mocne dotknięcie Bożej obecności dokonało się u niego w wieku licealnym: – Średnio miałem kontakt z Bogiem, gdy byłem młodzieńcem. Pierwsze dotknięcie – początki szkoły średniej. Chodziłem z kolegą po mieście i szukaliśmy fajnych dziewcząt. Szły dwie, okazały się siostrami. Łaziliśmy po Krakowie za nimi i od słowa do słowa, herbatka itd. Ja poszedłem za jedną z tych pań. Okazało się, że udała się do dominikanów na liturgię. Wszedłem do kościoła i zostałem w pozytywnym sensie powalony. Modlący się ludzie, kapłan w odświętnym ornacie, kadzidło, staranne gesty… Wszystko mnie dotykało. I na koniec dźwięk… schola. I zacząłem zadawać sobie pytania „po co to wszystko, dla kogo?”. Częściej zacząłem tam chodzić. A ta kobieta jest teraz moją żoną, matką trójki naszych dzieci. Potem były schole dominikańskie, mieszkałem na Woli Duchackiej i musiałem wstawać o piątej, by dojechać na próbę przed mszą o dziewiątej. Długa historia…

Liturgia to służba Bogu. Trzeba pamiętać jednak ciągle, że jest ona również dla człowieka i może się stać przyczyną jego nawrócenia. Pewnie dlatego, że Paweł sam właśnie takiej łaski doświadczył, mówi: – Jeśli napiszę nuty, to będzie tylko papier. Jeśli ludzie nauczą się na pamięć, skupiają się na tym co ważne. Chodzi o żywą obecność. Mamy do czynienia z żywym Bogiem, to już nie jest czysta muzyka, tylko Jego narzędzie. Mam świadomość, że pracuję na rzeczach, które mogą pomóc w nawróceniu, ale z drugiej strony – niedopracowane, zaniedbane – mogą zniechęcić. Nie ma pustki – albo działamy w stronę dobra, albo w innym kierunku, którego wcale sobie nie życzę.

Rozmawiał Michał Buczkowski

Tekst pochodzi z magazynu "RUaH"
RUaH

Płyta jest dostępna w naszym sklepie internetowym.

Zobacz także