Chrześcijanie nie podlegają sądowi

parusiaAdwent jest nie tylko okresem przygotowania przed świątami Bożego Narodzenia, ale również czasem, w którym przypominamy sobie prawdę o tym, że oczekujemy na Paruzję. O tym, jak powtórne przyjście Chrystusa, zmartwychwstanie i sąd rozumieli Ojcowie Kościoła, z o. prof. Henrykiem Pietrasem SI rozmawia Tomasz Dekert.

Można chyba powiedzieć, że aktualnie oczekiwanie na ponowne przyjście Chrystusa zaznacza się już wyłącznie w liturgii, nie jest w żaden sposób widoczne w „normalnym“ życiu chrześcijan. Jak to wyglądało w pierwotnym Kościele?

Wydaje się, że w pierwszym pokoleniu chrześcijanie czekali na to drugie przyjście z dnia na dzień. Wiele wskazuje na to, że św. Paweł uważał, iż tego dożyje. Takie było ich nastawienie i dlatego też wysprzedawali swoje dobra i dzielili się wszystkim; nie widzieli bowiem żadnego powodu, żeby inwestować, że tak powiem, w przyszłość na tej ziemi. Skąd wzięło się takie przekonanie, kto im tak powiedział, tego nie wiadomo, bo nie wynika to w sposób oczywisty ze słów Pana Jezusa. W każdym razie oni interpretowali je właśnie w ten sposób, jakoby to przyjście miało dokonać się już zaraz,  czekali więc, niewątpliwie z wielkim napięciem. Wiadomo jednak, że w tym, co jest napisane w Ewangeliach, gdzie indziej jest położony nacisk. (Zresztą Ewangelie były spisane trochę później, kiedy ten pierwszy szał oczekiwania już minął.) Akcent kładzie się tam raczej na obecność Chrystusa ze swoimi uczniami: że przychodzi codziennie; że jest obecny w znakach sakramentalnych; że jest tam, gdzie dwóch albo trzech spotyka się w Jego imię; że można Go spotkać w ubogich, chorych itd.

W ten chyba sposób można rozumieć również słowo parousia – jako przyjście, ale też jako obecność. Z tym, że takie rozumienie nie niwelowało przecież przekonania, że Chrystus ponownie przyjdzie na końcu czasów

Nie niwelowało przekonania, zwłaszcza że Kościół odziedziczył po Żydach przekonanie o przyjściu Mesjasza, który będzie sądził ludzi w imieniu Boga. Taki sąd jest opisany w Ewangelii św. Mateusza (25,31-46). W tekście tym jest jedna ciekawa rzecz, na którą mało kto zwraca uwagę, a mianowicie, że jest to ewidentnie opis sądu nad niechrześcijanami, nad tymi, którzy Chrystusa nie znają. Oni się dziwią: jak to? co my Tobie zrobiliśmy? co my mamy z Tobą wspólnego? Nic. My się nie znamy. I w Ewangelii, i u św. Pawła, i w Apokalipsie widać wyraźnie przekonanie, że ci którzy w Chrystusa uwierzyli, którzy przyjęli chrzest w Jego imię i pozostali wierni temu chrztowi, są wyłączeni z sądu. Oni zmartwychwstaną do życia, a ci, którzy nie są ochrzczeni – ci zmartwychwstaną na sąd. Na sąd, nie na potępienie bynajmniej, jak to jest w wielu tłumaczeniach. Chrześcijanie wierzyli, że są wolni od sądu i nie bali się drugiego przyjścia Chrystusa, lecz go wyczekiwali. I stąd jest to w Apokalipsie opisane jako przejście od życia do życia. Ci którzy żyją zmartwychwstają i przechodzą do życia drugiego, a ci, którzy nie żyją, którzy nie są zapisani w Księdze Życia, idą na sąd i w zależności od tego, jak żyli na ziemi idą na prawo albo na lewo.

Dla pierwszych pokoleń chrześcijan oczekiwanie miało charakter bezpośredni. Z biegiem czasu (szybkim zresztą) temat ten stał się przedmiotem teologicznej refleksji – jak ona wyglądała, jakie formy przybierała, skąd brała język?

Zależało to właściwie od „szkoły“ czy sposobu myślenia. Dla judeochrześcijan, dla semitów w ogóle, istotna była cielesność, zarówno człowieka jak też całego bytu. Zgodnie z pojęciami żydowskimi wyobrażali sobie oni Królestwo Boże na ziemi, a  ponieważ nie za bardzo im się widziało, że to, co teraz mamy do dyspozycji wyczerpuje zagadnienie, mimo ciągłej obecności Chrystusa ze swoimi uczniami, mówili o jakimś 1000-letnim królestwie sprawiedliwości, obfitości, dobrobytu itd. Ci z kolei, którzy byli wykształceni w filozofii i pod tym względem byli uczniami Platona, wyobrażali sobie to zdecydowanie duchowo, jako szczęście duchowe bez żadnych cielesnych i materialnych konotacji. Wyobrażenia zależą od tradycji, od wykształcenia, od kultury, którą każdy dziedziczy. Natomiast sam przekaz wiary sprowadza się do głoszenia, że Chrystus, który jest już obecny i będzie obecny aż do skończenia tego świata, w samym tym zakończeniu  objawi się wszystkim. Dla wszystkich stanie się oczywiste, kim On jest. Nawiasem mówiąc, samo wyrażenie „koniec świata“ jest mylące. Po polsku jest to po prostu koniec. Ówcześnie zaś chodziło o coś innego, co jest widoczne już w warstwie słownej. Mówiono o consumatio świata, o jego wypełnieniu. To nie chodzi o to, że świat się skończy, przerwie istnienie, ale że spełni swoją rolę aż do końca, skonsumuje się w całości, albo, można by też powiedzieć, że się do zera zamortyzuje.

Były też takie koncepcje patrystyczne, w których to przyjście Chrystusa trudno umiejscowić. Myślę tu o hipotezie Orygenesa, w świetle której może istnieć coś takiego jak seria światów. Ten świat może się skończyć, ale ci, którzy w czasie jego trwania niewystarczająco się wydoskonalą, będa mieli szansę w następnym. Czy Orygenes jakoś to przyjście Chrystusa w tej serii sytuował, czy Chrystus będzie przychodził w tych wszystkich światach czy przyjdzie dopiero na jakiś absolutny koniec świata?

Dla Orygenesa najważniejsze jest ciągłe przychodzenie Chrystusa. Ta paruzja w sensie obecności i wielokrotnego przychodzenia do każdego człowieka, do każdej istoty rozumnej. On w ten sposób interpretuje wszelkie miejsca w Ewangeliach opisujące, że Pan Jezus gdzieś powraca, przychodzi drugi, trzeci raz. To jest – zdaniem Orygenesa – obraz tego, że Chrystus nie zostawia człowieka, tylko ciągle do niego wraca i wraca i wraca, żeby mu dać to, czego potrzebuje. I to jest najważniejsze. W tej jego hipotezie nie ma żadnej spektuakularnej paruzji na końcu każdego świata. On mówi, że świat jest jeden, ale ciągle się zmienia, a zmiany te mogą być bardzo daleko idące. Myśl Orygenesa nie jest w żaden sposób ani geocentryczna ani antropocentryczna. Uważa co prawda – bo tak go w szkole nauczyli – że ziemia jest środkiem kosmosu, ale z tego nie wynika dla niego, że na tym się Panu Bogu fantazja skończyła. Teraz tak jest, ale to może zniknąć, może się rozlecieć i przemienić w całkiem inny świat. Takich światów może być bardzo dużo. Zresztą w jego systemie – pisze to expressis verbis – wcale nie jest powiedziane, że nasz jest pierwszy. Ponieważ Pan Bóg będzie utrzymywał ten świat (rozumiany jako możliwa seria światów) w istnieniu tak długo, jak trzeba, a trzeba tak długo, aż wszyscy będą chcieli na ochotnika do Pana Boga wrócić. A to może trochę zejść.

Pojęcie paruzji wiąże się ściśle z kwestią zmartwychwstania. W eschatologii zachodniej mówi się o tym, że śmierć człowieka to rozłączenie duszy i ciała. To co dzieje się potem, aż do Sądu Ostatecznego, dotyczy tylko duszy. To ona, jeśli była dobra, będzie się cieszyć niebem…

Wszystko zależy od przyjmowanej koncepcji filozoficznej. Dusza nie jest przecież pojęciem objawionym. Pan Bóg nie objawił nam, że człowiek składa się z duszy i ciała, lecz że stworzył człowieka, i że ten człowiek jest wezwany do życia wiecznego i zmartwychwstania. Dogmatem chrześcijaństwa jest zmartwychwstanie a nie wieczne szczęście duszy. Jest to pojęcie platońskie, filozoficzne, przedchrześcijańskie. Kościół posługuje się pojęciem duszy, bo jest ono dość praktyczne z pedagogicznego punktu widzenia, ale nie pochodzi ono z objawienia.  Tym, do czego chrześcijanie są zapraszani jest zmartwychwstanie. A jak to sobie wyobrażać? Nie bardzo starcza głowy. Mamy tylko doświadczenie, zapośredniczone zresztą, tego jak uczniowie Jezusa postrzegali zmartwychwstałego swojego Mistrza. A jedyne co możemy na podstawie Ewangelii w tej kwestii powiedzieć to jest to, że Pan Jezus wyglądał tak jak chciał. Jeśli chciał wyglądać jak ogrodnik, to wyglądał jak ogrodnik, jeśli chciał wyglądać jak rybak, to wyglądał jak rybak, jeśli chciał wyglądać jak pielgrzym w drodze do Emaus, to wyglądał jak pielgrzym. I ci, którzy go spotykali nabierali się na jego wygląd. Rozpoznawali Go w końcu, bo dawał się rozpoznać, ale wygladał tak jak chciał. Można by więc powiedzieć, że miał pełne panowanie nad swoim ciałem. Myślę, że to jest jedyna rzecz, jaką możemy powiedzieć na temat tego, jakie będą ciała zmartwychwstałe – takie, jak każdy będzie chciał.

Chciałbym wrócić na moment do kwestii sądu. Czy daje się wychwycić moment, w którym ten sąd mający dotyczący tylko niechrześcijan zaczął dotyczyć wszystkich? Przynajmniej od średniowiecza wiązał się z nim też element tremendum – wszyscy, niezależnie od tego kim są i jacy są pod sąd trafią, a będzie to sąd, który nikomu nie przepuści.

Już od późnej starożytności zaczyna się rozpowszechniać takie przekonanie, że najwet najświętszy człowiek jest tak grzeszny, że jest w nim co sądzić, oraz że Pan Bóg będzie z lubością tego sądu dokonywał. Jakie tu wpływy wygrały z Dobrą Nowiną – nie wiem, fakt pozostaje faktem, że tak myślano. Trudno powiedzieć, na jakiego typu zapotrzebowanie społeczne tego typu nauczanie miało odpowiadać, ale widać odpowiadało.

Czy jakimś ogniwem nie był tu Augustyn ze swoją koncepcją piekła?

Augustyn uważał, że po grzechu pierworodnym nikomu się w żaden sposób zbawienie nie należy. Wszyscy ludzie będą żyć wiecznie, ale – po grzechu pierworodnym – daleko od Boga. I nie ma żadnych zasług, które mogłyby zmienić ten stan rzeczy. W tym życiu wiecznym (w „krainie umarłych“) ludzie będą się mieć lepiej lub gorzej w zależności od tego, jak się prowadzili na ziemi. Ale wszystko bez Boga oczywiście. Pan Jezus, Syn Boży przyszedł na ziemie aby zupełnie gratis i po znajomości dać ludziom przez chrzest możliwość widzenia Boga w życiu wiecznym. Ale dotyczy to tylko tych, którzy na ziemi ten chrzest przyjmą. Cała ta idea z Ewangelii Mateusza o przejściu na prawo tych, którzy odwiedzili, nakarmili czy przyodziali „jednego z tych najmniejszych“, a na lewo tych, którzy tego nie zrobili, u Augustyna przestaje mieć znaczenie. Wszyscy przechodzą na lewo i basta. Po prawej mogą być tylko po znajomości. Ci, którzy mają to szczęście, że zostali ochrzczeni na ziemi mają tylko pilnować żeby tej łaski nie stracić i to jest ich jedyna zasługa. Jeśli ktoś nie został ochrzczony na ziemi to nie ma żadnej szansy, aby oglądać Boga w krainie żyjących. Koncepcję tę wprowadził dość trwale w wiele umysłów. Po Augustynie stare adagium, że poza Kościołem nie ma zbawienia, które znaczyło, że nie ma zbawienia na ziemi – ponieważ tylko w Kościele można chrzcić, przyjmować sakramenty, a poza nim nie ma chrztu, Eucharystii itd., nie ma tych znaków zbawienia –  zaczęło znaczyć, że poza Kościołem nie ma zbawienia w niebie, że jak ktoś nie należy do Kościoła na ziemi, to i w niebie nie będzie zbawiony. Nie wynika to ani z Ewangelii ani z tradycji pierwszych wieków, z tej tradycji, którą się w Kościele katolickim pisze przez duże T. Pojawia się to u Augustyna, a jako że on był bardzo elokwentny i bardzo duży wpływ wywarł na cały świat zachodni, teoria ta bardzo się rozpowszechniła.

Prawie równolegle z Augustynem na Wschodzie działał i pisał Grzegorz z Nyssy, który rozwijał ideę powszechnego zbawienia (apokatastazy).

Grzegorz wychodzi z założenia, że Pan Jezus przyszedł zbawić Adama, a Adam to nie jest tylko imię pierwszego człowieka, lecz cały gatunek ludzki. I ten gatunek istniał na początku w jednym egzemplarzu, potem w dwóch, trzech, czterech itd. Aktualnie istnieje w 6-7 miliardach, nie licząc zmarłych, którzy też do Adama należą. Skoro Pan Jezus przyszedł zbawić Adama, to musi zbawić wszystkich, bo inaczej Adam byłby niekompletnie zbawiony. Oczywiście do tego są przewidziane kary zwane wiecznymi, z tym, że w pojęciu starożytnych „wieczny“ znaczy, że trwa tak długo jak trzeba. Określony okres czasu. Każdy byt ma swoją wieczność. Państwo ma swoją wieczność, człowiek ma swoją wieczność, mucha ma swoją małą wieczność, dynastia – wszystko ma swoją wieczność. I kary też mają swoją wieczność, swoją aeternitas czy swój aion, mówiąc po grecku. Jak to długo będzie trwało? – ile trzeba. U wszystkich Ojców Kościoła widać wyraźnie przekonanie, że Pan Bóg, jeśli kogoś skazuje na coś, karze za jakieś winy, to kary te mają służyć poprawie a nie zemście. Kiedy Bóg skazuje kogoś na wieczną karę to znaczy, że jak się wieczność tej kary skończy człowiek będzie poprawiony. Grzegorz z Nyssy używa obrazu polerowania metalowego lustra, w którym, jeśli jest zaśniedziałe lub zardzewiałe, nie można się przejrzeć. Zdaniem Grzegorza człowiek jest tak stworzony na obraz Boży, żeby się Pan Bóg mógł w nim przejrzeć. Jeżeli człowiek doprowadzi do tego, że on jako to lustro rdzewieje albo śniedzieje i Bóg nie może się w nim przejrzeć, to co trzeba zrobić? Pucować. Pucować, szlifować, itd. – jest do zastosowania kilka bolesnych z punktu widzenia lustra operacji. Dla Grzegorza, podobnie jak i dla innych Ojców, wieczna kara nie oznacza jednak czegoś co jest bez końca, bo bez końca może być tylko życie w Bogu.

Czytając słowa Jezusa na temat Jego przyjścia, te zapisane w Ewangeliach, nie za bardzo jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, co nas czeka po przyjściu Chrystusa. Czy autorzy wczesnochrześcijańscy również mieli ten problem? Co uważano na temat życia przyszłego po końcu świata? 

Nikt w zasadzie na ten temat nic mądrego nie powiedział. Ci, którzy wierzyli w 1000-letnie królestwo na ziemi mogli łatwo fantazjować, bo z wyobrażeniem sobie wszelakiej obfitości nie ma wielkiego problemu. Natomiast wyobrażenie sobie tego, jak może wyglądać życie z Panem Bogiem, życie Boże to przekracza jednak chyba  zdolności ludzkie. Augustyn nazwał to visio beatifica, uszczęśliwiającą wizją Boga. Czy ta nazwa coś ujawnia czy raczej coś zakrywa to inna sprawa. Tu nie ma mądrych. Wiemy o tym tyle, że będzie to życie z Bogiem i w pełnym panowaniu nad sobą samym, nad własnym ciałem. A co będzie poza tym – nie wiemy, jest to coś dopiero do zobaczenia.

Rozmawiał: Tomasz Dekert

Henryk Pietras SI (ur. 1954), od 1992 dyrektor Wydawnictwa WAM, patrolog, profesor w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie. 

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.