Czynić z serca…

Przez dobrych kilka dni byłem „wyłączony z obiegu”. Pierwszą misją, którą powierzyło mi Towarzystwo na najbliższy czas są bowiem studia i to one były przyczyną mojej nieobecności. Zaglądając dziś na bloga zrobiłem „duże oczy” patrząc na liczbę komentarzy pod ostatnim wpisem. Nie myślałem, że okaże się on kijem włożonym w mrowisko.

Przyznam także, że nie mam siły odpowiadać na wszystkie komentarze, które pod nim się pojawiły. Choć z wieloma nie mógłbym się zgodzić, za wszystkie dziękuję. W dyskusji z moimi współbraćmi, po której powstała poprzednia notatka, też nie było łatwo, więc coś jednak jest na rzeczy… Tyle o poprzednim wpisie…

Czymś w rodzaju wprowadzenia do dzisiejszego postu, niech będzie myśl pochodząca z jednego wykładu na moich studiach. Wykładowca wspomniał o pewnej koncepcji psychologicznej mówiącej, że z naszych myśli, refleksji itp. jesteśmy w stanie drugiemu człowiekowi werbalnie przekazać zaledwie 20-30% tego, co chcielibyśmy. Reszta (70-80%) zostaje w nas… Mam nadzieję, że nic nie pomieszałem, a jeśli tak proszę mnie poprawić. Do tego akapitu odniosę się jeszcze nas sam koniec.

W tym wpisie chciałbym się skupić na dzisiejszym pierwszym czytaniu, w którym jest ukazana historia Onezyma. Był on niewolnikiem, który opuściwszy potajemnie swego pana – zamożnego Filemona – został uciekinierem. Prawo rzymskie za taki wyczyn w najlepszym wypadku przewidywało wypalenie na czole dużej litery „F” (fugitus), na szyję zaś mogła mu być włożona ciężka obręcz, którą by nosił do końca życia. W Rzymie Onezym zetknął się ze św. Pawłem, przebywającym w więzieniu. Pod jego wpływem przyjął chrzest i nawrócił się na chrześcijaństwo. Uwięziony Apostoł w liście  do Filemona wstawia się za uciekinierem, który teraz w Panu jest jego współbratem. Prosi adresata, aby darował Onezymowi wolność.

Może trudno w to uwierzyć, ale chrześcijaństwo nie walczyło wtedy z niewolnictwem. Próba znalezienia w Piśmie fragmentu mówiącego o otwartej walce, polegającej na protestach, zakończy się raczej niepowodzeniem. Walka odbywała się na zupełnie innym poziomie. Najważniejsza dla chrześcijan była przemiana serca, zmiana sposobu myślenia, a nie nagła zmiana struktur. Imię Onezym po grecku oznacza „korzystny, pożyteczny”. Wcześniej, przed ucieczką i nawróceniem, był on nieużyteczny, gdyż nie służył swemu panu z miłością.

Modląc się tym fragmentem dzisiaj rano przyszła mi na myśl idea towarzysząca wielkim Ojcom ruchu liturgicznego. Nie chodziło im o wielkie zmiany strukturalne, ale o – coś najważniejszego, najistotniejszego – o przemianę serca, do którego ma nas prowadzić uczestnictwo w Liturgii. Pokuszę się o stwierdzenie, że w pewnym sensie jesteśmy „nieużyteczni”, jeśli uczestnictwo w Liturgii nie przynosi zmian w naszym życiu.

Nie chce, żeby zabrzmiało to pyszałkowato, ale czuję w sercu, że rozumiem myśl przyświecającą Ojcom ruchu liturgicznego. Chcieli ukazać to, co jest najważniejsze i najistotniejsze. Idąc za wspomnianą koncepcją psychologiczną, skoro im udało się przekazać 20-30% z tego, co mieli w sercu, ilu ludziom udało się ich zrozumieć? A są jeszcze dalsze kroki, gdyż nie wystarczy samo zrozumienie, ale potrzebne są jeszcze czyny – przemiana serca.
Pytanie, które sobie postawiłem na koniec swojej modlitwy: Czy ja rzeczywiście nawracam się każdego dnia? Czy zmieniam swoją mentalność, dając jednocześnie Bogu szansę przemieniać swoje serce?
 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także