D.O.M.
Zakład pogrzebowy. Zakład pogrzebowy? Nie, to pomyłka. Te pseudosecesyjne zawijasy na szyldach, fioletowa i czarna otoczka witryn nie może mieć nic wspólnego z pogrzebem. Głupie, niedojrzałe żarty. Zabawa w smutek.
Hades, Karawan, Chryzantema… To mitologia grecka, a to akcesoria pogrzebowe. Ale jaką nadać nazwę, by nie popaść w szkolny banał, w pogrzebową lichotę?
Nad nazwą myślę już od dłuższego czasu. Jednak żadne słowo nie chce zabrzmieć zwyczajnie i poważnie. Bo i jak nazwać godnie coś, co jest przedsiębiorstwem pogrzebowym? Jak w ogóle może stanąć na wysokości zadania − firma?
Pamiętam jeszcze „Spokojną wieczność” i zakład „Lizak”. Tak, „Lizak”. Pewnie od nazwiska. Z pochyłym krzyżem wpisanym w logo. Jak na klepsydrach, których coraz wymyślniejsza forma próbuje nadążyć za nowinkami przemysłu zniczowego. Gdzie ja żyję?
I co to za trumny? Szklące się szafy. Wyściełane niby-muślinem, bo przecież sprawa jest delikatna. Pewno atestowane. Gotowe, by stawić czoło falom Styksu. Karawele do życia wiecznego.
Do tego w ostatecznym garniturze. W grobowym stroju wyjściowym, urzędowym, cywilno-prawnym.
A potem histeria wiązanek. Niepodpalane stosy wieńców, w których tonie obrządek. Pokrywające szczelnie całą sytuację. A usypane z bezradnej życzliwości. Z miłości mówiącej w obcym języku niepotrzebnych przedmiotów.
Tak właśnie, w obcym języku. Żadne dzisiejsze standardy nie spełniają moich chrześcijańskich roszczeń do pochówku.
Dlatego chętnie wygłosiłbym mowę na pogrzebie pogrzebu. Bolałbym w niej nad tak dotkliwą stratą ostatniego pożegnania. Nad pochowaniem ciszy i zamilknięciem śpiewów. Żyjących oskarżałbym o święty spokój. O zrobienie z żałoby najwyższej formy duchowości. A z duchowości − lokalu na stypę. Wreszcie zatrzymałbym się na tym zniczu, wielkim jak bania i tandetnym jak zabawki z odpustu!
O, niepocieszenie! Jak doskonałym symbolem śmierci jest pęk sztucznych kwiatów! Jakim grobowcem jest cmentarny śmietnik!
Jeśli więc będą mieli mnie pochować, to, proszę, zawiniętego w płótno − w ten becik dla zmarłego. Skoro musi być, niech będzie i w trumnie − jednej z takich, jakich już nikt nie robi, ekstrawaganckiej: z nieheblowanych desek.
Módlcie się. Śpiewajcie, bo ja nie zaśpiewam. Chyba dopiero w dzień zmartwychwstania, po krzyżu, który ktoś poniesie dla mnie w procesji. Wieńce, znicze niech licho porwie.
A jeśli ktoś niosąc trumnę, zakłuje się drzazgą, niech wie, że to moja sprawka. Zza grobu. Przekorna bliskość, bezradna dziecinna zaczepka.
Znak, że wprawdzie umarłem, ale − jestem, choć znaczenie tego słowa już mi się rozprysło po wszechświecie.
Dostarczamy wartościowe treści?
Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.
Zobacz także
-
Liturgia w soczewce: 4 Niedziela Wielkanocna, rok...
„Liturgia w soczewce” to propozycja komentarzy do tekstów liturgii niedzielnej Mszy świętej, byśmy mogli jeszcze... więcej
-
O tradycji udzielania bierzmowania w dzień oktawy...
Niedawno miniona oktawa Wielkanocy to dobra okazja do przypomnienia pewnej tradycji poświadczonej w niektórych źródłach... więcej
-
Posługi współczesnego Kościoła – recenzja ks. dr....
Zostałem jakiś czas temu poproszony o krótki komentarz do książki Dawida Makowskiego „Posługi współczesnego Kościoła.... więcej
Mateusz Czarnecki
Absolwent Polonistyki UJ, zajmuje się redakcją książek. Mąż wspaniałej żony i tato czterech córek. Mieszka na wsi polskiej.