Dawca ważniejszy niż dar

Wtorek IV tygodnia wielkiego postu, lit. słowa: Ez 47,1–9,12; J 5,1–3a.5–16

Dzisiejsza Ewangelia ukazuje tragiczną historię człowieka chorego od wielu lat, który przez te długie lata pragnął uleczenia, pewnie modlił się o nie i robił wszystko, co było w jego mocy, by wyzdrowieć. I zdarzyło się, że wreszcie spotkał na swojej drodze Tego, który jest jedynym Lekarzem, i został przez Niego uleczony.

Wydawałoby się, że osiągnął to, o czym marzył; można by sądzić, że wobec takiego cudu, którego doświadczył na sobie, jego wdzięczność wobec Dobroczyńcy powinna wręcz spowodować przylgnięcie do Niego. Tak było np. w przypadku uzdrowionego przez Pana Jezusa – po drugiej stronie Jeziora Galilejskiego – człowieka opętanego. Chciał on pozostać z Jezusem, ale Pan Jezus nie zgodził się na to. Jednak w przypadku chorego z dzisiejszej Ewangelii okazało się, że „przydarzyło mu się coś gorszego”: przydarzył mu się grzech niewdzięczności i zdrady wobec Dobroczyńcy. Wydaje się, że uzdrowiony zupełnie zapomniał o Dobroczyńcy. Czy świadomie, czy też z braku rozwagi zamiast okazać wdzięczność Uzdrowicielowi, chory, lękając się o siebie, poszedł do Żydów, aby powiedzieć im, że to Jezus mu polecił nosić łoże w szabat. Ta tragiczna historia pokazuje, jak jesteśmy wewnętrznie zniewoleni lękami, a przez to nieautentyczni. Okazuje się bowiem, że otrzymując nawet namacalnie łaskę, możemy ją zaprzepaścić.

Dlaczego się tak stało? Co spowodowało takie niezrozumienie doznanego miłosierdzia? Aby to pojąć, trzeba przyjrzeć się bliżej samej sytuacji i sposobowi reagowania tego człowieka. Zauważmy, że nie prosił o uzdrowienie. To Pan Jezus przyszedł do niego i zapytał, czy chce być zdrowy. On jednak nie potrafił odpowiedzieć prosto na proste pytanie. Nie powiedział: „Tak, chcę być uzdrowiony”. w odpowiedzi na proste pytanie Pana Jezusa, przedstawił swoją trudną sytuację i niezdolność do wykorzystania nadarzającej się od czasu do czasu okazji związanej z poruszeniem wody. Powiedział do Pana Jezusa:

Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną (J 5,7).

„Nie mam człowieka” – ta wypowiedź wskazuje na sposób myślenia. Przede wszystkim chory ma bardzo konkretne wyobrażenie o swoim uzdrowieniu. Wie, jak się ma ono dokonać. Już nie potrafi pragnąć samego uzdrowienia, ale cały czas myśli o przeprowadzeniu swojego planu uzdrowienia. Drugi człowiek jest mu potrzebny jedynie jako narzędzie do realizacji tego planu. Zarówno brak prostoty odpowiedzi, jak myślenie o drugim człowieku jako o narzędziu do realizacji własnych pragnień powodują, że dalsze wydarzenia układają się w określony sposób. Kiedy poczuł się zagrożony przez zarzut faryzeuszy, w obronie siebie zupełnie nie pomyślał o dobru drugiego człowieka, chociaż był nim jego największy Dobroczyńca, stał się dla niego nieważny wobec potrzeby usprawiedliwienia siebie. Wdzięczność zupełnie zniknęła z jego myślenia. Wydaje się, że nie był on zdolny do nawiązania prawdziwej więzi z drugim człowiekiem. Pamiętamy z Księgi Rodzaju, że po grzechu Adam i Ewa zaczęli się wzajemnie siebie wstydzić. Stało się tak przez to, że spojrzeli na siebie jak na przedmiot pożądania.

Istnieje afrykańskie przysłowie, mówiące, że „najlepszym lekarstwem dla człowieka jest drugi człowiek”. Jest to niezmiernie ważna prawda, o której, niestety, dzisiaj, w dobie medycyny farmakologicznej, czyli medycyny opartej na zaufaniu do rozmaitych preparatów chemicznych, bardzo często zapominamy. Człowiek fizycznie zdrowy, ale niezdolny do miłości, jest człowiekiem głęboko chorym. Zdrowie fizyczne niewiele mu daje. Zresztą zazwyczaj niezdolność do pełnego życia w więzi z drugim człowiekiem pociąga za sobą po pewnym czasie choroby także w wymiarze psychicznym i somatycznym.

Niestety, nasze nastawienie tylko na fizyczne zdrowie i koncentracja jedynie na sposobie dochodzenia do niego, czyli sposobie osiągnięcia czegoś, co sobie zamierzyliśmy, powoduje często ślepotę na to, co w życiu najważniejsze: na samo życie, które jest sztuką wspólnego bycia. Bez takiej wspólnoty nie ma życia. w Biblii życie rozumiane jest jako istnienie przed obliczem Boga, a śmierć to nie unicestwienie, lecz istnienie bez odniesieniu do Boga. Bez żywej więzi z Bogiem nie ma w nas życia. Bóg nie jest po to, by spełniać nasze zachcianki. Pragnie On wprowadzić nas w swoje życie, pragnie z nami więzi miłości. Katechizm Kościoła Katolickiego stara się nam uświadomić właściwą hierarchę ważności. o modlitwie błagalnej czytamy w nim:

Dawca jest cenniejszy niż udzielony dar – On jest „Skarbem”, a jest w Nim serce Jego Syna; dar jest udzielany „jako dodatek” (KKK 2604).

W sercu chorego od 38 lat człowieka nie było miejsca dla Dawcy. Ale to oznacza, że wybrał on w sercu coś, co nie dawało mu udziału w prawdziwym życiu. Na tym polegało to „coś gorszego”. Przedmiotowe podejście do życia mści się na człowieku brakiem prawdziwego życia. Tak było np. w przypadku marnotrawnego syna. Doświadczył on tego bardzo dotkliwie.

Zobaczmy, że Ewangelia bardzo konsekwentnie wprowadza nas w wymiar osobowej relacji z Bogiem i bliźnimi. Jedynie w tej relacji możemy odnaleźć życie. Wszystkie obrazy, zapowiedzi dotyczące nowego życia w Ewangelii uzyskują spełnienie w Osobie Jezusa Chrystusa. w dzisiejszym pierwszym czytaniu prorok Ezechiel ukazuje nam odbudowaną świątynię jako źródło życia. Ten materialny obraz uzyskuje swoje spełnienie nie w żadnym nowym budynku świątynnym, ale w Osobie Jezusa Chrystusa. Kiedy zapytano Go, jakim prawem wypędził ze świątyni przekupniów, odpowiedział: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Nie zrozumieli Go wówczas, ciągle myśląc o budynkach, gdy On natomiast mówił o świątyni swego ciała, jak to skomentował Ewangelista (zob. J 2,19–21). Opis wody wypływającej z prawej strony świątyni zrealizował się ostatecznie w momencie śmierci Pana Jezusa na krzyżu, kiedy żołnierz włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda (J 19,34). Woda jest symbolem chrztu św., krew natomiast Eucharystii.

W tym opisie zgadza się nawet szczegół mówiący o wodzie płynącej spod prawej strony świątyni (Ez 47,1). Żołnierz przebił serce Pana Jezusa, który wisiał wyżej, niż stał żołnierz, nie na wprost, ale od dołu od strony prawej ku lewej, gdzie było serce. i dlatego to z prawego boku Jezusa do dzisiaj płyną ku nam niezliczone strumienie łaski, co wspaniale ilustruje coraz bardziej pogłębiający się potok z opisu Ezechiela. Jednocześnie ten strumień wskazuje na obfitość łaski, która zaczyna wypływać z serc tych, którzy poszli za Jezusem. Pan Jezus zapowiedział to uroczyście w świątyni:

Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza. a powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego; Duch bowiem jeszcze nie był /dany/, ponieważ Jezus nie został jeszcze uwielbiony (J 7,37–39).

W ten sposób realizuje się prawda o świątyni Boga w naszym sercu. To, co było dotychczas martwe, staje się żywe. Dzieje się właśnie tak, jak w obrazie z proroka Ezechiela. Wody płyną na teren słony, pozbawiony roślin, i czynią z tej pustyni żyzny ogród. Wydaje się, że w naszym życiu natrafiamy na wiele takich pustyni pozbawionych życia. Może nawet narzekamy z tego powodu. Trzeba jednak, aby dopłynęły do nich zdroje łaski i to za naszym pośrednictwem. Jeżeli bowiem prawdziwie stajemy się świątynią Boga i prawdziwie czerpiemy z Niego swoje życie, to sami powinniśmy stawać się źródłami wody wytryskującej ku życiu.

Włodzimierz Zatorski OSB

Fragment książki „Rozważania liturgiczne na każdy dzień”, t. 2a, Tyniec 2010. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą Wydawnictwa Benedyktynów Tyniec.

Zobacz także