Dom, co z mnichem rośnie

Gdy trafisz na liturgię do cerkwi... Czekaj, ale czy pisałem już o cerkwiach. Nie sposób oddzielić liturgii od przestrzeni, w której się wydarza. Dlatego, najpierw słów kilka o cerkwiach. A żeby było można napisać o cerkwi, trzeba, bym opowiedział Ci o mniszej celi.

Wędrując po Górze, co rusz napotykasz keliony. Kelion to dom mnicha, który postanowił zamieszkać w samotności. Jeśli dołączą do niego następni, wówczas staje się ich przełożonym, starszym, ieroda (?). Keliony, jeśli jest ich więcej w jednym miejscu, tworzą sketis (skit?), czyli wioskę, która co roku wybiera sobie wspólnego przełożonego. Nie sprawuje on realnej władzy nad pojedynczymi kelionami, chyba, że wymaga tego konieczność: śmierć starszego, konflikt w domu etc. Zazwyczaj kelion cieszy się autonomią, którą pomniejsza co najwyżej gościnność gospodarza. Zauważyłeś zapewne, że nadużywam, znaków zapytania. Dzieje się tak, ponieważ nie znam greckiego, a już ni w ząb nowogreckiego, a nazwy domów, miejsc, funkcji poznałem ze słyszenia. Niekiedy moi gospodarze starali się ułatwić mi przyjmowanie obcych słów i przekładali ich wymowę na coś a la język angielski, wówczas pozostawałem bezradny: nie dało się tego ani zrozumieć, ani zapamiętać, ani zapisać. Cóż, są aż nadto życzliwi.

Kelion powinien być symbolem Góry. Rodzi się bowiem wówczas, gdy mnich dojrzeje do decyzji zamieszkania w samotności. Rozwija się wraz ze wspólnotą uczniów (może lepiej powiedzieć: "braci") mnicha. Umiera, jeśli odejdzie gospodarz nie pozostawiwszy następców. Opustoszałe keliony, na wpół rozebrane lub te, które same ugięły się pod ciężarem dachu, grożące zawaleniem, zapomniane, na które natrafiasz przypadkiem zbaczając ze ścieżki, gniazda nietoperzy i ptaków, rozsiane po Górze gdziekolwiek się znajdziesz – oto symbol Świętej Góry Atos. Mówi się o niej: Ogród Bożej Rodzicielki, ogród, w którym kwitną misi na progach swoich domostw. Natkniesz się tutaj na wiele cel mnichów, którzy już dawno odeszli. Smutne brakiem gospodarza, wyczekujące bez szczególnej nadziei na ewentualny renesans. Jak bezpańskie, choć za młodu udomowione zwierzęta, łaszące się do przechodniów, byle je kto nakarmił i przygarnął na dłużej. Podobnie kamienne keliony, choć czas ich świetności już dawno przeminął, kuszą mnichów powabem samotności. Wieczorem, wygrzane słońcem dnia, podobne do starców skulonych na drewnianej ławce pod cerkwią, tkają niespiesznie opowieści o tym, jak to dawniej było, zagadują każdego, kto tylko zechce użyczyć im ucha. Nie narzekają, wspominają jedynie mnichów szczególnie barwnych ale i tych szarych, zwyczajnych i cichych, hałaśliwych i gnuśnych, pobożnych i mądrych, tych, którzy wpadali jedynie w odwiedziny i przyjaciół, którzy dbali o nie jak dba się o własny dom.

W Mikra Agia Anna spotkałem pewnego mnicha – spokojnego, pełnego cierpliwości. Kapłana. Silnego ale i delikatnego zarazem. Skusił go dom opuszczony tak dawno, że już nikt nie pamiętał poprzedniego mieszkańca. Wyprowadził się ze skitu w dzień Wniebowzięcia NMP w tym roku. Nieopodal, choć w samotność. Człowiek o szerokim sercu (wspominam go wzruszony), który przez lata całe odnawiał dom na szczycie wzgórza, a na sam koniec oddał go robotnikom, którzy mu pomagali. Tym ich przekonał, by razem z nim podnieśli z gruzów opuszczoną cerkiew. W czasie gdy budował swój kelion, mijał ją zawsze po drodze na plac budowy. Gdy wchodził do środka, nie płosząc nietoperzy śpiących w kopule, całował dwie brudne i brzydkie ikony. Nie miały żadnej wartości. Dwa oleodruki na zawilgotniałej dykcie. Patrząc, jak się przed nimi kłania, dotyka ziemi i znaczy krzyżem, aż wreszcie całuje, pojąłem, że nie wyblakłe podobizny całuje lecz Maryję i Chrystusa.

Rozgadałem się okrutnie, a przecież miałem o cerkwiach Ci pisać. Nie umiem utrzymać wspomnień na wodzy. Wszystko wydaje się ważne, bo wszystko co zostało na Górze jest mi drogie.

Cerkwie, podobnie jak domy, są na miarę mnicha budowane. Jeśli w kelionie żyje ich czterech, tylu właśnie zmieści się w cerkwi, która choć przykryta kopułą, to jednak przylega do domu tak ściśle, że stanowi jeden z pokoi kelionu. Niczego w niej nie brakuje. Jest ikonostas i sanktuarium, freski na ścianach, stalle i pulpity na liturgiczne księgi. Miarą dla niej jest mnich i jego wspólnota, a wzorcem kanon architektury sakralnej Wschodu. Dlatego cerkwie spoglądają na wschód, prawą swoją stroną czczą Chrystusa, a lewą Jego Matkę. Z kopuły spogląda Pantokrator, nawet wówczas gdy kopuła niska i trochę zbyt płaska, by przywołać wspomnienie sklepienia niebieskiego.

Cerkiew umieszczona w domu jako jeden z jego pokoi, zmienia obraz świata. Zaciera się granica pomiędzy tym, co święte, a tym co ludzkie. Ręce pachnące cebulą, trzymają kadzidło, plecy zmęczone dźwiganiem cegieł, gną się w pokłonach przed Panem nieba. Zza odrzwi dobiega chrapanie mnicha, który zaspał na jutrznię. Zaraz będzie hałasował pod prysznicem, gdy my odśpiewamy Psalm 102. Dołączy za chwilę, ale czy na prawdę go tu nie ma. Gdzie przebiega granica? Sypialnia się jeszcze mieści w obrębie kościoła, czy jest nim ten jeden pokoik, w którym próbowano zmieścić cerkiew? A dlaczego nie ma w niej drzwi? Jest tylko zawsze otwarte wejście?

Inaczej wyglądają kościoły w klasztorach lub cerkwie, które służą całemu skitowi. Są większe, zbudowane na planie krzyża, bardziej zdobne i przestronne. Nigdy jednak nie przekraczają wielkością potrzeb danej wspólnoty. Postawiono je według miary grupy mnichów, która będzie się w nich gromadzić. Byłem raz w skicie, z którego pochodził Rasputin. W zeszłym roku rozpoczęto tam budowę kościoła. Właśnie kończą kłaść ostatnie mozaiki. Podziwiając kunszt architekta, piękno marmurów, ołtarz i freski, zadawałem sobie pytanie, dlaczego ci mnisi potrafią postawić cerkiew, która niczym się nie różni od tych z IV, V wieku. Dlaczego wytrwali przy kanonie? Dlaczego budzą zazdrość zachodniego turysty-pielgrzyma, który wie, że na całym Zachodzie w ubiegłym roku, a pewnie i dekadzie nie powstał choć jeden kościół tak na wskroś przesiąknięty pięknem.

Raz szedłem brzegiem morza, w pobliżu klasztoru Vatopedii. Pośród zaschniętych traw wyrastał tam mały kościół, jeszcze nieskończona cerkiew. Nie wiem kto będzie się w niej modlił, dla kogo ją wzniesiono – w pobliżu nie było domów. Jaskółki jednak już się tam dobrze czują (por. Ps 84,4).


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Grabowski OP

Tomasz Grabowski OP na Liturgia.pl

Od początku zaangażowany w działalność Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego, w latach 2005-2010 jego dyrektor, a od przekształcenia w Fundację – prezes w latach 2010-2016. Od września 2016 r. prezes Wydawnictwa Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego „W drodze” w Poznaniu i stały współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.