Dwa tygodnie: dopełnienie

Czy szczęśliwe mogą być tylko dzieci i niepełnosprawni umysłowo? Czy tylko im zdarzają się dobre rzeczy?

Taki wniosek wysnuła jedna z czytelniczek poprzedniego wpisu. Stąd dzisiejsze dopełnienie tamtego tekstu. Bo przecież w ciągu dwóch tygodni ludzkich spraw działo się o wiele więcej niż te opisane.

 
Na przykład:
 
SMS: „Zosia 2,6 kg, czyli tak na ponad 36 tyg.; dr mówi, że już mogę rodzić! Koniec rygoru łóżkowego. Za 2 tyg. dziecko może być już na świecie”.
Wcześniej było długie leczenie. Straty. Podczas tej ciąży chwile wielkiego strachu, jazda przez śpiące miasto do szpitala, bo chyba wody odeszły. Bolesne zabiegi. Długie tygodnie leżenia plackiem.
Teraz dziecko sposobi się na świat.
 
Na rondzie kierowca zagapia się podczas rozmowy z synem, którego odebrał przed chwilą z lotniska. Zapomina włączyć kierunkowskaz i skręca w prawo, uderzając w rower, którym dziewczyna jedzie do pracy. Okulary rowerzystki zakreślają w powietrzu duże koło i padają na jezdnię, z koszyka wysypują się babskie drobiazgi. Szprychy obracają się coraz wolniej, wreszcie zamierają. Dziewczyna leży oszołomiona. Martwi się o okulary. Żeby tylko nikt ich nie zmiażdżył. Oddycha z ulgą, gdy jak przez mgłę widzi, że podnosi je jakiś kierowca.
Na szpitalnym oddziale ratunkowym rozpoznaje ją kolega z wolontariatu. Przez całe popołudnie krząta się przy niej, rozmawia z lekarzami, wozi na badania. Po tomografii szycie głowy. Wygląda na to, że mimo braku kasku nic poważnego się nie stało. Boli stłuczona szczęka i kość ogonowa, a głowę wieńczy potężny guz z opatrunkiem.
Kilka dni później w Łagiewnikach ksiądz odprawiający mszę św. w intencji dziękczynnej za wyjście cało z wypadku mówi: Dziękujemy za to, że jesteśmy. Mogłoby nas nie być. Tak niewiele może sprawić, żeby nas nie było...
 
Na zdjęciu śliczna dziewczyna na trawie, w pozie ucztujących Rzymian. Brzuszek okrągły jak piłeczka, tuż nad nim twarz młodego mężczyzny. Śpiewa. Obok rodzeństwo i przyjaciele. Kilkanaście miesięcy temu zamiast kwiatów wręczali tym młodym książki – bo taka była prośba narzeczonych. Teraz namawiają dziewczynę do założenia bloga o czystości przedmałżeńskiej. Jakiś czas temu pisała o tym dla znajomych. Wspólne zamieszkiwanie par w środowisku ich rówieśników staje się coraz bardziej powszechne. „Trzeba się sprawdzić przed ślubem, żeby wiedzieć, co będzie potem”, mówią zwolennicy współżycia przed ślubem.
Zdjęcie dziewczyny z brzuszkiem i jej męża dowodzi, że do szczęścia to wcale niekonieczne.
 
W przepięknym drewnianym kościele ksiądz trzykrotnie zanurza w wodzie kilkutygodniowe niemowlę i trzykrotnie unosi je do góry. Nagie ciałko można zobaczyć z każdej ławki. Dziecko nie płacze. Przeciwnie. „Gdy tylko włożyłem ją do wody, poczułem, jak się odpręża, otwiera” – mówi potem celebrans. Tuż potem wszyscy obecni biorą po kolei Maleńką na ręce, całują, kreślą na główce znak krzyża. Bóg pochylił się z czułością nad swoim dzieckiem, a wspólnota Kościoła była tego świadkiem.
 
Ciocia Krysia ma ponad 80 lat. Z dzieciństwa pamięta opowieści swojej babki o życiu jej babki w podgrodzieńskim dworze. Na fotografiach jako jedyna rozpoznaje twarze dawno minionych ludzi. Nigdy się nie skarży, choć nękają ją choroby i dopada starcza niedołężność. Młodsi o dwa pokolenia krewni lubią z ciocią Krysią rozmawiać. Słucha. Słucha naprawdę. Nie udziela rad. Okazuje troskę. Z rzadko spotykaną dziś dyskrecją towarzyszy w trudnych chwilach. Dziś ciocia opowiada o bliskich, którzy przyjechali ze stolicy, by się nią zaopiekować podczas wakacyjnej nieobecności syna. W jej ciągle rześkim głosie wdzięczność i radość. Dbają o mnie, mówi. Jest mi dobrze.
 
 

Czy szczęśliwe mogą być tylko dzieci i niepełnosprawni umysłowo? Czy tylko im zdarzają się dobre rzeczy?

Taki wniosek wysnuła jedna z czytelniczek poprzedniego wpisu. Stąd dzisiejsze dopełnienie tamtego tekstu. Bo przecież w ciągu dwóch tygodni ludzkich spraw działo się o wiele więcej niż te opisane.

 
Na przykład:
 
SMS: „Zosia 2,6 kg, czyli tak na ponad 36 tyg.; dr mówi, że już mogę rodzić! Koniec rygoru łóżkowego. Za 2 tyg. dziecko może być już na świecie”.
Wcześniej było długie leczenie. Straty. Podczas tej ciąży chwile wielkiego strachu, jazda przez śpiące miasto do szpitala, bo chyba wody odeszły. Bolesne zabiegi. Długie tygodnie leżenia plackiem.
Teraz dziecko sposobi się na świat.
 
Na rondzie kierowca zagapia się podczas rozmowy z synem, którego odebrał przed chwilą z lotniska. Zapomina włączyć kierunkowskaz i skręca w prawo, uderzając w rower, którym dziewczyna jedzie do pracy. Okulary rowerzystki zakreślają w powietrzu duże koło i padają na jezdnię, z koszyka wysypują się babskie drobiazgi. Szprychy obracają się coraz wolniej, wreszcie zamierają. Dziewczyna leży oszołomiona. Martwi się o okulary. Żeby tylko nikt ich nie zmiażdżył. Oddycha z ulgą, gdy jak przez mgłę widzi, że podnosi je jakiś kierowca.
Na szpitalnym oddziale ratunkowym rozpoznaje ją kolega z wolontariatu. Przez całe popołudnie krząta się przy niej, rozmawia z lekarzami, wozi na badania. Po tomografii szycie głowy. Wygląda na to, że mimo braku kasku nic poważnego się nie stało. Boli stłuczona szczęka i kość ogonowa, a głowę wieńczy potężny guz z opatrunkiem.
Kilka dni później w Łagiewnikach ksiądz odprawiający mszę św. w intencji dziękczynnej za wyjście cało z wypadku mówi: Dziękujemy za to, że jesteśmy. Mogłoby nas nie być. Tak niewiele może sprawić, żeby nas nie było…
 
Na zdjęciu śliczna dziewczyna na trawie, w pozie ucztujących Rzymian. Brzuszek okrągły jak piłeczka, tuż nad nim twarz młodego mężczyzny. Śpiewa. Obok rodzeństwo i przyjaciele. Kilkanaście miesięcy temu zamiast kwiatów wręczali tym młodym książki – bo taka była prośba narzeczonych. Teraz namawiają dziewczynę do założenia bloga o czystości przedmałżeńskiej. Jakiś czas temu pisała o tym dla znajomych. Wspólne zamieszkiwanie par w środowisku ich rówieśników staje się coraz bardziej powszechne. „Trzeba się sprawdzić przed ślubem, żeby wiedzieć, co będzie potem”, mówią zwolennicy współżycia przed ślubem.
Zdjęcie dziewczyny z brzuszkiem i jej męża dowodzi, że do szczęścia to wcale niekonieczne.
 
W przepięknym drewnianym kościele ksiądz trzykrotnie zanurza w wodzie kilkutygodniowe niemowlę i trzykrotnie unosi je do góry. Nagie ciałko można zobaczyć z każdej ławki. Dziecko nie płacze. Przeciwnie. „Gdy tylko włożyłem ją do wody, poczułem, jak się odpręża, otwiera” – mówi potem celebrans. Tuż potem wszyscy obecni biorą po kolei Maleńką na ręce, całują, kreślą na główce znak krzyża. Bóg pochylił się z czułością nad swoim dzieckiem, a wspólnota Kościoła była tego świadkiem.
 
Ciocia Krysia ma ponad 80 lat. Z dzieciństwa pamięta opowieści swojej babki o życiu jej babki w podgrodzieńskim dworze. Na fotografiach jako jedyna rozpoznaje twarze dawno minionych ludzi. Nigdy się nie skarży, choć nękają ją choroby i dopada starcza niedołężność. Młodsi o dwa pokolenia krewni lubią z ciocią Krysią rozmawiać. Słucha. Słucha naprawdę. Nie udziela rad. Okazuje troskę. Z rzadko spotykaną dziś dyskrecją towarzyszy w trudnych chwilach. Dziś ciocia opowiada o bliskich, którzy przyjechali ze stolicy, by się nią zaopiekować podczas wakacyjnej nieobecności syna. W jej ciągle rześkim głosie wdzięczność i radość. Dbają o mnie, mówi. Jest mi dobrze.
 
 

Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także