Dziubdziuś, czyli nagrywamy

Zaczęliśmy w poniedziałek, w kościele OP-mniszek na Gródku. Fakt, że obecnie jest to wnętrze w remoncie a sklepienie ginie w mroku desek i rusztowań, miał swój wpływ zarówno na nasze lekkie zgubienie przestrzenne, jak i wytłumienie dźwięku. Zanikł nieco nasz przyjaciel, pogłos, litościwie skrywający minięcia się z melodią. Tak więc zapadła decyzja - nagrywamy jeszcze raz, na próbie. 

Tym razem zaszyliśmy się w atrium, w klasztorze braci. Pod czujnym spojrzeniami (niektóre zdawały się nawet z lekka rozbawione) zmierzchłych przeorów z galerii portretowej prześpiewaliśmy i nagraliśmy hymn, kilka tonów psalmów, responsorium, prośby i prosty "Magnificat". Ten ozdobniejszy zostal nam na zaś, przez które to "zaś" należy rozumieć następną środę.Może poszłoby nam raźniej to nagrywanie, ale wystapiły różnorakie przeszkody obiektywne.

Na przykład kiedy z wersetu na werset hymnu rośliśmy w dumę, pęczniał w nas zachwyt nad naszym geniuszem, jednością glosów i bogactwem interpetacji, na ostatniej zwrotce nagle zza okna rozległo się przenikliwe: "eeee-ooooo-eeee-oooo!" Karetka pogotowia. Zawsze podejrzewałam, że to złośliwe bestie. Tak zdemolować jedyne w swoim rodzaju wykonanie hymnu do adwentowych nieszporów... 

Albo kto by pomyślał, że tak ciężko zaśpiewać Ducha Świętego - trzykrotnie stawił opór, dopiero za czwartym razem podddal się rygorowi IV tonu. Akcenty na nim zanikały jak na Trójkącie Bermudzkim, żeby wynurzyć się zmasowane pod koniec. Zresztą nie ukrywajmy - to był już ten etap śpiewania, na którym przewentylowany mózg reaguje żywiołową radością nawet na widok zgiętego palca, nie mówiąc o parce. Zgiętych palców.

A, jeszcze dziubdziuś. Dziubdziuś pojawił się z nagła pod koniec, tuż przed nagrywaniem Magnificat. A tak naprawde nie pojawił się, a zostaliśmy przed nim ostrzeżeni. "Starajcie się śpiewać to nosem" - poprosił ojciec. Po czym po chwili szybko uzupełnił: "Ale bez dziubdziusia!" W odpowiedzi na nasze zdziwone spojrzenia o. Grzegorz zaczerpnąl oddech i żabim głosem przez nos odparł: "Nie w ten sposób". Byliśmy grzeczni i dziubdziusiowi powiedzieliśmy zdecydowane: "Won". Magnificat zostal ocalony! I nagrany.

A w przyszłą środe miejmy nadzieję, że narzędzie tortur w postaci nieco rogatego dykatofonu pojawi się tylko na kilka minut, po czym będziemy mogli wrócić do śpiewania Sekwencji. A może nawet już fragmentów wigilii Epifanii? Oby, oby.

Zapraszamy!

 

Zaczęliśmy w poniedziałek, w kościele OP-mniszek na Gródku. Fakt, że obecnie jest to wnętrze w remoncie a sklepienie ginie w mroku desek i rusztowań, miał swój wpływ zarówno na nasze lekkie zgubienie przestrzenne, jak i wytłumienie dźwięku. Zanikł nieco nasz przyjaciel, pogłos, litościwie skrywający minięcia się z melodią. Tak więc zapadła decyzja – nagrywamy jeszcze raz, na próbie. 

Tym razem zaszyliśmy się w atrium, w klasztorze braci. Pod czujnym spojrzeniami (niektóre zdawały się nawet z lekka rozbawione) zmierzchłych przeorów z galerii portretowej prześpiewaliśmy i nagraliśmy hymn, kilka tonów psalmów, responsorium, prośby i prosty "Magnificat". Ten ozdobniejszy zostal nam na zaś, przez które to "zaś" należy rozumieć następną środę.Może poszłoby nam raźniej to nagrywanie, ale wystapiły różnorakie przeszkody obiektywne.

Na przykład kiedy z wersetu na werset hymnu rośliśmy w dumę, pęczniał w nas zachwyt nad naszym geniuszem, jednością glosów i bogactwem interpetacji, na ostatniej zwrotce nagle zza okna rozległo się przenikliwe: "eeee-ooooo-eeee-oooo!" Karetka pogotowia. Zawsze podejrzewałam, że to złośliwe bestie. Tak zdemolować jedyne w swoim rodzaju wykonanie hymnu do adwentowych nieszporów… 

Albo kto by pomyślał, że tak ciężko zaśpiewać Ducha Świętego – trzykrotnie stawił opór, dopiero za czwartym razem podddal się rygorowi IV tonu. Akcenty na nim zanikały jak na Trójkącie Bermudzkim, żeby wynurzyć się zmasowane pod koniec. Zresztą nie ukrywajmy – to był już ten etap śpiewania, na którym przewentylowany mózg reaguje żywiołową radością nawet na widok zgiętego palca, nie mówiąc o parce. Zgiętych palców.

A, jeszcze dziubdziuś. Dziubdziuś pojawił się z nagła pod koniec, tuż przed nagrywaniem Magnificat. A tak naprawde nie pojawił się, a zostaliśmy przed nim ostrzeżeni. "Starajcie się śpiewać to nosem" – poprosił ojciec. Po czym po chwili szybko uzupełnił: "Ale bez dziubdziusia!" W odpowiedzi na nasze zdziwone spojrzenia o. Grzegorz zaczerpnąl oddech i żabim głosem przez nos odparł: "Nie w ten sposób". Byliśmy grzeczni i dziubdziusiowi powiedzieliśmy zdecydowane: "Won". Magnificat zostal ocalony! I nagrany.

A w przyszłą środe miejmy nadzieję, że narzędzie tortur w postaci nieco rogatego dykatofonu pojawi się tylko na kilka minut, po czym będziemy mogli wrócić do śpiewania Sekwencji. A może nawet już fragmentów wigilii Epifanii? Oby, oby.

Zapraszamy!

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Vigilantes - schola chorałowa

Vigilantes - schola chorałowa na Liturgia.pl

Uszy nie mają tego samego przywileju, co oczy, gdyż nie posiadają powiek (Giovanni Carlo Ballola). Vigilantes to schola chorałowa wykonująca wigilie świąt i uroczystości. Śpiewamy wspólnie od 4 lat.Jesteśmy związani z krakowskim Dominikańskim Ośrodkiem Liturgicznym. Wizytówka grupy dostępna jest pod adresem http://www.liturgia.dominikanie.pl/grupa_choralowa,4.html