Głos

Nie umiem mówić o wierze. Od urodzenia. Tak jest. Nie umiałem i nie umiem. Próbowałem kiedyś. To nie do wytrzymania. Żadną miarą. Wychodziła mowa o mętnej, wodnistej konsystencji. Czasem zawiesista. Nie do przełknięcia. Czcze gadanie.

Sam nie wiem, jak mógłbym wierzyć, mówiąc. Toteż długo siedziałem cicho. Wierzyłem. Przed mszą i podczas mszy. I przemilczałem msze. Choć wkładano mi w usta wiele kwestii, i to w języku znanym z domu i podwórka. Poruszałem ustami. Nie poruszałem. Przemilczałem swoje.
Słuchałem komentarzy, nauk, tłumaczeń. Poznawałem rubryki do bycia chrześcijaninem. Piękne rubryki, krzyżmem pisane. Zawsze wierzyłem. Dużo poważniej, niż mógłbym przypuszczać. Szedłem na cały świat, ulicami o dobrze znanych mi nazwach, i nie odzywałem się, wierząc. Wierząc bez przerwy.
Nie do śmiechu mi w mojej wierze. Cokolwiek bym powiedział, nie do śmiechu. Jaka to radość na myśl o zwycięskim cierpieniu. O błogosławionej winie. Na widok której zasłoniłbym oczy. Ale nie zasłonię. Mam nadzieję.
Nie cieszę się nadzieją. Jak można się nią cieszyć, mając ją? Nosząc okrągły rok, w zdrowiu i w chorobie? Mam nadzieję. Ściskam ją mocno. Cudowna jest jak świat. Nie mogę patrzeć na świat. Jestem wierzący.
Idę na mszę. Chodzę. Msza jest ucztą ofiarną. A uczta ofiarna? Jest jak głód. Wymięty kawałek chleba w kieszeni, krzepiący sen na wygnaniu. Jak mógłbym nie wierzyć? Wierzę od urodzenia. Nie mówiąc o miłości. Nic nie mówiąc. Czcza gadanina.
Nie umiem się modlić. Dlatego wracam do modlitwy, zaczynam i zaczynam znowu. Modlę się modlitwą. Śpiewam. Trwam na śpiewie. Gdy jest msza, śpiewam do mszy. Ośpiewuję ją. Przed mszą i po mszy śpiewam − jakby msza się nie skończyła. Wznoszę pienia i nieledwie milknę. Śpiewam na myśl o modlitwie. Nie czekam na koniec pieśni. Jestem katolikiem.
Nigdy nie próbowałem śpiewać. Śpiewałem tylko. Bez przerwy śpiewam. Śpiewam zapamiętale, nieprzytomnie i trzeźwo. Śpiewam na wysokości Bogu. Od stóp do głów śpiewam, wydobywam ton, zanoszę się melodią. Tracę głos i znów śpiewam. Pospołu z innymi. Gorzkie są nasze żale, żarliwe litanie i głośne hymny. Trójco Przenajświętsza! Boże Ciało!
Zanim głos ze mnie nie wyjdzie całkiem, co tchu zawodzę. Dopóki śpiewam, nie przerywam śpiewu. Na Kyrie eleison, na Alleluja, na chwałę Ojcu. Zastępy Aniołów i wszyscy święci! Nieustanna pieśń. Od początku do końca. Teraz i na wieki. Jakby nie było nic innego. Jak gdyby tylko Bóg. Psalmy i pieśni. W godzinę życia i śmierci. Matko najczystsza, módl się za nami!


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Mateusz Czarnecki

Absolwent Polonistyki UJ, zajmuje się redakcją książek. Mąż wspaniałej żony i tato czterech córek. Mieszka na wsi polskiej.