I kto tu fałszuje?

 Bartolucci znajduje swój młodzieńczy notatnik i zastanawia się, czy jest w stanie usłyszeć, że ktoś fałszuje.    

                                                                                                                                 Pewnego dnia Bartolucci non Maestro przeglądał stare czasopisma i między nimi natknął się na swoje wypociny z młodości (właściwie to już z drugiej młodości – bo było to już po porzuceniu gitary elektrycznej na rzecz chorału gregoriańskiego). Oto co przeczytał na pierwszej stronie swego młodzieńczego notatnika:

 „Był sobie człowiek. I był na podobieństwo Boga, choć z prochu był. Bo i garniec gliniany może być napełniony wodą na podobieństwo oceanu. Był człowiek. I razem z całym stworzeniem śpiewał nieskończony hymn na cześć swego Stwórcy w równowadze i harmonii rajskiej.

Lecz wszystko zamilkło, gdy człowiek wybierał. Tylko tak sobie, a nie z żadnej tam ciekawości. Bo przecież wszyscy wiedzieli, co wybierze. Któż bowiem by się wahał wybierając między dobrem a złem, spokojem a niepokojem, wiecznym odpoczynkiem a nieustanną bieganiną, radością a bólem, szczęściem a nieszczęściem… Jakież musiało być zdziwienie świata. Był człowiek. I wstąpił na swą własną drogę. Ale przecież świat w końcu ochłonął i kontynuował przerwaną frazę. Człowiek zaś zanucił własną, fałszywą melodię, co bolesnym dysonansem odbiła się od ziemi i nieba, powietrza i wody, by w końcu ohydnym zgrzytem wpaść mu do ucha. Czy człowiek pozostał zdolny do odróżnienia go od czystego współbrzmienia? Czy to była septyma?”

 

Bartolucci zadumał się. Zawsze tak robi, żeby wszyscy widzieli, że coś głęboko rozważa i nie musiał długo czekać, aby usłyszeć zza pleców znajomy głos:  

 - Ta septyma jest nie do obrony – wtrącił się Lwie Ucho – już lepiej zmień na tryton. Wiadomo, tritonus – diabolus in musica…

 Ale Bartolucci nie słuchał. To nie mogła być ani septyma, ani kwarta zwiększona, ani żaden z dysonansów istniejących w naturze. To był pewnikiem fałszywie zaśpiewany konsonans. Więcej, ta własna – człowiecza melodia musiała być zaśpiewana w systemie równomiernie temperowanym. Szybko sięgnął na półkę po dziełko „Muzyka mową dźwięków” Nicolaus’a Harnoncourt’a i zagłuszając uczoną przemowę swego mediewistycznego przyjaciela przeczytał: 

„Temperować znaczy wyrównywać; niektóre współbrzmienia są tu więc świadomie strojone fałszywie (ale w granicach możliwych do zaakceptowania), aby można było grać we wszystkich tonacjach. W stroju równomiernie temperowanym oktawa jest podzielona na dwanaście dokładnie takich samych półtonów, a wszystkie współbrzmienia – poza oktawą – nie są czyste.”

  - Nie  są czyste. Tfu! A może są czyste inaczej, hę??? Są po prostu fałszywe!!! – ryknął znienacka Brat Horhe czym definitywnie zakończył głęboki proces myślowy jakiemu (jak zwykle na pokaz) oddał się Bartolucci.

 A Ty, łaskawy czytelniku, czy masz świadomość, że niemal cała muzyka jakiej słuchasz korzysta z owego „dobrodziejstwa” jakim jest system równomiernie temperowany? Zdaję sobie sprawę, że tego nie słyszysz, ale czy wiesz, że w muzyczce, która sączy się do Twych uszu, wszystkie współbrzmienia, poza oktawą, są obiektywnie fałszywe?

                                                                                                                                 Ale wróćmy do naszych przyjaciół. Bartolucci chcąc odwrócić uwagę Brata Horhe od swojego notatnika, bał się bowiem jak ognia jego inkwizytorsko-polonistycznego osądu nad swoją młodzieńczą pisaniną, szybko przewrócił kartkę w Harnoncourcie i na tym samym oddechu czytał dalej:

„W każdym razie nie wolno zbyt pochopnie twierdzić, że jakiś muzyk gra fałszywie bądź czysto. Istnieją bardzo różne systemy [strojenia] i jeśli ktoś gra czysto w ramach jakiegoś systemu, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni, to mówiąc, że gra nieczysto, wyrządzamy mu krzywdę. Ja sam jestem tak bardzo przywiązany do strojów nierównomiernie temperowanych, że normalny fortepian brzmi dla mnie okropnie fałszywie, nawet jeśli jest bardzo dobrze nastrojony.”

W tym samym czasie lewą ręką usiłował wepchnąć swój studencki notatnik do tylnej kieszeni spodni. Czujny jak zwykle Brat Horhe zauważył ten manewr naszego bohatera i niechybnie przejąłby bartolucciny notes, ale w tej właśnie chwili Lwie Ucho zaglądający przez ramię do Harnoncourta z triumfującą miną wydeklamował:

„Absolutna czystość wszystkich współbrzmień z całą pewnością nie jest pożądana, gdyż każde oddziaływanie artystyczne ma u swej podstawy tęsknotę za doskonałością. Doskonałość, gdyby dała się osiągnąć, byłaby jednak nieludzka, a także przeraźliwie nudna. (…) Nie istnieje jednak żaden system strojenia, który byłby odpowiedni dla całej muzyki Zachodu…”.

Na takie dictum Brat Horhe, całkiem zapomniawszy o manipulacjach Bartolucciego przy tylnej kieszeni, wyrwał mu Harnoncourta i karta po karcie zaczął wyrywać, miętosić w kościstych paluchach i pchać do ust. A uciekał przy tym nadspodziewanie rączo jak na swój wiek. Bartolucci zaś ukrywszy w bezpiecznym miejscu (między starymi numerami czasopisma „Zawsze wierni”) swój notatnik, pognał za nim co sił w nogach. Wiedział bowiem, że jeśli Brat Horhe dotrze przed nim do swego osiołka, to z dziełkiem Harnoncourt’a (a raczej z tym, co z niego jeszcze zostanie) będzie mógł się pożegnać.

 

PS.:

Na dzisiejszych prymariach zorientowałem się, co wywołało taką, a nie inną reakcję Brata Horhe. Wydaje mi się, że (jak to zwykle on) pod słowo muzyka podstawił religia, pod system dźwiękowy - moralność, a pod współbrzmienie - czyn.

                                                                                                                                    

Literatura:

N. Harnoncourt „Muzyka mową dźwięków”. Warszawa 1995.

A tu: http://www.youtube.com/watch?v=o4r1kvo_MZA filmik ze strojenia szpinetu w jednym z wielu systemów nierównomiernie temperowanych – ale uwaga, koleś na filmiku stosuje elektroniczne urządzenie, więc dostraja jedynie oktawy.  

PS. 2.: Śmieszny koleś na filmiku stroi swój instrument w systemie Werckmeister III. System ten ma, poza wszystkimi oktawami, 8 czystych kwint (pitagorejskich) i co za tym idzie odpowiadających im kwart. Pozostałe 4 kwinty są pomniejszone o 1/4 komy - i tak czystsze niż w równomiernej temperacji. A po co? Po to by w tonacjach F-dur, C-dur uzyskać niemal czyste tercje, w B-dur, G-dur są one nieco gorsze, pozostałe są słabsze (ale pamiętajmy, że tercja to konsonans niedoskonały), a Des-dur, As-dur i Fis-dur największe i najbardziej oddalone od idealnej "tercji czystej 4/5". Na tak nastrojonym instrumencie można grać we wszystkich tonacjach, ale im bardziej oddalamy się od C-dur i F-dur, tym bardziej dysonująco to brzmi - każda tonacja ma swój niepowtarzalny koloryt.

 

 Bartolucci znajduje swój młodzieńczy notatnik i zastanawia się, czy jest w stanie usłyszeć, że ktoś fałszuje.    

                                                                                                                                 Pewnego dnia Bartolucci non Maestro przeglądał stare czasopisma i między nimi natknął się na swoje wypociny z młodości (właściwie to już z drugiej młodości – bo było to już po porzuceniu gitary elektrycznej na rzecz chorału gregoriańskiego). Oto co przeczytał na pierwszej stronie swego młodzieńczego notatnika:

 „Był sobie człowiek. I był na podobieństwo Boga, choć z prochu był. Bo i garniec gliniany może być napełniony wodą na podobieństwo oceanu. Był człowiek. I razem z całym stworzeniem śpiewał nieskończony hymn na cześć swego Stwórcy w równowadze i harmonii rajskiej.

Lecz wszystko zamilkło, gdy człowiek wybierał. Tylko tak sobie, a nie z żadnej tam ciekawości. Bo przecież wszyscy wiedzieli, co wybierze. Któż bowiem by się wahał wybierając między dobrem a złem, spokojem a niepokojem, wiecznym odpoczynkiem a nieustanną bieganiną, radością a bólem, szczęściem a nieszczęściem… Jakież musiało być zdziwienie świata. Był człowiek. I wstąpił na swą własną drogę. Ale przecież świat w końcu ochłonął i kontynuował przerwaną frazę. Człowiek zaś zanucił własną, fałszywą melodię, co bolesnym dysonansem odbiła się od ziemi i nieba, powietrza i wody, by w końcu ohydnym zgrzytem wpaść mu do ucha. Czy człowiek pozostał zdolny do odróżnienia go od czystego współbrzmienia? Czy to była septyma?”

 

Bartolucci zadumał się. Zawsze tak robi, żeby wszyscy widzieli, że coś głęboko rozważa i nie musiał długo czekać, aby usłyszeć zza pleców znajomy głos:  

 – Ta septyma jest nie do obrony – wtrącił się Lwie Ucho – już lepiej zmień na tryton. Wiadomo, tritonus – diabolus in musica…

 Ale Bartolucci nie słuchał. To nie mogła być ani septyma, ani kwarta zwiększona, ani żaden z dysonansów istniejących w naturze. To był pewnikiem fałszywie zaśpiewany konsonans. Więcej, ta własna – człowiecza melodia musiała być zaśpiewana w systemie równomiernie temperowanym. Szybko sięgnął na półkę po dziełko „Muzyka mową dźwięków” Nicolaus’a Harnoncourt’a i zagłuszając uczoną przemowę swego mediewistycznego przyjaciela przeczytał: 

„Temperować znaczy wyrównywać; niektóre współbrzmienia są tu więc świadomie strojone fałszywie (ale w granicach możliwych do zaakceptowania), aby można było grać we wszystkich tonacjach. W stroju równomiernie temperowanym oktawa jest podzielona na dwanaście dokładnie takich samych półtonów, a wszystkie współbrzmienia – poza oktawą – nie są czyste.”

  – Nie  są czyste. Tfu! A może są czyste inaczej, hę??? Są po prostu fałszywe!!! – ryknął znienacka Brat Horhe czym definitywnie zakończył głęboki proces myślowy jakiemu (jak zwykle na pokaz) oddał się Bartolucci.

 A Ty, łaskawy czytelniku, czy masz świadomość, że niemal cała muzyka jakiej słuchasz korzysta z owego „dobrodziejstwa” jakim jest system równomiernie temperowany? Zdaję sobie sprawę, że tego nie słyszysz, ale czy wiesz, że w muzyczce, która sączy się do Twych uszu, wszystkie współbrzmienia, poza oktawą, są obiektywnie fałszywe?

                                                                                                                                 Ale wróćmy do naszych przyjaciół. Bartolucci chcąc odwrócić uwagę Brata Horhe od swojego notatnika, bał się bowiem jak ognia jego inkwizytorsko-polonistycznego osądu nad swoją młodzieńczą pisaniną, szybko przewrócił kartkę w Harnoncourcie i na tym samym oddechu czytał dalej:

„W każdym razie nie wolno zbyt pochopnie twierdzić, że jakiś muzyk gra fałszywie bądź czysto. Istnieją bardzo różne systemy [strojenia] i jeśli ktoś gra czysto w ramach jakiegoś systemu, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni, to mówiąc, że gra nieczysto, wyrządzamy mu krzywdę. Ja sam jestem tak bardzo przywiązany do strojów nierównomiernie temperowanych, że normalny fortepian brzmi dla mnie okropnie fałszywie, nawet jeśli jest bardzo dobrze nastrojony.”

W tym samym czasie lewą ręką usiłował wepchnąć swój studencki notatnik do tylnej kieszeni spodni. Czujny jak zwykle Brat Horhe zauważył ten manewr naszego bohatera i niechybnie przejąłby bartolucciny notes, ale w tej właśnie chwili Lwie Ucho zaglądający przez ramię do Harnoncourta z triumfującą miną wydeklamował:

„Absolutna czystość wszystkich współbrzmień z całą pewnością nie jest pożądana, gdyż każde oddziaływanie artystyczne ma u swej podstawy tęsknotę za doskonałością. Doskonałość, gdyby dała się osiągnąć, byłaby jednak nieludzka, a także przeraźliwie nudna. (…) Nie istnieje jednak żaden system strojenia, który byłby odpowiedni dla całej muzyki Zachodu…”.

Na takie dictum Brat Horhe, całkiem zapomniawszy o manipulacjach Bartolucciego przy tylnej kieszeni, wyrwał mu Harnoncourta i karta po karcie zaczął wyrywać, miętosić w kościstych paluchach i pchać do ust. A uciekał przy tym nadspodziewanie rączo jak na swój wiek. Bartolucci zaś ukrywszy w bezpiecznym miejscu (między starymi numerami czasopisma „Zawsze wierni”) swój notatnik, pognał za nim co sił w nogach. Wiedział bowiem, że jeśli Brat Horhe dotrze przed nim do swego osiołka, to z dziełkiem Harnoncourt’a (a raczej z tym, co z niego jeszcze zostanie) będzie mógł się pożegnać.

 

PS.:

Na dzisiejszych prymariach zorientowałem się, co wywołało taką, a nie inną reakcję Brata Horhe. Wydaje mi się, że (jak to zwykle on) pod słowo muzyka podstawił religia, pod system dźwiękowy – moralność, a pod współbrzmienie – czyn.

                                                                                                                                    

Literatura:

N. Harnoncourt „Muzyka mową dźwięków”. Warszawa 1995.

A tu: http://www.youtube.com/watch?v=o4r1kvo_MZA filmik ze strojenia szpinetu w jednym z wielu systemów nierównomiernie temperowanych – ale uwaga, koleś na filmiku stosuje elektroniczne urządzenie, więc dostraja jedynie oktawy.  

PS. 2.: Śmieszny koleś na filmiku stroi swój instrument w systemie Werckmeister III. System ten ma, poza wszystkimi oktawami, 8 czystych kwint (pitagorejskich) i co za tym idzie odpowiadających im kwart. Pozostałe 4 kwinty są pomniejszone o 1/4 komy – i tak czystsze niż w równomiernej temperacji. A po co? Po to by w tonacjach F-dur, C-dur uzyskać niemal czyste tercje, w B-dur, G-dur są one nieco gorsze, pozostałe są słabsze (ale pamiętajmy, że tercja to konsonans niedoskonały), a Des-dur, As-dur i Fis-dur największe i najbardziej oddalone od idealnej "tercji czystej 4/5". Na tak nastrojonym instrumencie można grać we wszystkich tonacjach, ale im bardziej oddalamy się od C-dur i F-dur, tym bardziej dysonująco to brzmi – każda tonacja ma swój niepowtarzalny koloryt.

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Bartosz Izbicki

Bartosz Izbicki na Liturgia.pl

Miłośnik wypowiedzi Msgr Domenico Bartolucciego, przyjaciel Jakóba (zwanego czasem Lwie Ucho) i Brata Horhe, z którymi przeżywa moc przygód