Imię Jahwe – dlaczego nie(?)

Na początku września br. „Tygodnik Powszechny” podał informację, że zgodnie z zaleceniem Benedykta XVI, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, kardynał Francis Arinze, przesłał do wszystkich konferencji episkopatów na świecie rozporządzenie, w świetle którego należy odejść od używania imienia „Jahwe” w liturgii słowa, pieśniach, i przekładach biblijnych.

Decyzja ta motywowana jest z jednej strony nawiązaniem do żydowskiej tradycji pełnego poszanowania nie wymawiania Imienia Bożego i zastępowania go określeniami typu Pan (hebr. Adonai), a z drugiej pragnieniem, aby z podobnym szacunkiem Imię to spotykało się również ze strony katolików. Inne media (w tym wypadku Onet) z właściwym sobie wyczuciem piły motorowej podchwyciły temat opatrując go tytułem „Watykan zmienia Imię Boga”, pod którym – sądząc po tematach wątków dyskutowanych na wielu forach internetowych – zaczął funkcjonować w świadomości szerszego grona odbiorców. Abstrahując od ciekawego faktu, że temat zaangażował mocno protestantów i Świadków Jehowy, w żadnej z czytanych przeze mnie dyskusji na forach nie zauważyłem, żeby ktoś w szerszy sposób rozwinął pytanie o sens takiego papieskiego posunięcia, przy takich, jak podane powyżej uzasadnieniach. Niniejszy tekst, dla którego inspiracją była pewna dyskusja, w której mój interlokutor przyjmował stronę „za” papieskim rozporządzeniem (imię „Jahwe” w liturgii słowa itd. – dlaczego nie), a ja zajmowałem stanowisko „przeciw” (imię „Jahwe” w liturgii słowa itd – dlaczego nie?), ma w swoim założeniu zarysować oba te sposoby podchodzenia do tego zagadnienia. 

Imię „Jahwe w liturgii słowa, pieśniach i przekładach biblijnych – dlaczego nie

Nasza kultura naznaczona jest głęboką sekularyzacją. Nie stanowi ona tylko jakiegoś odrębnego nurtu myślenia, ale w coraz wyraźniejszy sposób staje się, również dla ludzi wierzących, normą postrzegania świata, zaś dyskurs ściśle religijny funkcjonuje co najwyżej w nielicznych enklawach religijnego fundamentalizmu. Jest to, jeśli można się tak wyrazić, świat horyzontalny, płaski, z zanikającą liczbą czasów i miejsc wyodrębnionych, zaznaczających się jako „inne” – krótko mówiąc, jest to świat wszechobecnego profanum. Odzwierciedla się to w oczywisty sposób w języku, który jest podstawowym medium zarówno nazywania, jak i rozumienia świata, i w którym wizje rzeczywistości obowiązujące w danej kulturze są obiektywizowane i przekazywane dalej, przede wszystkim w procesie socjalizacji.

Jedną z cech tego zjawiska jest fakt, iż pewne pojęcia czy kategorie religijne zaczęły być elementami dyskursu świeckiego i to nie tylko przez to, że są niekiedy zawłaszczane przez kulturę masową czy zniekształcane przez media, ale również przez to, że, także dla ludzi religijnych, mają one w coraz mniejszym stopniu charakter sakralny i są traktowane z równą rewerencją jak słowa dotyczące rzeczy codziennych. Papieskie zalecenie jest więc ruchem, za którym stoi pragnienie resakralizacji języka religijnego, w jego fundamentalnych elementach. Beztroskie ustalenie brzmienia Bożego Imienia (zapisywanego w Biblii Hebrajskiej tetragramem JHWH, co do którego nie ma pewności, jak powinno się go wokalizować) i jego powszechne, a nawet wręcz potoczne używanie w charakterze własnego imienia Boga, sprowadza Go do poziomu rzeczy, reifikuje i powoduje niewłaściwie rozumianą poufałość. Przekłady biblijne, pieśni i czytanie mszalne, w których nadużywa się imienia „Jahwe” pogłębiają tylko profanizację języka religijnego w tej dziedzinie, co prowadzi do zatracenia przez wierzących świadomości Jego szczególnej bez-imienności, apofatycznie wyrażającej Jego absolutną transcendencję.

Uwolnienie języka od charakteryzującej dyskurs świecki „demokratyzacji” oraz semantycznego spłaszczenia religijnych pojęć i kategorii jest szczególnie potrzebne w liturgii. Jest ona przestrzenią, która na różne sposoby powinna otwierać wiernych na kontakt z Sacrum, Żywym Bogiem, który z jednej strony wręcz cieleśnie daje nam Siebie, ale z drugiej jest tym Innym, niemożliwym do zawłaszczenia ani przez naszą percepcję, ani za pośrednictwem umysłowego poznania. Nie używanie Bożego Imienia jest paradoksalnym znakiem Jego nieobecnej Obecności i pozwala nam głębiej wejść w celebrowane tajemnice, niż możemy to zrobić wówczas, gdy poprzez stosowanie domniemanego sposobu odczytywania JHWH uzurpujemy sobie prawo do zamknięcia Niewyrażalnego w sztywne ramy imienia. Stąd słusznie Papież zaleca, aby imię „Jahwe” zniknęło z przekładów biblijnych, czytań mszalnych i pieśni, chcąc w ten sposób zapobiec zniszczeniu delikatnej materii sakralnego doświadczenia Boga.

Nie wymawianie Bożego Imienia ma bardzo głęboką i długą tradycję, sięga bowiem źródłowego dla chrześcijaństwa judaizmu. Stąd, abstrahując od wymiaru związanego z dialogiem (niektóre środowiska żydowskie z zadowoleniem przyjęły papieską decyzję), nakaz unikania wymawiania imienia „Jahwe” stanowi w sensie ścisłym powrót do źródeł. Pozwala on nam również na nowo odkryć tajemnicę Chrystusa, którego przyjście w ludzkiej naturze stanowiło swoiste dobrowolne przełamanie Boskiej transcendencji, za pośrednictwem którego jest On już znany pod konkretnym imieniem Jehoszua – „JH1 jest zbawieniem”. Ten aspekt umyka nam, kiedy zapominamy, że z punktu widzenia swoich judaistycznych korzeni, chrześcijaństwo jest religią niepoznawalnego i nienazywalnego Boga, który daje się poznać i nazwać w Człowieku – Chrystusie Jezusie.

Imię Jahwe w liturgii słowa, pieśniach i przekładach biblijnych – dlaczego nie?

Istnieje przynajmniej kilka powodów, dla których można mieć wątpliwości co do sensowności i zasadności zakazu używania imienia „Jahwe”2. Pomijając kwestię przekładów, w obrębie której dochodzi do głosu pytanie, do jakiego stopnia powinny być one wierne w stosunku do tekstu oryginalnego (tetragram JHWH pojawia się w Biblii Hebrajskiej grubo ponad 6000 razy), można by zwrócić uwagę na dwie rzeczy.

Z teologicznego punktu widzenia można by się zastanawiać, czy tego rodzaju nawiązanie do tradycji żydowskiej nie jest swojego rodzaju krokiem wstecz. Katolicyzm i tak wykazuje w niektórych kwestiach nadmierną „faryzeizację”, przejawiającą się np. w niewolniczym podejściu do kwestii pracy w niedzielę i generalnym przywiązaniu do litery praw i przepisów ze szkodą dla treści, której są tylko strażnikami. Czy zatem nakaz naśladowania żydowskiej tabuizacji Imienia Bożego, sygnującej nieskończony dystans pomiędzy Bogiem i człowiekiem, nie grozi paradoksalnie nałożeniem kajdan przepisu na relację człowieka do Boga, który objawił się w Chrystusie? Czy Bóg objawiający się Mojżeszowi na Horebie jest Kimś innym niż Bóg Jezusa Chrystusa, do którego możemy zdrobniale i pieszczotliwie mówić „Abba”?

Druga wątpliwość ma charakter bardziej praktyczny. Inaczej mówiąc, wydaje się, iż sam papieski zakaz ma małe szanse na spełnienie swojej roli. Wynika to, mówiąc brutalnie, ze statystycznie bardzo słabej znajomości przez katolików Biblii oraz, generalnie rzecz ujmując, niskiej religijnej wrażliwości szerokich mas wiernych. Znaczenie judaistycznego zakazu wymawiania Imienia Bożego opiera się paradoksalnie na wyniesionej z długowiecznej tradycji edukacji biblijnej wiedzy o tym, że to Imię w Biblii występuje, a co ważniejsze, również gdzie występuje (oczywiście uwaga ta w małym stopniu odnosi się do Żydów współczesnych, którzy są w ogromnej większości zlaicyzowani). Wyznacza to głęboką jakościową różnicę. Wyobraźmy sobie sytuację, w której z jednej strony mamy pobożnego żyda (co oznacza, że jakiś czas swojego życia spędził w jesziwie), a z drugiej pobożnego katolika (co oznacza, że chodzi do kościoła, przyjmuje sakramenty, i kiedyś przeszedł jakąś edukację religijną). Obaj słuchają czytania z Księgi Wyjścia (34,6; Biblia Tysiąclecia): „Przeszedł Pan przed jego [Mojżesza] oczyma i wołał: Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia (…)”. Oczywiście zarówno synagogalny kantor, jak i – w myśl papieskiego zalecenia – kościelny lektor nie używają Bożego Imienia, lecz stosują zamienniki3. Który z nich wychwyci jakościową treść owych zamienników, a więc stojące za nimi de facto niewymawialne Imię Boga? Chcąc w szczególny sposób zaznaczyć sakralność tego Imienia poprzez jego nieobecność, trzeba by najpierw sprawić, aby ludzie uczestniczący w liturgii byli świadomi jego obecności w danym tekście. (A i to będzie niewystarczające, ponieważ w chrześcijaństwie w gruncie rzeczy nigdy nie kultywowano tradycji nie wymawiania objawionego Mojżeszowi Imienia.) Samo zwykłe usunięcie „Jahwe” z tekstów liturgicznych będzie, no cóż… po prostu zwykłym usunięciem jednego słowa i zamianą go na inne. Przy aktualnym stanie katechezy biblijnej i liturgicznej zabieg ten będzie miał charakter tylko formalny i nie spełni swojego zadania. Wydaje się zatem, że imię „Jahwe” mogłoby spokojnie pozostać w tekstach czytań, psalmach, pieśniach i przekładach, ponieważ Jego usunięcie – pomijając teologiczny puryzm – i tak niczego nie zmieni.

W moim odczuciu oba te punkty widzenia są w jakiś sposób słuszne. Jeśli chodzi o kwestie teologiczne, to trzeba powiedzieć, że objawienie Boga w Chrystusie i związana z nim poufałość nie musi stać w sprzeczności w stosunku do Boskiej transcendencji, którą ma sygnować niewymawialnie Bożego Imienia. Bóg jest i daleki i bliski, niewyrażalny i wyrażalny, ukryty i objawiający się, przy czym trzeba zauważyć, że ów aspekt transcendencji w katolickim dyskursie religijnym mocno zanika i taki zastrzyk swojego rodzaju praktycznej teologii negatywnej, jaki zawiera papieski nakaz, może mu dobrze zrobić. Jednocześnie jednak zasygnalizowany problem braku odpowiedniego podłoża w świadomości wiernych wydaje mi się bardzo poważny. W jego świetle, za zakazem używania imienia Jahwe musiałaby pójść szeroko zakrojona akcja katechetyczno-homiletyczna, która położyłaby podwaliny pod jego recepcję wśród katolickich wiernych. Obawiam się, że bez niej ów zakaz, pomimo całej stojącej za nim głębokiej teologii, pozostanie pusty.


1 Jest to skrócona forma JHWH występująca często w imionach teoforycznych.

2 Chciałbym być tu dobrze rozumiany. Po pierwsze referuję tylko możliwy punkt widzenia, a po drugie, nie chodzi mi o propagowanie nieposłuszeństwa w stosunku do zaleceń Stolicy Świętej, ale o zasygnalizowanie, iż z perspektywy pewnego rodzaju refleksji nad aktualnym stanem katolicyzmu, zarządzenie to jawi się trochę jako „sztuka dla sztuki”.

3 Notabene, żydzi aktualnie pod tetragram JHWH podstawiają przede wszystkim słowo haszem, oznaczające po prostu „Imię” (a precyzyjniej – „To Imię”).

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.