Jak zrobić rachunek sumienia?

mrozekopWarto zacząć od tego, aby... wyobrazić sobie Pana Boga. Wyobrazić jako Kogoś, kto chciałby wysłuchać mojego wyznania win i grzechów po to, aby mi je wybaczyć; tak jak przyjaciel, który czeka na mnie i tęskni za pojednaniem. Ktoś, kto jest mi życzliwy, kto jest zaangażowany w moje życie, jak o tym świadczy życie Chrystusa, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał – także w konkretny sposób za mnie.

Jeśli ja i Ty się zbawimy, to właśnie dzięki temu, że Pan Jezus odkupił nas imiennie – Ciebie i mnie. A rachunek sumienia i spowiedź jest po prostu częścią tego odkupienia; naszym osobistym zadaniem do wykonania. Warto sobie wyobrazić, że jesteśmy jak ktoś, kto rozmawia przez telefon – po drugiej stronie słuchaczem jest Pan Bóg.

Przygotowujemy się do ważnych spotkań; podobnie jest z trudniejszymi rozmowami. Człowiek czasem denerwuje się, układa sobie w głowie argumenty, jedne odrzuca, inne sobie zapisuje. Warto potraktować rachunek sumienia jako duchowe przygotowanie do spotkania się z Panem Bogiem za pomocą sakramentu pojednania. Warto pomyśleć o tym jako o rozmowie z Kimś, kto chce pojednać się ze mną, wie o mnie wszystko, i mimo wszystko patrzy życzliwie i z miłością. Warto też pamiętać, że księża – ambasadorzy Pana Boga – bywają różni: czasem są zaprzyjaźnieni z Bogiem, a czasem są tylko Jego kolegami z pracy.

Nie mamy szans na żadne kombinowanie. Zanim otworzę usta, Bóg wie co powiem, co zrobiłem, i to z doskonałą znajomością stopnia mojej winy i wszystkich okoliczności nie tylko mojego życia, ale także wszystkich konsekwencji tego czynu do końca istnienia świata. A jednak nie jest to spotkanie z Kimś, kto chce mnie swoją wiedzą i przewagą pognębić. Bóg chce nam dodać nadziei i udzielić nam zbawienia, które jest pełnią spotkania z Nim. A jeśli On nas rozumie, chce przyjąć, pojednać, i udzielić nam światła właśnie na to konkretne życie, jakie prowadzimy?

Owo pojednanie jest tak naprawdę na niezwykle korzystnych dla nas warunkach – wystarczy uznać swoje grzechy, poprosić o wybaczenie, naprawić szkody. Tylko tyle i aż tyle. To jest poniekąd zbyt proste. Tak proste, że rodzi pokusę reakcji podobnej do zachowania Naamana, wodza króla Aramu. Dowiedziawszy się, że ma tylko i po prostu siedem razy zanurzyć się w Jordanie, aby uwolnić się od trądu, wzgardził prorokiem, który taki sposób polecił mu przekazać przez posłańca (odsyłam do 2 księgi Królewskiej, do rozdziału 5). Roztropni słudzy zwrócili Naamanowi uwagę, że gdyby dostał trudniejsze zadanie, to przecież wykonałby je; więc dlaczego nie skorzystać z tak prostego rozwiązania? Może czasem warto przeciąć niekończące się dywagacje i boleśnie jałowy czas, i po prostu pójść do spowiedzi? Może takie rozwiązanie jest po prostu lepsze od szukania nowych i niepewnych dróg pojednania się z Bogiem?

To oczywiście wymaga pokory. Może dlatego jest to takie trudne?

Sumienie, jak uczy Katechizm, „jest sądem rozumu, przez który osoba ludzka rozpoznaje jakość moralną konkretnego czynu, który zamierza wykonać, którego właśnie dokonuje lub którego dokonała” (1778). Jeśli sumienie jest sądem rozumu, to i jego rachowanie jest rzeczą myślenia. Często ludzie mylą sumienie z poczuciem winy. Z jednej strony mamy rozpoznanie zła, a z drugiej jakąś emocjonalną reakcję spowodowaną tym rozeznaniem; to może być zmieszanie, wstyd, żal do siebie, smutek i temu podobne.

Jeśli sumienie jest osądem rozumu, to wówczas przesuwamy emocje na drugi plan. Emocje nie zawsze idą w parze z rozumem. I nie należy się tym za bardzo przejmować. Bywa, że człowiek zrobi głupotę, której z całego serca żałuje, i rzeczywiście był to także grzech. Ale bywa, że człowiek ma olbrzymie poczucie winy, a nie grzeszy – na przykład gdy ktoś odmawia komuś drugiemu pomocy, bo pomóc nie może, i mimo wszystko czuje się winny. Ile ludzi daje się wykorzystać swoim bliskim i odczuwa wyrzuty sumienia, że ciągle dają z siebie za mało… Istnieje też druga skrajność: człowiek grzeszy i dobrze mu z tym. Wcale nie żałuje, albo żałować nie umie lub też nie chce, bo na przykład odegrał się na kimś za to, co sam dostał, i raczej odczuwa satysfakcję niż poczucie winy.

Co wtedy? Trzeba iść za sumieniem, czyli osądem rozumu. To znaczy trzeba spróbować racjonalnie ocenić i ponazywać rzeczy po imieniu: co było dobrego, co było złego. Gdzie był błąd, a gdzie były tylko emocje czy pustosłowie. I tak we wspomnianej sytuacji, gdzie człowieka proszą o pomoc, zachodzi pytanie, jak rozeznać rozumnie zakres takiej pomocy, której chcę i mogę udzielić bez poczucia winy, ani też bez zaniedbania własnych obowiązków. W drugim przykładzie warto spróbować nazwać dla siebie samego, ile w takim odegraniu się jest sprawiedliwości, a ile prywaty. Za to pierwsze należy Panu Bogu podziękować, a za to drugie przeprosić. Przeprosić przynajmniej intelektualnie. Uczucie żalu za tego typu grzechy nie zawsze przyjdzie od razu; czasem pojawi się dopiero na dalszym stopniu duchowego rozwoju. Trzeba pogodzić się z tym, że sporo w nas emocjonalnego pogaństwa, ale od razu tego nie zmienimy. Sam fakt spowiadania się z tego, co było złe, już przygotowuje grunt pod uporządkowane uczucia. I tym się warto zadowolić.

Zachęcam do prostego rachunku sumienia: najpierw grzechy przeciwko Bogu, potem przeciwko bliźniemu, i na końcu pytanie o miłość do siebie samego. Czasem rachunek sumienia przypomina szukanie orzechów: człowiek grzebie w liściach swojej pamięci, i patrzy, co z tego nadaje się na spowiedź. Kilka sposobów na szukanie: pierwsza rzecz to proste pytanie: czy msza święta i regularna spowiedź jest dla mnie priorytetem? Jeśli nie, to dlaczego nie? Czy są jakieś zaniedbania, i z czego one wynikają? I szerzej: co mi pomaga, a co mi przeszkadza w tym, abym rozwijał się duchowo i intelektualnie w kwestiach wiary i świętego mojego życia? Co chciałbym tutaj zmienić?

Druga część to pytania o ludzi: kto spośród moich rodziny i przyjaciół jest mi najbliższy i dlaczego? Jest to jak najbardziej duchowe pytanie o to, co lub raczej kto określa moją tożsamość. Wydaje mi się, że najważniejsze nasze relacje odzwierciedlają wiernie stan naszego duchowego życia. Jeśli nie ma czasu na głębszą rozmowę z ludźmi, to nie ma też głębszego kontaktu z Bogiem. I na odwrót – jeśli brakuje pogłębionej wiary, trudniej jest być naprawdę blisko drugiego człowieka. Stąd też warto przyjrzeć się temu, czym żyjemy w naszych relacjach, a odkryjemy to, czym żyjemy w ogóle, i tym samym, czym żyjemy w relacji z Panem Bogiem.

Co mnie u bliźniego irytuje? Co obmawiam u bliskich? Czy szanuję drugich i ich potrzeby tak samo, jak swoje własne? Dlaczego?

Trzecia część to pytanie o siebie samego: czy akceptuję siebie samego? Czy szanuję swoje ludzkie potrzeby? Czy dbam o higienę pracy i odpoczynku? Krótki test na pokorę: czy godzę się z tym, że jestem człowiekiem podobnym do innych? Jakie wyzwania chciałbym podjąć, aby głębiej żyć? Co stanowi o moim smutku i czym się przede wszystkim martwię? To wszystko pomaga spojrzeć na siebie nieco szerzej, i zdiagnozować nie tylko lokalne choroby duszy w postaci takiego czy innego braku, ale chodzi o taką pełniejszą diagnozę tego, w jaki sposób żyję, i jak się to ma do Pana Boga i do ludzi.

Te pytania mają funkcję pomocniczą. Pan Bóg prowadzi każdego człowieka specjalną dla niego drogą, więc i rachunek sumienia oraz duchowość trzeba dostosować do tego, co realnie pomaga. Więc można i trzeba odrzucać nawet najbardziej sprawdzone dla innych metody modlitwy czy duchowości, jeśli szczerze przed sobą widzimy, że w naszym życiu coś się nie sprawdza. Warto zdobyć się na odwagę zaufania Panu Bogu, a im bliżej światła, tym wyraźniej widać nasz brak miłości i różne plany egoizmu. Najważniejsze jest nie tyle skupianie się na czyszczeniu w nieskończoność zabrudzonego ego, ale raczej wejście w relację z Bogiem, z ludźmi takimi, jakimi są, realnymi, chropowatymi czasem, ale właśnie bardziej bogatymi niż nasze o nich wyobrażenie.

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.