„Jezus z Nazaretu” Benedykta XVI, cz. 2 (recenzja)

W ostatnim czasie papież Benedykt wydał aż dwie książki; dziś przyjrzę się jednej z nich. Drugi tom Jezusa z Nazaretu jest kontynuacją wydanej w kwietniu 2007 roku części pierwszej, poświęconej życiu i działalności Jezusa od chrztu w Jordanie do Przemienienia.

Najnowsza część nosi podtytuł Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania i – jak nietrudno się domyślić – omawia ostatni tydzień życia Jezusa w ciele (nieprzemienionym). Nie mam zamiaru opowiadać książki, ani tym bardziej jej krytycznie oceniać. Po przeczytaniu jej mam tylko jeden cel (choć to może mało obiektywne, ale kto powiedział, że recenzja musi być obiektywna?): zachęcić wszystkich do jej przeczytania.

Po lekturze tomu pierwszego miałem mieszane uczucia. Z jednej strony książka Josepha Ratzingera powala na kolana ogromną erudycją, bogactwem źródeł, głębią przemyśleń. A jednocześnie cały ten warsztat utrudnia jej odbiór – książka wydawała mi się przy pierwszej lekturze niezwykle ciężką, być może nieco łatwiejszą niż traktaty egzegetyczne, ale z całą pewnością wymagającą znacznie większego skupienia, niż chociażby Jezus z Nazaretu Joachima Gnilki. Po doświadczeniach z pierwszym tomem, biorąc do ręki część drugą spodziewałem się trudnej i nieco żmudnej lektury. Papież mnie zaskoczył.

Dziewięć rozdziałów (plus „Przedmowa” i „Perspektywy”) czyta się jak opowiadanie. Nadal widać ogromny warsztat i erudycję autora, ale są one niejako w tle książki, nie dominują jej (jak to postrzegałem w tomie pierwszym). Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania przypomina bardziej świadectwo poszukiwania odpowiedzi na osobiste pytania wynikające z lektury Biblii, medytację podpartą egzegezą, niż naukowe roztrząsanie problemów. Papież w wielu miejscach pisze w pierwszej osobie liczby pojedynczej, przyznając się do osobistych inspiracji danym fragmentem lub trudności z jednoznacznym wyjaśnieniem go. Nie ukrywa się za maską wybitnego teologa ani za autorytetem następcy Piotra. Pisze z własnej perspektywy: chrześcijanina poszukującego Jezusa, w którego wierzy, starającego się zrozumieć Jego gesty, słowa, a także zachowanie Jego towarzyszy lub przeciwników. Wielka liczba komentatorów, do których chętnie się odwołuje, nie utrudnia lektury, lecz pozwala poznać, jak bogaty w symbole i znaczenia jest opis ostatnich dni Jezusa na ziemi zawarty w Nowym Testamencie.

Chciałbym przede wszystkim napisać kilka słów o tych fragmentach, które mnie osobiście poruszyły i tym samym wytłumaczyć się nieco z tak pozytywnego charakteru tej recenzji. Media zauważyły głównie fragment poświęcony wyjątkowej sytuacji żydów i drogi ich zbawienia (s. 55-57). Rzeczywiście, Benedykt podkreśla, że „Izrael nadal posiada swoją własną misję” i w odpowiednim czasie „Bóg zbawi go «jako całość»”. Dla mediów nie znających zbytnio nauki Kościoła, ten fragment może być rewolucyjny (podobnie jak działo się to z zeszłoroczną wypowiedzią Benedykta na temat prezerwatyw), jednak dla chrześcijan jest przypomnieniem tego, w co Kościół od zawsze wierzy. Natomiast bardzo ważny jest fakt, że Joseph Ratzinger podjął w swojej książce również ten temat, ściśle wiążący ze słowami „krew Jego na nas i na dzieci nasze” (Mt 27,25), w historii często błędnie interpretowany.

Drugim bardzo cennym fragmentem jest tekst poświęcony obmyciu nóg uczniów w czasie Ostatniej Wieczerzy. Interepretacja Benedykta jest dla mnie – jak dotąd – najlepszym wyjaśnieniem związku opisu ustanowienia Eucharystii, przekazanym przez synoptyków, z Mandatum (gestem obmycia nóg, niejako zastępującym u ewangelisty Jana ustanowienie Eucharystii). Ratzinger łączy te dwie tradycje i dwa wydarzenia przy pomocy słów wizjonera z Patmos: „opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili” (Ap 7,14). Sam Jezus jest Prawdą, w której musimy się obmyć i uświęcić (J 17,17), by stać się prawdziwie czyści. Obmywamy się w Jego słowie i w Jego Krwi. I tak sacramentum – misterium Chrystusa – staje się exemplum: „Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13,15).

Jako że tekst ten ukazuje się na portalu liturgicznym, nie mogę pominąć kwestii liturgicznej, jaką – niejako na marginesie – porusza autor Jezusa z Nazaretu. Temu, z czym Ratzinger walczy w swoich licznych dokumentach i wykładach (tak jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, jak i obecnie jako papież), w niniejszej książce daje podbudowę biblijną (s. 151-157). Odwołując się do samego Pisma Świętego i badań najwybitniejszych egzegetów, Benedykt wyraźnie wskazuje, że to niedziela jako Dzień Pański, Dzień Zmartwychwstania był od samego początku centrum chrześcijańskiego tygodnia – zaś archaizmem nazywa on i próby uczynienia z Eucharystii jedynie obrzędu łamania chleba, uobecnienia uroczystego posiłku spożytego przez Pana z uczniami, jak też przenoszenie akcentu ze świętowania niedzieli na sobotę, jako nawiązanie do żydowskiego szabatu. Nie wiem na ile słusznie, ale w moich uszach pobrzmiewa tu polemika z praktyką i teologią Drogi Neokatechumenalnej.

Dla mnie osobiście najważniejsze są jednak framenty poświęcone poszczególnym uczestnikom Paschy Pana. Być może wynika to z zauważanej u siebie ostatnimi czasy potrzeby znalezienia świadków Chrystusa, którzy nie byliby sztucznie wyprani ze swego człowieczeństwa, lecz jako ludzie, obarczeni swymi słabościami i skłonnościami, usiłowali iść za swym Mistrzem. Obrazy Piotra, Judasza, Piłata czy Barabasza są tak plastyczne, że mogą śmiało konkurować z doskonałymi ich przedstawieniami autorstwa Romana Brandstaettera. Ratzinger ukazuje bardzo realistyczne obrazy psychologiczne tej czwórki. I tak św. Piotr (s. 83n) jest przez Benedykta widziany jako ktoś, kto musi porzucić swój własny ambicjonalny obraz siebie, heroizm i pragmatyzm, by nauczyć się „drogi naśladowania, […] przyjmowania Go, takim, jaki się nam ukazuje; nie wspinać się własnymi siłami na wyżyny Boga, lecz w pokornej służbie przybierać powoli kształt autentycznego obrazu Boga”.

Judasz z kolei, w świetle drugiego tomu Jezusa z Nazaretu (s. 80-82), jest kimś, kto do swojego ostatecznego upadku doprowadził się przez swoje długoletnie postępowanie. Zdradzenie Chrystusa, nieumiejętność uwierzenia w przebaczenie i błędna skrucha, która nie prowadzi do nawrócenia, lecz jest destruktywna i wiedzie w ciemność – zdaniem Ratzingera – nie wzięły się znikąd, lecz Judasz „w następstwie całej serii z pozoru drobnych niewierności podupada duchowo i w końcu wychodzi ze światła, wchodzi w noc i traci zdolność nawrócenia się”. Największym jego dramatem jest jednak to, że światło, które Juda z Kariothu otrzymał od Jezusa, nie zgasło w nim całkowicie, nie potrafił on zapomnieć tego, co otrzymał od swojego Mistrza. A jednak z powodu dokonywanych przez siebie wyborów, jego własna ciemność nie pozwoliła mu opowiedzieć się za światłem.

Piłat został przez Josepha Ratzingera odmalowany jako postać tyleż tragiczna, co stanowiąca częstokroć model współczesnego człowieka (s. 202-216). Jest on z jednej strony brutalny, cyniczny, a z drugiej: rezolutny, pragmatyczny i realistyczny. Nie wierzy on zapewne w żadną rzeczywistość transcendentną, jednakże jest wiernym urzędnikiem, wręcz biurokratą. Nie interesuje go „prawda” – ważne jest prawo, spokój i porządek. A jednak ostatecznie Piłat wpada w sidła swojego własnego pragmatyzmu i sceptycyzmu: nie potrafi uwolnić Jezusa – choć wierzy w Jego niewinność – gdyż zbytnio lęka się o swoją pozycję. System, któremu chce tak wiernie służyć, ostatecznie staje się tylko narzędziem i usprawiedliwieniem jego własnego strachu i oportunizmu. „Obawa o karierę okazuje się na koniec silniejsza niż lęk przed Boskimi mocami”. Historia Piłata dla Ratzingera jest okazją również do wygłoszenia mini-traktatu o naturze prawdy i o tym, że „pokoju w ostatecznym rozrachunku nie można budować na nieprawdzie”.

Ostatnim z portretów przedstawionych w Jezusie z Nazaretu, o którym chciałbym tu wspomnieć, jest obraz Barabasza (s. 212). Genialna jest intuicja Benedykta, który pisze, że „Barabasz («syn ojca») jest swoistą postacią mesjańską; w propozycji paschalnej stają naprzeciw siebie dwie interpretacje nadziei mesjańskiej”. Barabasz najczęściej przedstawiany jest jako wcielenie zła, zaś okrzyki „uwolnij nam Barabasza” (Łk 23,18) – jako absurdalny wybór oszołomionego tłumu. Ratzinger stawia odmienną tezę. Barabasz jest symbolem mesjanizmu – jednak nie tego mesjanizmu, który zaproponował Bóg w osobie Jezusa Chrystusa, lecz zbawienia poprzez walkę, czasami uciekającą się do przemocy, czasami polityki. Benedykt w kontekście historii Barabasza wskazuje na bardzo bolesną i dlatego najczęściej wypieraną prawdę: „Ludzkość zawsze będzie stała wobec alternatywy: albo mówienie «tak» Bogu, który w swym działaniu posługuje się tylko prawdą i miłością, albo stawianie na konkret, na to, co uchwytne, na przemoc”.

Kończąc tę dość obszerną recenzję, chciałem wyrazić nadzieję, że każdy kto ją przeczyta, zechce sprawdzić, czy niniejsza laudacja jest uzasadniona i sam podejmie się lektury drugiego tomu Jezusa z Nazaretu. A później – być może – uwiedziony głębią medytacji Benedykta XVI nad czasem pomiędzy wjazdem do Jerozolimy a zmartwychwstaniem, spróbuje wczytać się w rozważania papieża nad życiem i nauczaniem Jezusa od chrztu w Jordanie do Przemienienia? A gdy i to zrobi, wraz ze mną, będzie niecierpliwie czekał na ostatnią część Jezusa z Nazaretu poświęconą dzieciństwu naszego Pana.

J. Ratzinger / Benedykt XVI, „Jezus z Nazaretu. Część II: Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania”, Kielce 2011

Zobacz także