Komentarz do Ewangelii XXII niedzieli zwykłej, rok C

Pierwsze miejsca na ucztach – plaga – szukanie swojej wartości w tytułach, podziwie innych – zwykle za plecami budzi śmiech i drwinę, ale i tak nikt nie jest wolny od takiej postawy.

Czy da się z tego zrezygnować? Czy można rzeczywiście chcieć być ostatnim? Niby jako chrześcijanie wiemy, że mamy żyć w uniżeniu, dawać pierwszeństwo innym – ale kto tak żyje naprawdę? W kim nie budzi się zazdrość, że inny jest lepiej traktowany ode mnie? W czyim sercu nie rodzi się złość, gdy wciąż ustępuje innym pierwszeństwa?

Czy da się zrezygnować z walki o pierwszeństwo, o bycie zauważonym, docenionym, w jakikolwiek sposób lepszym od innych? Czy rzeczywiście można chcieć pogardy? Czy można tak żyć i być prawdziwie szczęśliwym?

Większość świętych tak żyła. Widzieli siebie jako ostatnich ze wszystkich, uważali się za najgorszych. Mówili: gdyby ludzie znali prawdę o mnie, gardziliby mną. Tak jak św. Teresa z Avila: „bardzo mi to ciążyło, że inni dobre o mnie mieli mniemanie, bo znałam dobrze skrytość mojej duszy”. To charakterystyczne dla świętych, że mają o sobie złe mniemanie. Uważają się za największych grzeszników.

Czytając ich zwierzenia myślimy, że jest to tylko świętobliwa przesada, pobożne uniżenie. Ale tak nie jest – i to oni mają rację, a nie my! To zdumiewająca łaska Boża zobaczenia siebie w prawdzie – przeżycie totalnej skruchy, wejście w głębiny pokory – już tu na ziemi. TO może się zdarzyć, trzeba o to prosić. Bo przecież pokora to widzenie siebie w prawdzie i ona jest ogromną łaską.

Trwając w tej łasce już nie wybierasz lepszego miejsca, nie masz takiej potrzeby. Zupełnie naturalnie zajmujesz ostatnie miejsce, wiedząc że nawet ono ci się nie należy. I jesteś szczęśliwy. Naprawdę.

Problem nie jest w tym, żeby w to uwierzyć, ale żeby tym chcieć żyć. Bo człowiek ma wziąć wszystko na poważnie, co Jezus mówi do niego. A niestety, nawet pisząc o pokorze, można myśleć, że już się ją posiada.

Zobacz także