Metaliturgia czyli o gołym sensie symbolu

Po raz pierwszy od kilku dobrych lat nie trafiliśmy w tym roku na liturgię Triduum do krakowskiego kościoła dominikanów. No, skłamałem, byliśmy tam w Wielki Piątek. Ale w Mszy Wieczerzy Pańskiej i Wigilii Paschalnej uczestniczyliśmy w kościele parafialnym. I, że tak powiem, trudno mi nie mieć kilku gorzkich refleksji.

Nie mam żadnych zastrzeżeń na temat liturgii Mszy Wieczerzy Pańskiej, może poza brakiem obrzędu Mandatum i dość spektakularną pomyłką koncelebransa przy recytacji Kanonu Rzymskiego, powtórzoną zresztą w dokładnie ten sam sposób w czasie Mszy Zmartwychwstania. Warto jednak zauważyć, że w ogóle ten Kanon został odmówiony, a to nie wszędzie się zdarza.

Za to w trakcie Wigilii Paschalnej spotkałem się z czymś, co wprawiło mnie w osłupienie. Mianowicie przed rozpoczęciem liturgii światła na ambonę wyszedł ministrant komentator i odczytał wprowadzenie do tejże. Cały dość długi passus został poświęcony temu, że kapłan odpala Paschał, symbol Zmartwychwstałego, od świętego ognia, wnosi go do ciemnego kościoła, a po drugim zaśpiewie "Światło Chrystusa!" wszyscy wierni z pomocą ministrantów odpalają od niego swoje świece. Tu padło napomnienie, aby nikt nie ważył się gdzieś pokątnie samemu zapalać świec zapałkami czy zapalniczką, ma to być światło od Paschału. A potem jeszcze sporo na temat symboliki…

Coś mi już nie grało, bo obserwacja współuczestników pozwoliła mi stwierdzić, że jesteśmy jedynymi ludźmi w kościele, którzy mają ze sobą świece. Ale dobra, pomyślałem sobie, przecież mogą je mieć pochowane w kieszeniach, rękawach albo nie wiem gdzie. Uspokoiłem też Mariankę, która, kiedy zauważyła, że tylko my mamy świece już zaczynała mieć łzy w oczach (bardzo się na to odpalanie świec nastawiła), że przecież zapowiedziano, że to będzie. Wyszliśmy na zewnątrz na początek liturgii światła.

Myślę, że już wszyscy czują co będzie się działo. Otóż kapłan owszem odpalił Paschał od ognia. (Paschał to oczywiście plastikowa rura z wkładem olejowym prześwitującym kiedy padnie na niego np. światło słoneczne, a ostatnie cyfry roku na nim to dziecięce naklejki zmieniane co roku na nowe.) Potem wniósł go do jasno oświetlonego kościoła. Nie trzeba chyba dodawać, że do żadnego odpalania świec nie doszło. I to nie przede wszystkim dlatego, że nikt poza nami nie miał świec; ewidentnie celebrans w ogóle nie oczekiwał, że ktokolwiek po to światło podejdzie. Pewnie gdybyśmy się po nie wyrwali, musielibyśmy łapać go za ramię, i znieść w najlepszym wypadku zdumione spojrzenie. Chociaż może to by było lepsze niż uspokajanie przez następne pół godziny rozżalonej Marianki, która w końcu z tego żalu zasnęła.

Można by to skwitować jedną frazą: głupie niedopatrzenie. Nikt nie zauważył, a jeśli zauważył to nie zwrócił decydentom uwagi na to, że wstępny komentarz ma się do uzusu – wydaje się, że dość utrwalonego, skoro nikt nie miał świec – jak nie przymierzając tylna część kozich pleców do trąby. Ale mi się wydaje, że sprawa może być dużo poważniejsza niż zwykłe niedopatrzenie i od strony odpowiedzialnych za nią i od strony jej implikacji.

Pierwsza sprawa to nieprawda. Zwykła brutalna nieprawda, inadequatio rei et intellectus (w tym wypadku może raczej sermonis). Tym bardziej bolesna, że tak mocno zaznaczająca się na samym początku liturgii uobecniającej zwycięstwo Prawdy.

Druga sprawa to ekstremalny nominalizm: mamy wszak sens i wyjaśnienie symbolu, ale bez symbolu. Jest to dokładnie odwrócenie o 180 stopni układu prawidłowego, gdzie symbol w działaniu rytualnym sam przez się generuje przestrzeń angażującą człowieka, nie tylko w wymiarze intelektualnym ale też cielesnym, emocjonalnym itd., a jego "słownikowa" semantyka to tylko efekt uboczny, nie wyczerpujący całości jego oddziaływania. Od czasów Guardiniego wylewa się rzeki atramentu na temat zaniku umiejętności czytania symbolu. Niesłusznie, przecież już został tak odczytany, że można go zastąpić samym jego werbalnie wyrażonym sensem.

Ten nominalizm każe zapytać trzecią rzecz czyli o poczucie rzeczywistości rzeczy, które uobecniają się w liturgii. Jaką wiarę w realną moc Zmartwychwstania wyraża i wzbudza takie "symboliczne" potraktowanie symboli, które w prawdę o zwycięstwie Światła nad ciemnością mają nas wprowadzać? Obawiam się, że właśnie "symboliczną"…

 

 

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.