Miłość wystarczy

Oddał życie za współwięźnia oświęcimskiego by ten mógł bezpiecznie wrócić do rodziny. Ale śmierć Ojca Maksymiliana Kolbego uratowała nie tylko jego. Ocaliła wielu, bo przypomniała, że ponad triumfem zła jest triumf Boga.

Dla esesmanów był tylko numerem. Jednym z wielu. Maltretowany i bity na równi z innymi. Czasem nawet bardziej, bo grupa księży zamkniętych w obozie była szczególnie źle traktowana przez hitlerowców. Trudno się temu dziwić – dobro potrafi żyć obok zła, ale zło obok dobra – nie. A podobno najlepszą obroną jest atak.

Dla współwięźniów był towarzyszem trudów, bólu, głodu. Nosił taki sam pasiak jak oni, choć do obozu przywieziono go w habicie. Ale był też kimś, kto z narażeniem życia spowiadał ich, a potem dzielił się z nimi ostatnią porcją chleba. Był kimś, kto potrafił nie złorzeczyć i nie mścić się na oprawcach. Dbał o to, by umierający w obozie nie odchodzili ze świata z uczuciem nienawiści do kogokolwiek. Był kimś, kto umiał być człowiekiem nawet w chwilach, gdy światem rządziły zwierzęce instynkty.

Co Ojciec Maksymilian mógł myśleć o sobie? Pewnie nosił w pamięci uśmiech Matki Bożej po tym, jak ofiarowała mu dwie korony – symbole czystości i męczeństwa. Przed obozem – człowiek czynu i… słabych płuc. Lekarze stale dziwili się, że jeszcze żyje. Tymczasem on kochał działanie – zbudował Niepokalanów, który szybko stał się największym w Europie konwentem zakonnym od średniowiecza; wydawał gazety, a Niepokalaną „zawiózł” nawet do Japonii. Dla współbraci – wzór, pasjonat, maksymalista we wszystkim, co można uczynić dla Boga i Maryi. Po wywózce do Oświęcimia nic się nie zmieniło. Swój maksymalizm zamknął w zaledwie dwóch zdaniach – „Jestem polskim katolickim księdzem. Chcę umrzeć za niego”.

Dla naocznych świadków skazywania dziesięciu więźniów na śmierć głodową mógł być bohaterem i wariatem jednocześnie. Dla komendanta Fritscha był „polnische Schwein” – polską świnią. Dla Franciszka Gajowniczka okazał się drugim Chrystusem. Tylko zamiast krzyża czekał bunkier głodowy i zastrzyk z fenolu.

Już samo wystąpienie z szeregu mogło się dla Ojca Maksymiliana zakończyć śmiercią. Dlaczego esesman go nie zastrzelił? Dlaczego obu nie posłał do bunkra? To byłby tylko jeden „numer” więcej.  Ale komendant obozu kazał Gajowniczkowi wrócić na miejsce, a Ojcu Kolbe stanąć wśród skazanych. W stronę ofiarnego franciszkanina poleciał grad wyzwisk i przekleństw od esesmana – jakby ten podjął żałosną próbę zagłuszenia w sobie ostatnich dźwięków sumienia.

Wydawało się, że śmierć Ojca Maksymiliana w głodowym bunkrze będzie hańbą, poniżeniem i zbezczeszczeniem ludzkiej godności, które za obozowymi drutami były przecież na porządku dziennym. Tymczasem tchnęła ona w więźniów nowe życie, okazała się zwycięstwem nie tylko nad obłąkanym hitleryzmem, ale i nad wszelkim ogniem cierpienia, nawet, jeśli nie od razu dało się go ugasić.
Przypomniała ludziom, że nie wolno wobec zła zachowywać się tak, jakby do niego należało ostatnie słowo. „Tylko miłość jest twórcza” – mawiał Ojciec Kolbe. A więc trzeba jej uwierzyć. Także tam, gdzie wedle wszelkich światowych kryteriów przegrywa.

W dzisiejszym świecie, choć nie zderzamy się już bezpośrednio z okrutną rzeczywistością wojny, zła nie brakuje. Bo jak widać nie musi być wojny, by jakiś człowiek umierał z głodu. Nie musi być zamknięty w obozie, by ktoś inny się nad nim znęcał. Ojciec Maksymilian powiedziałby pewnie, że jest na to tylko jedna rada – miłość. Ona wystarczy. Nawet, jeśli nie zwycięży od razu. Nawet, jeśli będzie wymagała poświęceń. Nawet, jeśli będzie kosztowała życie. Bo przecież i tak jest silniejsza niż śmierć.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Małgorzata Janiec

Małgorzata Janiec na Liturgia.pl

Teolog i dziennikarka. Na świecie obecna od ponad 30 lat. W szkole jako katechetka – 10 razy krócej. Na lekcjach pyta z pytającymi. Szuka z szukającymi. Wierzy z wierzącymi i wierzy w „niewierzących”. Modli się ze wszystkimi i za wszystkich. Do pracy ma pod górkę. A w pracy uczy siebie i innych, że do nieba idzie się zwyczajnie – pod górkę lub nie – po ziemi.