Modlitwa ze świętym Dominikiem

My – ludzie współcześni – zapomnieliśmy, że modlitwa ma angażować całe nasze człowieczeństwo i to jest jednym z powodów, dla których tak chętnie sięgamy do różnych poza chrześcijańskich „duchowości”. Jakbyśmy odkryli, że nasza modlitwa staje się sucha, że bezruch nam nie wystarcza. Powiedzmy sobie szczerze: bardzo często nie wiemy, co ze sobą zrobić na modlitwie, bywamy wręcz znudzeni, do głowy nam nie przychodzi żadna pobożna myśl. A tu musimy siedzieć i wymyślać. Bywa, że taka modlitwa staje się nie do zniesienia. Myślę, że wszystkie osoby konsekrowane znają to doświadczenie [...].

Sposoby modlitwy św. DominikaChciałbym, żebyśmy spojrzeli teraz na dawne tradycje dotyczące ciała na modlitwie. Sens zaangażowania całego człowieczeństwa w spotkanie z Bogiem lapidarnie wytłumaczył Teodoryk z Apoldy. We wstępie do Dziewięciu sposobów modlitwy św. Dominika napisał:

Ten sposób modlitwy pobudza naszą pobożność, kiedy dusza pobudza ciało, a ciało duszę […].

Pierwszym etapem uczestnictwa w liturgii będzie wejście w wykonywanie gestów i czynności: poważne i świadome robienie znaku krzyża, uważne klękanie i wstawanie itp. Jeśli trudno się skupić na modlitwie, to najlepiej skontrolować postawę ciała: czy wyraża ona to, co w tej chwili powinienem robić? Pierwszym etapem uczestnictwa we mszy jest świadome i staranne robienie tego, do przewiduje rytuał: stanie, klękanie, odpowiadanie księdzu głośno i wyraźnie. Czasami ludzie chowają się za filarem, zamykają się w sobie, aby lepiej „przeżyć” mszę. Zapominają, że mszy się nie przezywa. We mszy się uczestniczy. Dopiero wtedy możliwe jest prawdziwe przeżycie. Odkrycie zdolności, które ukryte są w naszej cielesności, będzie służyło codziennej modlitwie i lepszemu uczestnictwu w Eucharystii. Msza św. i codzienne życie modlitwy splatają się ze sobą. Przewodnikiem w tej drodze będzie św. Dominik, a to z jednego powodu: wszystkie swoje postawy modlitewne znał z jednego tylko źródła, ze mszy świętej.

*

Zdarzało się, że gdy święty Ojciec Dominik był w jakimś konwencie, stawał wyprostowany przed ołtarzem nie oparty o nic ani nawet nie dotykając się niczego… Można było nieraz widzieć św. Dominika, jak na modlitwie stał wyprostowany na wzór strzały wypuszczonej z łuku w górę do nieba.

Pewnym nieporozumieniem jest myślenie, że modlitwa musi się koniecznie odbywać na klęcząco. Dawniej wielu ojców zdziwiłoby się, jakby ktoś im kazał modlić się tylko na klęczkach. Chociaż pozycje klęczącą doskonale znali zarówno z Pisma Świętego, jak i z osobistej praktyki, to najbardziej naturalne było dla nich stanie przed Bogiem.

Postawa wyprostowana jest symbolem tego, kim jest człowiek w istocie, duchowy i cielesny zarazem. Jest ukazaniem w języku znaków istoty, która znajduje się pomiędzy ziemia i niebem i nie należy do końca ani do jednego ani do drugiego świata. Można by powiedzieć nawet: jest jakby syntezą stworzenia, i to byłoby zgodne z tradycją chrześcijańską. Wielu ojców wschodnich potrafiło się zdobyć na odwagę twierdzenia, że człowiek jest stworzeniem doskonalszym niż anioł, bo łączy w sobie cały wszechświat, jest syntezą wszystkiego, czym on jest, elementów materialnych i elementu duchowego. Właśnie dlatego że posiada ciało, jest od anioła doskonalszy.

Jednocześnie postawa stojąca to obraz człowieka jako pielgrzyma, który się wznowi ku górze, ku Bogu. To penie wyrażał św. Dominik, stając prosto jak strzała wypuszczona z łuku – ku Bogu. To może wyrazić każdy z nas, kiedy świadomie przyjmie postawę stojącą, czyniąc z niej modlitwę wznoszącą się ku Bogu […].

*

Zazwyczaj, gdy stoimy w kościele, nie bardzo wiemy, co zrobić z rekami. Cytowany już o. Wilkowieczko zwracał uwagę, że słuchający ewangelii „maja stać prosto o swojej mocy, nie podpierając się żadnej rzeczy ani nie zawieszając się łokciami na formach albo na ławkach”. Co czynił Dominik?

Niekiedy raptownie zamykał, klaszcząc, dłonie przed oczami lub tez załamywał je. Kiedy indziej znowu rozkrzyżował ramiona, tak jak to kapłan czyni we mszy świętej, i zdało się, że całą uwagę natęża, aby usłyszeć coś, co ktoś do niego mówi.

Jeden z moich braci, kiedyś mój przełożony, strasznie się irytował, kiedy słyszał w kościele oklaski, bo to nie liturgiczne. Tymczasem pobożność średniowieczna i barokowa byłaby znakomitym przykładem tradycji dokładnie odwrotnych. Ludzie klaskali na podniesienie. Istnieją świadectwa pobożnych ludzi epoki baroku, którzy w czasie podniesienia nie tylko wzdychali, ale jęczeli i bili pokłony czołem do ziemi, ale również klaskali z emocji. Święty Dominik tak właśnie zamykał dłonie, że aż mu klaskały. Nie można tego tłumaczyć tylko temperamentem południowca. Wiadomo, że był Kastylijczykiem, ale to nie uzasadnia wszystkiego. Był również dziedzicem pewnej tradycji modlitewnej, która nie bała się zaangażować ciała. Choć to wszystko nie znaczy, że mamy klaskać na podniesienie. Chodzi raczej o to, byśmy nie bali się być sobą podczas osobistej modlitwy […].

Inny fragment, mówiący o rękach modlącego się Dominika:

„Mówił mi tez ktoś, że na własne oczy widział, że święty Ojciec Dominik modlił się tez czasami stojąc prosto, z rękoma rozłożonymi na kształt krzyża, z wielkim napięciem. W ten sposób modlił się, gdy na jego prośby wskrzesił młodego Napoleona w Rzymie, kiedy w kościele św. Sykstusa; najpierw uczynił to w zakrystii, potem w kościele w czasie odprawianie mszy świętej, kiedy widziano, jak się uniósł w górę nad ziemię. Opowiadał mi o tym zacna i świątobliwa siostra Cecylia, która była obecna i widziała to sama wraz z mnóstwem innych ludzi. Podobnie i Eliasz, gdy wskrzesił syna wdowy, rozciągnął się nad nim i jakby zmierzył się z nim. Tak samo modlił się św. Dominik, gdy w okolicach Tuluzy uratował pielgrzymów z Anglii od utonięcia w rzece. W ten sposób modlił się i zbawiciel na krzyżu, mając ramiona i ręce silnie wyciągnięte z potężnym wołanie i Łazami, toteż został wysłuchany dla swej uległości (Hbr 5, 7)”.

Dominik modlił się w ten sposób, kiedy miały się zdarzyć cuda. Modlił się tak, dlatego że Pan się tak modlił, kiedy miał się stać największy cud – odkupieni człowieka. Wzywał Boga wszechmocnego, przybierając postawę Chrystusa w godzinie krzyża, godzinie wszechmocy spełnionej poprzez ludzkie uniżenie.

„Nieraz święty Dominik się w ten sposób modlił, lecz tylko wtedy, gdy siłą modlitwy z natchnienia Bożego wiedział, że ma nastąpić cos wielkiego i niezwykłego. Nie zakazywał też braciom tak się modlić ani też ich do tego nie zachęcał. Gdy wskrzesił owego chłopca, modląc się w postawie stojącej z wyciągniętymi na kształt krzyża ramionami i rękoma, nie wiemy nawet, co mówił. Może mówił te słowa Eliasza: Panie, Boże mój, niech się wróci dusza dziecka tego do wnętrza jego (1 Krl 17, 21), skoro już sposób modlenia się Eliasza naśladował. Ale ani bracia i siostry, ani kardynałowie, ani inni obecni przy cudzie, mając uwagę zajętą niezwykłym i dziwnym sposobem modlitwy, nie zapamiętali słów, które mówił. I nie wypadało później pytać się o to samego świętego i podziwy godnego Ojca, tym bardziej że zdarzenie to napełniło wszystkich wielką czcią i bojaźnią dla niego”.

Była w tej postawie osobista tajemnica świętego, wyraz jego intymnej zażyłości z Bogiem. Dominik nie uczył braci takiej modlitwy, zostawiał im wolność. To jest, myślę, istotne dla wszystkich tak zwanych „kierowników duchowych”. Nie lubię tej nazwy, bo sugeruje jakby ktoś taki decydował, zamiast zainteresowanego o czyim szyciu. Wole nazwę „towarzyszenie duchowe”. Dominik był raczej kimś towarzyszącym, niż kierującym. Zostawiał braciom wiele wolności, nie przytłaczał ich sobą, swoją świętością. Wolność w modlitwie była od początku świętym prawem dominikanów.

Często podnosił swoje ręce.

„Ręce silnie wyciągnięte nad głową miał zbliżone do siebie i jakby nieco otwarte, tak jak gdyby miał cos w niebie otrzymać. I było ogólne przekonanie, że w takich chwilach szczególnie się w nim łaska wzmagała i że w zachwycie wypraszał wtedy u Boga dla zakonu, który powołał do życia, dary Ducha Świętego. Otrzymywał on wtedy dla siebie i dla braci i te radości, i słodycze związane z ośmiu błogosławieństwami, dzięki którym w najwyższym ubóstwie, w gorzkim płaczu, w ciężkim prześladowaniu, w wielkim głodzie i pragnieniu sprawiedliwości, i w nieukojonej litości każdy może czuć się szczęśliwym”.

Zachowywał się jak człowiek, który coś ma otrzymać z góry i wyciąga po to ręce. A dary te to radości ośmiu błogosławieństw.

[…]

„Ale w tak podniosłym stanie modlitwy święty Ojciec nie trwał i powoli przychodził do siebie, jakby z daleka wracając, a sądząc po wyglądzie i sposobie bycia, zdał się pielgrzymem w tym świecie”.

Żarliwość Dominika nie kończyła się w tym świecie. Jak każda prawdziwie chrześcijańska modlitwa, sięgała wieczności. „Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieje pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1 kor 15, 10). Wyciągnięte do Boga ręce nabierają nowego znaczenia: „Ojcze, weź mnie do siebie” albo też „Przyjdź królestwo twoje”. Charakterystyczne, że Dominik nikogo nie uczył tej postawy, nie mówił braciom, że mają tak się modlić. Modlitwa ta wypływała z głębi jego serca. Tak ją rozumiał. Była czymś bardzo osobistym.

*

Modlący się Dominik nie zamykał oczu:

„Albo tez stojąc przed ołtarzem albo w kapitularzu przed krzyżem wzrok swój w nim zatapiał”.

Patrzył. W jego czasach nie było jeszcze zwyczaju adoracji Najświętszego Sakramentu poza mszą (choć były to czasy, kiedy podniesienie Hostii urastało do uczynienia z celebransa żywej monstrancji). Ale tradycja adoracji była żywa. […] Podobnie jak na Wschodzie patrzono na ikony, Dominik kontemplował krzyż. Chciał poprzez materialny symbol dotrzeć do Tego, którego ten znak przedstawiał.

Adoracja ma właśnie taki sens: wpatrzeć się w Boga. Sens kontemplacji ikony jest taki sam: wpatrzeć się nie tyle w ikonę, co przez nią dopatrzyć się rzeczywistości, którą ona przedstawia. Ikona jest jak okno. Tylko czy w naszych współczesnych kościołach spotykamy takie malarstwo? Niestety rzadko. Nie ma obrazów kultowych, liturgicznych, ikon. Bywają obrazy o tematyce religijnej. Tak jest już od kilku wieków […].

*

Kiedy Dominik rozmyślał – notują wścibscy bracia – raz po raz czynił na sobie znak krzyża. Kiedy zaczynał czytać Pismo Święte albo inna pobożną księgę, (znamy skądinąd jego upodobania literackie: kochał Ewangelie Mateusza, listy Pawłowe i spoza Pisma – dzieła Kasjana):

„Siadał spokojnie, otwierał przed sobą jakaś książkę i uczyniwszy znak krzyża, zabierał się do czytania”.

A kiedy rozmyślał, „raz po raz czynił na sobie znak krzyża”.

To podstawowa modlitwa, jedna z pierwszych rzeczy, których się uczy dzieci. Bardzo często jest trochę takim modlitewnym kopciuszkiem. Tak często go robimy, że zapominamy o jego znaczeniu. A znak krzyża ma za sobą swoją długą i piękną tradycję […].

*

Zdarzało się, że w czasie modlitwy Dominik siadał. Zazwyczaj wtedy, kiedy czytał słowo. Bracia – podglądacze piszą tak:

„Siadał wtedy spokojnie, otwierał przed sobą jakąś książę i uczyniwszy znak krzyża św., czytał i odczuwał w duchu wielką słodycz, tak jakby samego Boga mówiącego słyszał, w myśl tych słów Psalmisty: Będę słuchał, co mi Pan Bóg powie, głosi on pokój ludowi swemu i świętym swoim, i tym, którzy z serca nawracają się do Niego (Ps 84, 9). I jakby z druga jakąś osobą dyskutując, już to zdawało się z ruchów i wyrazu twarzy, że się niecierpliwi, już to że spokojnie słucha, co mu mówią, i dyskutuje, przeciwstawiając swoje zdanie, już to że uśmiecha się lub płacze, to znów wpatruje się w coś lub opuszcza oczy lub zaczyna coś szeptem mówić i bije się w piersi”.

Postawa siedząca to postawa ucznia. Człowiek, który siedzi, pozwala spocząć ciału, aby wytężyć umysł. Jest gotowy do przyjmowania słowa. Warto zwrócić uwagę na to, jak siedzimy podczas liturgii słowa. Czy to postawa ucznia? […]

Dominik, który czytał Pismo Święte zachowuje się tak, jakby słuchał kazania. Starożytni często przerywali kaznodziei okrzykami, okazując po sobie zaangażowanie w jego słowa. Czytał aktywnie, dyskutował z tekstem, przerywał lekturę na modlitwę, inwokację czy rozważanie […].

*

Dominik często się kłaniał. Do dziś jest to charakterystyczny ryt dominikańskiej liturgii. Podglądacze relacjonują:

„Najpierw pochylał się pokornie przed ołtarzem, jakby Chrystus, którego ołtarz przedstawia, była tam nie tylko wyobrażony, ale rzeczywiście i osobiście obecny i czynił to w myśl słów Eklezjastyka: „modlitwa korzącego się przeniknie obłoki” (Syr 35, 17). Nieraz przypominał braciom, czy to powiedzenie Judyty, że modlitwa pokornych i cichych zawsze się Panu podobała (por. Jdt 9, 11n), czy to, że pokorą zdobyła niewiasta kananejska to, o co prosiła, podobnie jak i syn marnotrawny. Mawiał też wtedy nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój (Mt 8, 8), albowiem, całkowicie upokorzony jestem przed Tobą, o Panie (PS 119, 107). W ten sposób stojąc przed Chrystusem, święty skłaniał przed nim głowę i całą postać swoją i w rozważaniu swego poddaństwa i doskonałości Chrystusowej cały rozpływał się w czołobitności przed Nim. I uczył braci, aby to czynili za każdym razem, kiedy przechodzić będą przed wizerunkiem krzyża, na to, aby Chrystus, który tak bardzo się upokorzył dla nas, widział też nas często upokarzających się przed Jego Majestatem. Tak samo powiedział braciom, aby się upokarzali przed całą Trójcą Świętą, pochylając głowę przy wymawianiu „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Od tej postawy głębokiego pochylenia, jak to jest przedstawione na obrazku, zaczynał zawsze święty Dominik swe modlitwy”.

Głęboka inklinację my, dominikanie, wykonujemy do dzisiaj, nie tylko podczas wspólnego sprawowanie godzin kanonicznych, ale także podczas mszy świętej. Pokłony są wyrazem pokory, uniżenia, świadomości tego, kim jestem. A jestem grzesznikiem. Nie ma takiego grzechu, którego nie mógłbym popełnić. Nie popełniam niektórych niegodziwości, bardziej z łaski Bożej, aniżeli z powodu mej prawości. Największą pomyłka duchowa jest zaufać zbytnio własnej prawości. Każdy święty doskonale wie, jak bardzo zależny jest od łaski Pańskiej i jak bardzo jest jej niegodny […].

*

Dominik klękał na modlitwie. Klękał, a nie klęczał. My zazwyczaj klęczymy na modlitwie, a rzadko klękamy. Bracia podglądający Ojca Zakonu przez okienko w murze widzieli, że „stojąc przed ołtarzem albo w kapitularzu przed krzyżem wzrok swój w nim zatapiał i raz po raz uginał kolana, czasem i do stu razy…”.

Liczyli mu!

„Nieraz nawet od komplety do północy spędzał czas na modlitwie, już to wstając, już to klękając na wzór św. Jakuba Apostoła lub na wzór tego trędowatego z Ewangelii, który padłszy na kolana wołał: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić (Mt 8, 2) lub wreszcie na wzór św. Szczepana modlącego się na kolanach wielkim głosem: Panie nie poczytuj im tego grzechu (Dz 7, 60)…”.

Mamy taki odruch, żeby przyjść do kaplicy, uklęknąć i trwać na klęczkach. A Dominik wstawał i klękał. Postawą wyjściowa w modlitwie Dominika, jak zresztą w całej duchowości antyku i średniowiecza, była postawa stojąca. Klęczenie było pewnym odstępstwem od tej zasady, potrzebnym, aby cos wyrazić. Dominik, kiedy klęka, prosi o miłosierdzie. Uznaje, że jest w potrzebie. Zachowuje się jak trędowaty z Ewangelii: „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Był to również dla niego, na co wskazuje odniesienie do św. Szczepana, gest intensywnej modlitwy wstawienniczej za grzeszników.

*

Padanie na twarz, czyli prostracja, albo z grecka proskineza, jest już bardzo rzadko w liturgii stosowane. Oglądamy je raczej, niż praktykujemy, kiedy uczestniczymy w święceniach kapłańskich albo w liturgii ślubów zakonnych w niektórych, starszych zazwyczaj zgromadzeniach. I jak przyjdziemy do kościoła w Wielki Piątek, będziemy na początku liturgii uczestniczyć w milczącym i pełnym wyrazu rytuale, gdy kapłan celebrujący pada na twarz, podczas gdy całe zgromadzenie modli się, klęcząc. A Dominik „modlił się często, leżąc krzyżem na ziemi i kruszył się i kajał sam w sobie, mówiąc tak głośno, iż można było go słyszeć, te słowa Ewangelii: Panie, bądź miłościw mnie grzesznemu (Łk 18, 13). Z wielkim też przejęciem i głębokim wstydem powtarzał wtedy słowa Dawida: Jam jest, który zgrzeszył, jam jest, który źle uczynił (1 Kr 21, 17). I płakał a łkał mocno, po czym znowu mówił: Panie, nie jestem godzien oglądać wysokości nieba z powodu tak ciężkich nieprawości moich, gdyż przebudziłem gniew Twój i zło przed Twym obliczem uczyniłem”.

Słowo i gest w modlitwie Dominika doskonale się dopełniało. Nie było tak, że mówił jedno, a ciałem czynił drugie. Jedno i drugie było u niego w harmonii. I znowu mamy tu modlitwę człowieka wyznającego grzech, który widzi dystans pomiędzy sobą a Bogiem i prosi o przebaczenie. Im jest ktoś świętszy, tym bardziej sobie z tego dystansu zdaje sprawę.

Dominik płakał. Nie będę zanadto rozwijał tego tematu, ale gdybyśmy przeczytali ojców pustyni, chociażby takiego Ewagriusza z Pontu, to bylibyśmy zdziwieni, jak często ci dorośli, twardzi mężczyźni płakali i nie wstydzili się łez. […] starożytni i średniowieczni ojcowie nie wstydzili się łez, a byli twardzi, gdy zaszła potrzeba. Twardzi w niepowodzeniach, delikatni przed Bogiem […].

*

Ostatnim sposobem modlitwy św. Dominika, którego się nauczył z mszy św., był pocałunek.

„I gdy tak czytał w samotności, rad okazywał cześć książce, którą czytał, pochylał się przed nią i całował ją, szczególnie gdy był to rękopis Ewangelii lub gdy czytał słowa, które z ust Chrystusa wyszły”.

Tradycja pocałunku religijnego została wzięta jeszcze z pogańskiej kultury. W starożytności naturalną praktyką było oddawanie czci świątyni poprzez ucałowanie progu. Tradycja było również pozdrawianie obrazów, figur i bóstw poprzez całunek albo przesłanie pocałunku. W podobny sposób pozdrawiano starożytny obraz pocałunkiem. Wydaje się stół domowy był podobnie honorowany przed wspólnym posiłkiem. Zwyczaj pozdrawiania miejsc jest kontynuowany w chrześcijaństwie, tylko że zmienił się przedmiot, któremu się tę cześć oddaje. Od IV wieku mamy pozdrowienia ołtarza pocałunkiem […].

Pocałunek, który składamy na krzyżu, ołtarzu, księdze – pocałunek religijny – jest dzisiaj bardzo ważny. Żyjemy w kulturze, w której zbanalizowano ludzką seksualność, znaki intymności i bliskości zwyrodniały i trzeba za wszelką cenę przywrócić im pierwotne znaczenie. Myślę, że to, iż nadal używamy w liturgii pocałunku, jest częścią przywracania kulturze właściwego obrazu ludzkiej intymności. Pocałunek, jeden z najbardziej intymnych znaków bliskości, czci, ciepła, jest w liturgii jednym z takich momentów, w którym zaprzęgamy całą naszą emocjonalność i wszystko to, co w nas najbardziej delikatne, do rozmowy z Bogiem.

Tomasz Kwiecień OP


Tekst zaczerpnięto z książki o. Tomasza Kwietnia OP Pochwała ciała. Liturgia i człowieczeństwo, wydanej w 2001 roku przez Wydawnictwo Salwator. Tytuł pochodzi od redakcji serwisu.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także