Największy z narodzonych z niewiasty

Uroczystość Narodzenia Św. Jana Chrzciciela, lit. słowa: Iz 49,1–6; Dz 13,22–26; Łk 1,57–66.80

Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela (Mt 11,11). Takie świadectwo dał Pan Jezus o św. Janie. Czym sobie Jan zasłużył na taką opinię Pana? Przecież już w łonie Matki Bóg powołał go do tego dzieła. W pierwszym czytaniu mamy fragment z Pieśni o Słudze Jahwe, którą tradycyjnie odnosimy do samego Pana Jezusa. W tym przypadku Kościół ją umieszcza w kontekście powołania św. Jana Chrzciciela

Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie (Iz 49,1n).

Bóg go „ustanowił”, zatem jaka w tym jego zasługa? Na przykładzie Jana ukazuje się prawda o tym, że łaska Boża wcale nie jest prezentem i że powołanie nie jest przeznaczeniem, zdeterminowaniem konkretnej osoby, ale wymaga współpracy z Bogiem. Przede wszystkim całe życie Jana jest poświęcone powołaniu. W ostatnim zdaniu dzisiejszej Ewangelii czytamy: Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem; a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem (Łk 1,80). Oczywiście jest to jedno z podsumowań, jakie św. Łukasz lubi stawiać, i to zarówno w Ewangelii, jak i w Dziejach Apostolskich. Niemniej wskazuje ono na duchowy wymiar życia Jana. Żył na pustkowiu – odnosi nas od razu do pustyni, która ma bardzo głębokie znaczenie w Biblii. Przede wszystkim kojarzy się z okresem wędrówki Ludu Bożego przez pustynię. Był to, mimo upadków ludzi, okres szczególny, w którym Bóg kształtował Izraela, tworzył z niego swój naród, okres doświadczania Bożej obecności. Później Pan Jezus także pójdzie na pustynię na 40 dni, aby tam się modlić, poszcząc jednocześnie. Dla Pana Jezusa pobyt na pustyni stanowił bezpośrednie przygotowanie do działalności publicznej. Jan, jak mówi Ewangelia, dłużej żył na pustyni, zanim się ukazał przed Izraelem. Był to czas poświęcony na odnajdywanie się przed Bogiem, odnajdywanie swojego prawdziwego powołania, rozpoznawania głosu Boga w sobie.

Łaskę trzeba podjąć i pielęgnować ją w sobie, aby wydała prawdziwe owoce. Przy czym wcale nie oznacza to sukcesu w wymiarze dla człowieka czytelnym i wyraźnym. Spójrzmy na Jana. Prowadzi surowe życie, musi głosić słowa mocne i wstrząsające ludzkimi sumieniami. Przypomina swoją postawą Eliasza. Z relacji Księgi Królewskiej znamy jego smutną świadomość:

Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie (1 Krl 19,14).

Te słowa prawdopodobnie dobrze oddają stan świadomości Jana Chrzciciela, który doświadczył goryczy w stopniu większym niż Eliasz. Jak wiemy z dalszej jego historii, został aresztowany przez króla Heroda i wtrącony do więzienia. A sama jego śmierć w groteskowej sytuacji odsłania cały dramat osoby. Z więzienia Jan posłał dwóch spośród swoich uczniów do Pana Jezusa z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? (Mt 11,3). To pytanie ukazuje rozdarcie proroka. Wiedział, że ma przygotować drogę dla Mesjasza, który miał wprowadzić sprawiedliwość, miał przeprowadzić sąd i wreszcie nawrócić wszystkich. A oto on cierpi największą niesprawiedliwość i to za wierność słowu Bożemu, a Ten, którego rozpoznał jako przychodzącego, nic nie robi, by przywrócić sprawiedliwość! To, co się wydarzało, przerastało samego Jana. Mało tego, nawet w pewnym sensie niejako przeczyło wyobrażeniom, jakie mógł mieć. Trzeba było wręcz heroizmu, by umieć przyjąć fakty z pokorną ufnością. Dla nas ich sens jest oczywisty, ale czy dla Jana, który otrzymał słowo od Boga, za którym po ludzku szły określone wyobrażenia:

Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym (Mt 3,10–12).

Czy Ty jesteś Tym?… Ale mimo tego rozdarcia, Jan zawierza Bogu, uznaje swoją małość: Ja nie jestem tym, za kogo mnie uważacie. Po mnie przyjdzie Ten, któremu nie jestem godny rozwiązać sandałów na nogach (Dz 13,25). Na innym miejscu powiedział: Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał (J 3,30). Wielkość Jana Chrzciciela polega na tym, że przerósł samego siebie. Umiał zawierzyć Bogu, wbrew własnym wyobrażeniom i oczekiwaniom. Jest to świadectwo tego, że dla niego głoszenie słowa Bożego było służbą. To było słowo Boga, a nie jego własne słowo. Królestwo Boże, jakie ogłaszał, to sprawa Boga, a nie jego, i dlatego trzeba to umieć Bogu samemu pozostawić.

Ten moment jest niezmiernie ważny dla wszystkich głosicieli słowa Bożego. Umieć pozostawić Bogu i Jego łasce sprawy Kościoła i królestwa Bożego. Gdyby św. Jan trzymał się swojego słowa i wyobrażenia, jakie w oparciu o nie posiadał, to po jego śmierci, która oznaczałaby klęskę jego orędzia, pamięć o nim albo całkowicie by zanikła, albo pozostałaby jedynie w grupce fanatyków, zgorzkniałych, pełnych pretensji do świata. A jak wiemy na przykładzie Jana i Andrzeja, pierwotnie uczniów Jana, umiał on wskazać im Jezusa jako Baranka Bożego. Jan pozostawał całkowicie otwarty na Boga w Jego tajemniczym działaniu. Nie zaciemniał transcendencji własnymi wyobrażeniami. Mimo że słowo, które głosił, przerastało go, umiał je jednak uszanować i nie starał się być posiadaczem prawdy, słusznych racji. Właśnie jego uniżenie, pozostawienie Bogu tego, co chciał z tym słowem zrobić, świadczy o Janie jako prawdziwym słudze słowa Bożego. Głosił autentycznie coś, co go przerastało.

Jan pozostaje dla nas wzorem prawdziwego głoszenia słowa właśnie przez swoją pokorę i ponadto świadectwo życia. W tym upodobnił się do samego Pana Jezusa. Głoszenie słowa całkowicie harmonizowało z jego postawą i działaniem. Wydaje się, że zasadniczym problemem naszego Kościoła dzisiaj jest swoista schizofrenia: prawie całkowite rozejście się głoszonych słów i prawdziwych wartości, według których żyją chrześcijanie, poczynając od kapłanów po prostych wiernych. Wielu głosicieli słowa zachowuje się tak, jak gdyby byli posiadaczami prawdy. Taka postawa jest wielkim antyświadectwem. Święty Jan, który jako prorok otrzymał słowo Boże, musiał przejść przez doświadczenie, które w ludzkim odczuciu zaprzeczało prawdzie tego słowa. Ale właśnie to pozwala w nim zobaczyć prawdziwego głosiciela słowa Bożego, a nie własnego. To samo dotyczy każdego z nas. Misterium, wobec którego stoimy, czy to sprawując święte misteria, czy głosząc słowo Boże, jest większe, niż sobie z tego zdajemy sprawę. Często jego treść przekracza nasze wyobrażenia czy wręcz jest z nimi sprzeczna. Aby okazać się prawdziwym sługą Boga, trzeba umieć przekroczyć własne wyobrażenia.

Włodzimierz Zatorski OSB

Fragment książki „Rozważania liturgiczne na każdy dzień”, t. 4, Tyniec 2010. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą Wydawnictwa Benedyktynów Tyniec.

Zobacz także