Nie lubię dominikanów

No cóż, chciałem mieć kontrowersyjny tytuł, to teraz trzeba jakąś treść wymyślić, by go uzasadnić. A skoro przeżywamy okres Męki Chrystusowej, a blog nosi nazwę nabożeństwa pasyjnego, to historia będzie o gorzkich żalach właśnie.

Bardzo zajmującą lekturą jest Opis obyczajów za panowania Augusta III Jędrzeja Kitowicza. Książkę zaczyna rozdział O wiarach, który bez pardonu przerzuca nas w świat zupełnie zadziwiających sposobów wyznawania Chrystusa. Zapewne słyszeliśmy o nabożeństwach pasyjnych połączonych z biczowaniem się co gorliwszych. Ale takie ogólne informacje nie przybliżają nas zbytnio do mentalności tamtych ludzi.

Jędrzej Kitowicz dostarcza bardzo smakowitych szczegółów. Pisze na przykład o kobietach, które, wbrew normom, ubierały kapy, kaptury i starały się wmieszać w procesję biczowników. Jeśli już takowej niewieście udało się zostać niezauważoną i przyjść przed Najświętszy Sakrament, to z powodu pewnych cech płci słabszej (miłosierdzie większe niż u mężczyzn) wcale do okaleczania się skora nie była. I miast pobożność wyrażać, ku zgorszeniu prowadziła, bo biła się lekko „głaszcząc się raczej miętką dyscypliną po plecach […] a ciałem delikatnym i koszulą cienką wizerunek miłosny zamiast pokutnego” wystawiała.

Innym „normalnym” zwyczajem było – jeśli dwie procesje zeszły się w jednym czasie – dochodzenie pierwszeństwa wejścia do kościoła zgodnie z regułą prawej ręki… i lewej… byle wyposażonych w kamień czy jakiś kij a wspomaganej (zupełnie jak dziś na skrzyżowaniach) słowem gorącym a wyjaśniającym możliwie dobitnie kto tu ma rację. Jeżeli ktoś ma ochotę szybko ocenić płytką wiarę czasów saskich, to niech powstrzyma się na chwilę. Dwie procesje zmierzające do kościoła – widocznie dużo osób brało udział w tych nabożeństwach; biczowanie się – widocznie ludzie ci potrafili bardzo się poświęcić dla wyznawanej wiary.

Zaś same kłótnie wśród bractw i konkurencja nabożeństw świadczą o wielkiej gorliwości (nawet jeśli tylko zewnętrznej, lepsza zewnętrzna niż żadna). Nabożeństwa miały zachwycać, człowiek po celebracji nie powinien mieć już ziemskich pragnień. Ile osób dziś podczas mszy zastanawia się nad filmem, który puszczą wieczorem w telewizji lub koncertem jaki będzie zaraz po mszy. Tymczasem dobre nabożeństwo zastępowało i widowisko i koncert, zapewniało emocje.

W takich czasach (choć nieco wcześniej niż za Augusta III) powstały gorzkie żale. Wśród biadań nad pustą kasą bractwa świętego Rocha działającym przy parafii księży misjonarzy, a co za tym idzie: brakiem środków na opłacenie kosztownych misteriów łacińskich, które też stawały się coraz mniej zrozumiałe; z widmem utraty wiernych na rzecz bractwa różańcowego, które działało przy parafii dominikanów obserwantów. W styczniu 1707 uczyniono sesję (jeśli ktoś myśli, że rady parafialne i ruchy religijne powstały po soborze watykańskim II, to się może zdziwić), na której postanowiono zaprowadzić polskie nabożeństwo pasyjne.

I tak promotor bractwa podjął się napisania tekstu, który okazał się jednym z największych arcydzieł poetyckich swoich czasów, a jednocześnie (co oczywiście dużo ważniejsze) przepięknym nabożeństwem. W dwa miesiące napisał pasję, dobrał melodie, wydrukował książeczki i nauczył wiernych nowej formy modlitwy tak, że w marcu, w pierwszą niedzielę wielkiego postu, wybrzmiały w kościele św. Krzyża pierwsze gorzkie żale.

Ale miało być o dominikanach. Widząc, że ichniejsze nabożeństwo różańcowe nie wytrzymuje konkurencji, widząc przy tym, że misjonarskie pomysły mają akceptację wysokich władz kościelnych, postanowili napisać do Rzymu, by zdezawuować Snopek Miry (tak początkowo nazywały się Gorzkie żale). I jakże ich lubić?! Dopóki wyjaśniali sobie z misjonarzami na pięści wyższość jednego obrzędu nad drugim, można było mieć nawet cień sympatii. Ale załatwiać prywatne porachunki najwyższą drogą urzędową nie godzi się! Na szczęście Stolica Apostolska poznała się na gorzkich żalach, nie dość, że zatwierdziła nowa formę kultu, to jeszcze, w późniejszym czasie, dodawała do niego odpusty. A znane są nawet głosy, że papież Pius XI, jeszcze jako nuncjusz apostolski Achilles Ratti, osobiście uczestniczył w tej ceremonii i wielkim szacunkiem darzył ten rys polskiej pobożności oraz zachwycał się, gdy lud wyśpiewywał wniebogłosy Mękę Pańską. A dominikanie dostali nauczkę, dziś sami odprawiają gorzkie żale.

 

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Michał Buczkowski

Michał Buczkowski na Liturgia.pl

Katolik, mąż, ojciec, Polak, dziennikarz i tak dalej.