O muzyce w pewnej archidiecezji czyli kilka kwiatków

Jakieś dwa tygodnie temu wchodząc do sklepu rzuciłem jak zawsze okiem na stojak z prasą stojący przy wejściu i z miejsca uderzył mnie tytuł na pierwszej stronie "Gazety Krakowskiej". Głosił: "Zły doradca kardynała".

Chyba nigdy wcześniej nie czytałem "Gazety Krakowskiej" (w sumie nie wiem po co patrzę na ten stojak, przecież nie interesuje mnie jaki ma w tym tygodniu makijaż Kinga Rusin, robię to machinalnie, mimowolnie przyciągany oczo…, ekhem, …bijną feerią barw zapodawaną przez rozmaite "tiny"). Ale teraz sięgnąłem, a nawet kupiłem, bo rzecz dotyczyła muzyki w Kościele, a rzeczonym "złym doradcą" był ks. Robert Tyrała, którego my wszyscy, mający coś wspólnego z 2 tomem śpiewnika "Niepojęta Trójco" znamy i kochamy, ale nie lubimy (umrę, jak żyłem – z nieopanowaną skłonnością do eufemizmów).

Sprawa już pewnie wszystkim znana (podejrzewam, że na większości forów już nawet zapomniana). W listopadzie, z okazji wspomnienia św. Cecylii, kard. Stanisław Dziwisz zgodnie ze swoim zwyczajem napisał list skierowany do osób i środowisk zajmujących się w archidiecezji muzyką. W liście, opartym na instrukcji watykańskiej KKBiDS z 1987 r., Kardynał wypowiedział się dość ostro przeciwko urządzaniu w kościołach koncertów muzyki świeckiej określając tę praktykę jako wykorzystywanie sakralnego miejsca do celów niezgodnych z jego przeznaczeniem. Napiętnował też praktykę biletowania tego rodzaju koncertów jako nielicującą z uniwersalnością przestrzeni kościelnej, która powinna być zawsze otwarta dla wszystkich. Inspiratorem (a zdaniem "chcącego zachować anonimowość księdza z krakowskiej Kurii" cytowanego w artykule w GK, może nawet autorem) listu miał być ks. Robert Tyrała. Skądinąd, jako że jest człowiekiem oficjalnie odpowiedzialnym za muzykę kościelną w archidiecezji nie ma w tym nic dziwnego.

Jak wspomniałem, nie darzę ks. Tyrały sympatią (umrę jak żyłem – itd.), ale trudno mi mieć do niego czy do Kardynała pretensje, że próbują przypomnieć kościelne przepisy. Inna sprawa, że – jak przynajmniej można odnieść wrażenie – jest to robione w sposób histeryczny, albo wg modusu "diabełka z pudełka": długo, długo nic, a nagle wyciągamy karabin maszynowy i walczymy z nadużyciami*. A jeśli wierzyć GK (tak swoją drogą to strasznie były napisane te artykuły, miałem wrażenie, że czytam wynurzenia Katarzyny Wiśniewskiej, a może to ona pisała, tylko że pod pseudonimem?), już na następny dzień  Kuria się z własnego radykalizmu wycofała, całkowicie podając tyły ("można grać muzykę i biletować koncerty – mówił krótko [rzecznik kurii]. I ubolewał nad tym, że niektóre sformułowania listu były zbyt ostre" – GK 2.12.2001, s. 17).

Pomijając absurdalność tego ostatniego i chyba nieprzemyślany, histeryczny sposób realizacji sama idea jest w każdym razie godna uwagi i, moim zdaniem, praktycznego rozpatrzenia w duchu troski o przestrzeń sakralną, a jeśli troski nie staje, to chociaż posłuszeństwa.

Tymczasem list i cała sytuacja stały się katalizatorem ujawnienia się ciekawych postaw i reakcji (tytułowych kwiatków). Albo raczej "ciekawych". Abstrahuję od smrodku bagienka kurialnych animozji i żali wylewanych przez organistów z archidiecezji, którzy nie trawią stylu ks. Tyrały (wcale im się nie dziwię) i skorzystali z okazji, żeby o ich samopoczuciu napisano w gazecie. Chodzi mi o reakcje, że tak powiem, głębsze.

"Ks. Tyrała chce być bardziej papieski od papieża. Chyba ma za dużo funkcji i woda sodowa trochę mu uderzyła do głowy – mówi jeden z krakowskich księży. Nawiązuje do tego, że oba listy [tzn. tegoroczny i sprzed kiku lat, w którym Kardynal miał zakazać grania muzyki góralskiej w czasie liturgii – T.D] były rozwinięciem watykańskich dokumentów. A że te są z lat 80-tych, to, delikatnie mówiąc, nie stosuje się ich co do przecinka. Księża mówią, że czasy się zmieniły, więc i zaleceń trzeba używać zgodnie ze zdrowym rozsądkiem" (GK 2.12.2011, s. 1).

Wicie, rozumicie… Zdrowy rozsądek jest przecież pierwszą i ostateczną cnotą chrześcijańską. Trzeba go używać zawsze i wszędzie, a zwłaszcza wtedy, kiedy czasy się zmieniły. Ciekawe, jak sobie owi księża radzą z Ewangelią. Bo to i czasy inne i w ogóle wszystko inne. Szczęście, że nie musimy jej czytać ze starożytnych kodeksów, bo tam nie było przecinków i nie byłoby wiadomo co do czego jej nie stosować…

Ale jeszcze bardziej podoba mi się – czyt. "podoba" – sposób myślenia prezentowany przez Jacka Borkowicza z "Tygodnika Powszechnego", gdzie również wzięto na warsztat cały problem (nawet były naczelny się wypowiedział, skądinąd słusznie). Red. Borkowicz zabrał się za dekonstruowanie "sztywnych schematów". Watykańska instrukcja dot. koncertów w kościołach opiera się na 1020 kanonie KPK: „W miejscu świętym dopuszcza się tylko to, co służy sprawowaniu i szerzeniu kultu, pobożności i religii, a zabrania się tego, co jest obce świętości miejsca”.  Autorzy instrukcji zakładają istnienie jakiejś jasnej różnicy pomiędzy muzyką sakralną/religijną a świecką, a więc, prosta sprawa, zgodnie z ww. kanonem te pierwsze można wykonywać koncertowo w kościołach, zaś tej drugiej już nie. Jacek Borkowicz wskazuje na problematyczność tego aksjomatycznego dla autorów instrukcji rozróżnienia. Moim zdaniem całkiem słusznie. Ono jest problematyczne, tak samo jak problematyczne i z religijnego punktu widzenia nieadekwatne jest myślenie w kategoriach nieprzezwyciężalnej binarnej opozycji sacrum-profanum.

Ale wykazawszy, że tego rodzaju "sztywny schemat" jest trudno przykładalny do różnych rodzajów muzyki potencjalnie granej w kościołach, p. Borkowicz robi rzecz, która najpierw pozytywnie zdumiewa, a potem nagle zrzuca w przepaść zdumienia zgoła nie pozytywnego.

Mówi: "Może w takim razie, zamiast mnożenia abstrakcyjnych schematów, lepiej wrócić do ostrożnego, wyważonego w treści stwierdzenia kanonu 1210?"

A zaraz potem: "To, co „służy sprawowaniu i szerzeniu kultu, pobożności i religii”, można streścić w słowach: na chwałę Bożą. Wszystko, co służy tej chwale, może dokonywać się w kościele. Wszystko to, co tej chwały nie powiększa, lub co jej się sprzeciwia, nie może mieć tutaj miejsca".

Ignotus per ignotior. Dziękujemy za rozmydlenie sprawy do reszty. Pięć koni z rzędami dla tego, kto mi wskaże kryterium pozwalające ograniczyć subiektywne przekonanie potencjalnych koncertowiczów nt. chwały jakiej Pan doznaje w wyniku ich grania/śpiewania/tańczenia itd.

P.S. Zastanawiam się, czy koncerty w kościołach o tyle w ogóle nie powinny mieć miejsca, że nawet kiedy grana jest czy śpiewana muzyka sakralna/religijna, to założenie, iż "idę na koncert" od razu ustawia mnie w relacji estetycznej, zdystansowanej, "nieliturgicznej". Moje własne doświadczenia, np. z Jarosławia, nie do końca to potwierdzają, ale może jednak trzeba szukać kryteriów nie w muzyce, a w odmienności relacji generowanej przez sytuacje: koncertową i/a liturgiczną (?).

________________________________________________________
* He, żeby długo, długo nic. Po drodze sami robimy różne rzeczy z liturgią, albo odmawiamy imprimatur – świadectwa zgodności publikacji z doktryną katolicką – śpiewnikowi Niepojęta Trójco II, o którym z uznaniem wypowiadali się zdecydowani krytycy I tomu, uzasadniając to obecnością w nim nieco bardziej niż szkolne skomplikowanych rozwiązań harmonicznych. Racjonalne to te działania nie są (i nie mam bynajmniej na myśli tzw. "zdrowego rozsądku").


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.