Omnia mea mecum porto

„W tym czasie przyszli niektórzy faryzeusze i rzekli Mu: Wyjdź i uchodź stąd, bo Herod chce Cię zabić. Lecz On im odpowiedział: Idźcie i powiedzcie temu lisowi: Oto wyrzucam złe duchy i dokonuję uzdrowień dziś i jutro, a trzeciego dnia będę u kresu. Jednak dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze, bo rzecz niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jerozolimą” (Łk 13, 31–33).

Niedawno rozmawiałam z moim znajomym o różnicy między nomadą a pielgrzymem. Wydawałoby się, że podstawowe rozróżnienie tkwi w celu – dla pielgrzyma celem jest spotkanie z Bogiem, dla nomady zaś celem staje się sama droga. Tylko czy to jest aż tak proste? Chyba jednak nie. Dla pielgrzyma droga jest równie ważna. Sam Jezus nie był bezczynny podczas swojej najważniejszej podróży, uzdrawiając i wyrzucając złe duchy. Może zatem pielgrzyma i nomadę łączy więcej, niż by się zdawało. W końcu przecież u celu drogi jej jakość i sposób przeżywania będą o wiele ważniejsze niż to, że do niego dotarłam. Zatem jako chrześcijanka jestem zarówno pielgrzymem, jak i nomadą.

Co więcej, tak właśnie odczytałam – i wciąż odczytuję – swoje chrześcijaństwo: jako zaproszenie do bycia w różnych miejscach, z różnymi ludźmi, do „tułania się” z Bogiem i dla Boga, bo to właśnie Mój Bóg uczynił mnie nomadą. I najlepsze jest to, że nie potrzebuję specjalnego ekwipunku ani bagażu, żadnej „torby ani laski” (sic!). Omnia mea mecum porto – wszystko, co mam, noszę w sobie. Wystarczy mi Jezus, który daje mi siebie w Eucharystii, bo przecież – jak pisze angielski poeta John Donn – „nie mogą być rozłączeni, w których krew jedna płynie”.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

pesah

Urodzona w 1981 r. i wychowana w Krakowie, z wyboru wciąż w drodze (obecnie w Wielkiej Brytanii), zainteresowana naśladowaniem Mistrza z Nazaretu.