Ona i On

Byłam kiedyś wychowawcą klasowym. Katecheta rzadko nim bywa. Trafiłam do klasy na zastępstwo. Miałam być z nimi pół roku, koniec końców – „odprowadziłam” ich do matury.

Dziś „przepołowili” studia. Rozwijają się. Realizują marzenia. Jedna dziewczyna jest aktorką, inna fotomodelką. Chłopak, który redagował szkolną gazetkę niedawno skończył praktyki w TVP, a na dodatek występuje w musicalach. Uczą się życia. Już dorosłego. Dobrze im idzie.

Często o nich myślę. Tęsknię za wspólnymi lekcjami religii. I za godzinami wychowawczymi na których ciągle było o tym samym: kiedy w końcu pojedziemy na wycieczkę. Ewentualnie o tym, że za dużo gadają na matmie. Aha – i że frekwencję mają najgorszą w szkole. Te godziny opuszczone to aż śniły mi się po nocach.

Ciągle mam w domu rózgi w trzech różnych rozmiarach, które stopniowo przynosili mi do sali jednego roku w Mikołajki i z którymi potem paradowałam przez pół miasta w godzinach szczytu. Nawet Pani Woźna się dziwiła: „Pani te badyle z krzaka przed szkołą do domu zabiera?”

Byli ze mną w najważniejszych dniach życia, także poza szkołą. Tak się starali na katechezie pokazowej, którą prowadziłam dla katechetów z rejonu, że po jakimś czasie mogłam podpisać w szkole umowę na czas nieokreślony.

W moim mieszkaniu wisi na ścianie zdjęcie, które zrobiliśmy sobie na klasowej Wigilii, a oni wywołali je w dużym rozmiarze i w antyramie dali mi na zakończenie roku. Ciągle wspominam to, że uczeń mojej klasy zajął wysokie  (i wciąż jak do tej pory najwyższe spośród uczniów szkoły w której pracuję) miejsce na diecezjalnym etapie Olimpiady Teologii Katolickiej, a rok wcześniej myślał o rezygnacji z lekcji religii.

Byli w tej klasie także Oni. Ona i On.

Ona bardziej nieśmiała niż On. Ale jakby podobni. Choć nie siedzieli blisko siebie widać było, że ich do siebie ciągnie.

Pamiętam, kiedy celowo dawałam im do odczytania wspólnie teksty na szkolnych jasełkach. Z uśmiechem słuchałam ich wzajemnego przekomarzania się na próbach, które z nich ciągle czyta, a które już recytuje z pamięci.

I tak na przedstawieniu na Boże Narodzenie stali obok siebie. Utrwalono to na zdjęciach autorstwa uczennicy, która jako fotomodelka stoi dziś po drugiej stronie aparatu. I na tych zdjęciach  – Jego zdaniem – doskonale widać, że Ona występując zerkała w kartkę z tekstem, a On nie musiał bo się przecież porządnie nauczył.

Na studniówkę poszli już razem. Na maturę też. I w inne miejsca też już chodzą razem.

Zaręczyli się.

Dostałam wiadomość od Niej: „Dziękuję, bo to duża Pani zasługa, że dziś mam kogoś, z kim jestem bardzo szczęśliwa”.

Patrzyłam w facebookowe okienko, czytając w kółko to zdanie. Rozpłakałam się z radości i z przejęcia tymi słowami.

W gruncie rzeczy nie ma żadnej mojej zasługi. Miłość to miłość. Prawdziwa zawsze radzi sobie sama.

Drodzy Sylwio i Piotrze! To ja Wam dziękuję.

Już wiem, co to znaczy spełnione życie.

Ps. Pierwszy raz w historii bycia katechetą naprawdę cieszę się, że własną ręką podpisywałam Wam ukończony kurs przedmałżeński 🙂


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Małgorzata Janiec

Małgorzata Janiec na Liturgia.pl

Teolog i dziennikarka. Na świecie obecna od ponad 30 lat. W szkole jako katechetka – 10 razy krócej. Na lekcjach pyta z pytającymi. Szuka z szukającymi. Wierzy z wierzącymi i wierzy w „niewierzących”. Modli się ze wszystkimi i za wszystkich. Do pracy ma pod górkę. A w pracy uczy siebie i innych, że do nieba idzie się zwyczajnie – pod górkę lub nie – po ziemi.