Prawda jest najciekawsza – szum wokół tego co „trydenckie”

Od jakiegoś czasu można zauważyć większe niż zwykle zainteresowanie, ogólnie mówiąc, tematyką trydencko-tradi-lefebrystyczną. Widać to chociażby w papierowym i internetowym wydaniu Gościa Niedzielnego, na portalu wiara.pl i wielu innych miejscach. Z jednej strony uważam, że to dobrze.

Z drugiej jednak entuzjazm i optymizm szybko gaśnie, gdy człowiek wczyta się dokładniej w to co autorzy owych przemyśleń nieraz wypisują.

Dlaczego zajmowanie się tą tematyką jest dobrym sygnałem? Ponieważ po wielu latach wyciszania tematów trudnych i bolesnych dla Kościoła nie można już przejść obok nich obojętnie. O ile jeszcze dziesięć lat temu dyskusja wokół Bractwa Piusa X, mszy trydenckiej była na kościelnych salonach marginesem, to teraz już nie tak łatwo nie trafić nawet przypadkowo na te tematy. Gość Niedzielny jako największy tygodnik katolicki w Polsce również chce zapewne także zabrać głos w tych sprawach. Był już artykuł o Mszy trydenckiej w Warszawie i kilka tekstów o Bractwie Piusa X.

Przez ostatnie kilka lat tematy spychane do kościelnego przedsionka nagle stanęły w centrum uwagi. Powodów może być co najmniej kilka. Z pewnością motu proprio Benedykta XVI pozwalające na swobodne celebrowanie przez księży Mszy według usus antiquior było jednym z pierwszych punktów zapalnych obecnej dyskusji. Zdjęcie ekskomuniki z biskupów Bractwa Piusa X i rozpoczęcie negocjacji z nimi na nowych warunkach przez Benedykta XVI również nie było bez znaczenia. Wreszcie postulat „reformy reformy” liturgicznej obecnego Ojca Świętego spowodował nie małe zamieszanie i zburzenie „świętego spokoju”, które episkopaty oraz wielu teologów budowało w pocie czoła przez wiele lat. Zatem dobrym zjawiskiem jest próba stawienia czoła tym wyzwaniom teologicznym również na gruncie polskim.

Powiadają nie ma róży bez kolców. Naprawdę rzadko kiedy zdarza się zetknąć, nawet  w poważnych katolickich pismach, serwisach, a nawet na uczelniach teologicznych, z rzeczowym, chłodnym, i co warto podkreślić, prawdziwym oglądem rzeczywistości. Często nad prawdą przeważają emocje. Nigdy nie miałem nic wspólnego z lefebrystami i mieć nie chcę, ale naprawdę ciężko się słucha kłamliwych oskarżeń i opinii o grupie, która po uregulowaniu swojego statusu kanonicznego, mogłaby wnieść do Kościoła powiew świeżości i siły. To prawda, że chyba członkowie Bractwa czują się dobrze w roli wiecznie pokrzywdzonej, żyjącej na marginesie, elitarnej grupy w Kościele. W wielu kwestiach zbyt ostro reagują i nieadekwatnie do sytuacji – to prawda. Pamiętajmy jednak, że są oni w Kościele, ponieważ nie głoszą herezji i nie wypowiedzieli nigdy posłuszeństwa Ojcu Świętemu. Chociaż nie zgadzali się z wieloma posunięciami błogosławionego Jana Pawła II to nigdy nie nazwaliby go „złem wcielonym” jak kiedyś usłyszałem z ust katolickiego kapłana. Choć uważam, że lepszego momentu na pełne pojednanie niż teraz już nie będzie to smutne widzieć jak katolicy sami temu procesowi nie służą. Paradoksalnie niekiedy trzeba bronić grupy, której nie jest się wielkim zwolennikiem.

Co ciekawe przy wielu dyskusjach na temat Bractwa Piusa X kapłani na co dzień uczestniczący w spotkaniach ekumenicznych, dialogach z judaizmem, islamem nagle zaczynają używać słów: herezja, schizma, rozłam. Przecież to słowa epoki „przedsoborowej”,  a w głowach wielu kapłanów i teologów epoki gorszej, ciemnej, całkowicie sprzecznej z Ewangelią, bo rzekomo „bez miłości chrześcijańskiej”. W jednej chwili kapłani, którzy od seminarium są przyzwyczajani do ekumenicznych, grzecznościowych spotkań międzywyznaniowych, nagle stają się stróżami ortodoksji i jedności Kościoła.  Jak widać jeśli w oczy zaglądają emocje to wyłącza się rozum i logiczne myślenie.

Śledząc wypowiedzi, felietony, artykuły poświęcone „prawej stronie Kościoła” wielokrotnie wychodzi na wierzch zupełny brak orientacji w tzw. tradi – świecie. Dla osoby z zewnątrz zapewne na pierwszy rzut oka nie ma różnicy pomiędzy lefebrystą, tradycjonalistą, a zwykłym katolickim „szaraczkiem” chodzącym na Msze trydencką, bo po prostu tam czuje się bliżej Boga oraz tę duchowość uznał za swoją. To prawda, że zrozumienie skomplikowanych zależności, różnego podejścia do chociażby Vaticanum II czy Novus Ordo wymaga rozeznania i przysłowiowego „wybadania terenu”. Zatem uważam, że redaktorzy i teolodzy często robią krzywdę przede wszystkim zwykłym wiernym chodzącym na Tridentinę, gdy wszystkich wrzucają do jednego worka z napisem „dziwaki”. W najlepszym wypadku tłumaczy się tę całą awanturę buntem młodości.  Do tego, że na starą Mszę chodzą młodzi ludzie należy się przyzwyczaić – niedługo nie będzie bowiem już „nostalgicznych, tęskniących babć”.

Podsumowując należy stwierdzić, że żadna ze stron nie jest święta. Ani lefebryści, ani tradycjonaliści, ani wreszcie redaktorzy  tzw. „Kościoła otwartego, posoborowego, nowoczesnego” nie są bez winy. Obie strony powinny mieć przed oczami dobro Kościoła, które należy mierzyć obiektywnie, a nie subiektywnie. Kościół nie może być skrojonym na miarę poglądów danej grupy lub redakcji (nawet katolickiej). Prawda jest zawsze najciekawsza, a najciekawsze jest to, że jest tylko jedna.

 

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Paweł Beyga

Student Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Od kilku lat katolik chodzący na starą mszę, ale nie tradycjonalista ekstremalny. Pasjonat teologii liturgii.