Produkt? Rewelacja, ale PR beznadziejny

Pamiętam przeprowadzoną przed kilku laty rozmowę z (między innymi) Bernardem Sawickim OSB, wówczas diakonem, a aktualnie przełożonym opactwa w Tyńcu. Rozmawialiśmy na temat wykorzystywania mszy świętej na potrzeby duszpasterskie. Ciekawie przebiegała linia podziału pomiędzy rozmówcami: w zasadzie habity służyły za koszulki dwóch rywalizujących ze sobą zespołów.

Dominikanie byli przeciwni, by myśleć o mszy inaczej, niż o celebracji. Benedyktyni, przeciwnie – mszę przedstawiali jako jeden z nielicznych sposobów na pochwycenie wiernych i ich ewangelizację. Wymiana zdań zapadła mi w pamięci. Nie wiem, jak dziś bracia tynieccy podchodzą do tego zagadnienia. Wówczas to jednak dominikanie, którzy w naturalny sposób są wychyleni duszpastersko, przekonywali benedyktynów (czyli liturgów, na których patrzymy z nieukrywaną zazdrością), że liturgia stanowi szczyt spraw boskich na ziemi i nie można jej przypisywać innego celu niż ten, który ją stanowi: misterium kultu. Takie mieliśmy przekonanie, a ja podzielam je do dziś dnia.

Fakty jednak mają się zgoła odmiennie. (Tym gorzej dla faktów!) Msza rzeczywiście postrzegana jest jako sposób komunikowania się z wiernymi. Dla tej komunikacji nie jeden ksiądz jest w stanie zmodyfikować rytualny obrzęd. Więcej, msza jest jednym z uprzywilejowanych sposobów na podkreślanie doniosłości dowolnych uroczystości państwowych. Na domiar złego, każdy może jeść chipsy i palić tytoń podczas transmitowanej w telewizji liturgii. Wydaje się, że liturgia, a msza św. w szczególności, to faktycznie sposób na porozumiewanie się duszpasterzy z katolikami i poganami, osobami wierzącymi i niewierzącymi. Ale czy tak być powinno?

Czy jest lepszy sposób? Wiadomo, na mszę to ludzie przyjdą, bo nie przyjść nie wypada. Dlatego proboszcz może ją wykorzystać do ewangelizacji. Mszę ludzie w telewizji włączą, no bo to jednak ciekawsze niż "gadające głowy" przy szklanym stoliku. Obchody bez mszy? No to w jaki sposób katolicy mają w nich uczestniczyć? 

A może jednak nie? Może by tak zawęzić liturgię do wierzących chrześcijan? Pomyśleć o tym, co się tu na serio dzieje? Może by tak nie traktować instrumentalnie tajemnic ołtarza? (Nie sugeruję, że tak się dzieje nagminnie, ale jednak jestem przekonany, że często, choć może bezwiednie.)

Twierdzące odpowiedzi na te pytania są dość wymagające. No bo wtedy się trzeba zapytać "Co dalej?". Kiedyś złośliwie mówiłem, że jako chrześcijanie mamy najlepszy na świecie produkt, a najgorszy marketing. Do tego popełniamy podstawowy błąd PR-owy: na zewnątrz Kościoła używamy języka korporacyjnego, który zrozumiały jest dla członków, nie dla klientów (np. wypowiedzi wielu duchownych, których bez bryka z nomenklatury kościelnej nie sposób rozwikłać). Wewnątrz natomiast wykorzystujemy wzorce, które pochodzą z zewnątrz (np. rodzaj muzyki, architektury, sztuki itp.).

Dalej trzeba się zastanowić, jak we współczesnych technikach marketingu i PR-u można przekazać treści ewangeliczne. Dużo na tym polu osiągnęli protestanci z USA. Można się od nich uczyć.

Liturgie zostawmy tym, którzy rozumieją modlitwę: "Módlcie się aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg, Ojciec wszechmogący. Niech Pan przyjmie ofiarę z rąk twoich, na cześć i chwałę swojego imienia, a także na pożytek nasz i całego Kościoła".


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Grabowski OP

Tomasz Grabowski OP na Liturgia.pl

Od początku zaangażowany w działalność Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego, w latach 2005-2010 jego dyrektor, a od przekształcenia w Fundację – prezes w latach 2010-2016. Od września 2016 r. prezes Wydawnictwa Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego „W drodze” w Poznaniu i stały współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.