Przestrzeń i treść Eucharystii

Przeczytaj artykuł "Multimedialna msza" w serwisie TVN24.

Ksiądz Paweł Rozpiątkowski wyznał, że nie spotkał się dotąd z krytycznym komentarzem. Podzielę się więc swoimi przemyśleniami. Owszem, kaznodziejstwo rządzi się swoimi własnymi prawami. W szczególności kaznodziejstwo dla dzieci. Na różne sposoby próbowano przyciągać uwagę wirernych do słów, które padały z ambon. Były już trupie czaszki, potrząsanie łańcuchami, ckliwe historie, opowieści z dreszczykiem, obrazy. Teraz mamy możliwości audio-wizualne, które ksiądz Paweł wykorzystuje bardzo sprawnie. Dodatkowo, z reportażu wynika, że ksiądz „nie burzy tradycyjnej koncepcji mszy”. Sprawa jednak nie jest tak oczywista, jakby się na pierwszy rzut oka mogło wydawać.

Po pierwsze, źle się stało, że kazanie jest tym, co ma „przyciągać” wiernych do kościoła. Szczególnie od czasu, gdy liturgia została zreformowana po Soborze Watykańskim II, gruntownie i w oparciu o wyjątkowo rozległe badania i konsultacje, zmieniono liturgię słowa. Dla niewtajemniczonych: tę część mszy, podczas której czyta się wyjątki z Pisma Świętego i podczas której głosi się kazanie. Zmiany w drugiej części mszy (liturgii eucharystycznej) były równie znacząco, ale summa summarum bardziej zachowujące tradycyjną strukturę i środki. W praktyce większości kościołów akcent celebracji przesunął się z tego, co zawsze (i również dzisiaj) było centrum mszy: ofiary, na to, co było przygotowaniem do jej złożenia: słuchanie słowa. Kazania stały się w zasadzie – również w przypadku Będzina – najważniejszym elementem liturgii mszy. To pierwsze nieporozumienie i trudno za nie winić tego lub owego księdza. Recepcja postanowień Soboru w dziedzinie liturgii nie wyszła nam najlepiej.

Ksiądz Paweł jednak stara się nie burzyć porządku nabożeństw. Swoje pomysłowe i godne pochwały – domyślam się, bo sam ich nie widziałem – materiały wideo wyświetla w zasadzie po lub przed mszą. Czy rozwiązanie takie jest warte naśladowania? Uważam, że nie. Eucharystia jest tajemnicą. Oczywiście, jeśli za jej centrum potraktujemy kazanie, a za najważniejszą i przeżywaną z największą uwagą część przyjmiemy liturgię słowa, zdanie to nie ma większego sensu. No, może z wyjątkiem niektórych kazań, które w rzeczy samej nieraz są tajemnicze i do końca nie wiadomo o co w zasadzie chodzi. Skoro do uczestnictwa w tajemnicy mamy się przygotować, to film, nawet wzniosły i piękny, nie mowiąc już o zabawnym i w dobrym smaku, przygotowaniem jest żadnym. W takim razie, może jednak powinno się filmy puszczać tylko po mszy świętej? Nie będę się rozwodził na temat komunii świętej i przeżywania tego misterium. Wystarczy zapytać się o to, czy w jakiejkolwiek sali kinowej przeżywa się mistyczne doświadczenia, lub czy do romantycznej kolacji podaje się popcorn. Jeśli nie to pewnie jest do tego powód. Może właśnie taki, że liturgia, rytuał, przeżycie wewnętrzne potrzebuje specjalnej przestrzeni, w której puszczanie filmów jest conajmniej nieodpowiednie.

Co jednak jeśli pokazy mają miejsce na mszy świętej? Najczęściej msza nie trwa więcej niż 50 minut. Jeśli trwa dłużej, to dlatego, że kaznodzieję poniosło. 50 minut. Tyle czasu ma ksiądz, by odprawić najważniejsze obrzędy chrześcijańskie. Najważniejsze nie dlatego, że Kościoł tak orzekł, ale dlatego, że Chrystus je ustanowił, w nich się uobecnia, w nich składamy ofiarę z Jego Ciała i Krwi, w nich w końcu uczestniczymy w rzeczach ostatecznych. Puśćmy coś na ekranie, bo nudno.

Nie będę wymądrzał się, jak należy mówić do dzieci, jak gromadzić je w Kościele. Nie znam się na tym. Pytanie, które sobie stawiam brzmi inaczej: jak zatrzymać je w Kościele. Film, sposobem jest miernym, a sam skutecznie rozbija przestrzeń i treść Eucharystii.

Tomasz Grabowski OP

Zobacz także