Przy ziemniakach rzecz

Sadzenie ziemniaków – co z ziemi pochodzi, do ziemi wraca.

Łąka mleczy obok kojarzy mi się z trawnikiem przed rodzinnym domem. Zapach bzów z wiosną, co ją kiedyś nie wiedzieć czemu intensywniej niż zwykle przeżyłem. A ziemia? Kojarzy mi się z ziemią. Gdy jest gliniasta, wspominam żyzną próchnicę, gdy czarna, myślę o pustyni, o piaskach Mazowsza, o morzu, potem o rzekach do niego płynących, o Wiśle i moście nad nią, który ileś lat przekraczałem, myśląc, że nigdy dość jego przekraczania. Przypomnianą sobie rzeką wracam do wątku ziemi i apiat’. Motyka, ziemniak, motyka.

Mechaniczność mojej roboty przywodzi mi na myśl rozmaite mechanizmy, które miałem okazję używać – zepsuć – nie umieć naprawić. Tak jak nie umiałem naprawić wielu sytuacji opieczętowanych moją osobą. Czuję słońce południa, zasłużone zmęczenie. Myśl się rozrzedza i trzeba spojrzeć twarzą w twarz – ziemniakowi. Jednemu po drugim, wsadzanym w wyschłą na popiół ziemię. Ziemniak niepostrzeżenie wzbiera w oczach kształtem ziemniaka i dystans między nami maleje.

Kim jesteś? Jestem ziemniak. A ja człowiek. Patrzę w nieweryfikowalne oblicze ziemniaka. Jakoś głupio. Więc przerywam zasypywanie. Ale głupio mi za siebie. Wobec ziemniaka, który widzi, lustruje moją naturę, ruchliwą niekonsekwencję, moje wewnętrzne zmieszanie. Bronię się. Głupi jesteś, ziemniak. Odpadku ewolucji, nowotworze korzeni, ty zwykła bulwo. Gdzież jest twój Bóg? Pytanie odbija się od ziemniaka i trafia wprost we mnie. Co mu–sobie odpowiedzieć? A może to demon południa przyszedł pod postacią ziemniaka, by mnie nękać w chwili słabości? Może przypisany mi Kartofeles wystawia mnie na próbę? No bo skąd taka siła ducha, taka moc bijąca z nijakiej, kartoflanej obłości? Moje credo, które mi za tarczę, brzmi jak żałosne tłumaczenie się. Wymówka. Tere-fere.

Przed kolejnymi sadzeniakami staję, milcząc ze wstydu. Ziemniaczana obecność nie daje się zbyć byle człowieczością. Ziemniak jest ziemniak. Obrany, zgniły, rozgnieciony – wszystko jedno. Zawsze gruntownie osadzony w sobie, niezmącony, z niezłomną obojętnością, nie, raczej z niezmierną pokorą, przyjmuje zmienne koleje swojego losu.

Gryzę dłońmi zeschłe na kamień grudki gliny. Beznadziejnie uderzam kopaczką, przełykając kurz, unoszący się z mojej winy. I pochylam się nad ziemią, i kłaniam. I klękam, to znowu wstaję. A cała ta mszalność dla ziemi. Obrządek ziemniaka – dla ziemniaka, który hojnie karmi sobą i który ma moc nie wzejść wcale. O, ziemniacze, zlituj się nade mną!


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Mateusz Czarnecki

Absolwent Polonistyki UJ, zajmuje się redakcją książek. Mąż wspaniałej żony i tato czterech córek. Mieszka na wsi polskiej.