Recenzja „Kiedy znów zacząłem myśleć o Bogu” Petera Seewalda

Okładka
Autor: Peter Seewald
Tytuł: Kiedy znów zacząłem myśleć o Bogu
Wydawca: Księgarnia Św. Wojciecha
ISBN: 9788375161083
Liczba str.: 208
Wymiary: 130 × 200 mm
Tłum. z j. niem.: Kamil Markiewicz

Ładna okładka, ciekawy tytuł, nazwisko autora, któremu sławę przyniosły wywiady z ówczesnym kardynałem Josephem Ratzingerem. Pewnie wiele osób właśnie dlatego sięgnie po tę książkę. Mnie także zachęciło to do jej lektury.

Autor już na samym początku zastrzega, że nie poczuwa się do roli eksperta od spraw chrześcijańskiej duchowości (s. 21). Trzeba przyznać, że nie wpada w ton kaznodziejski, mówi przede wszystkim o sobie i swoim nawróceniu. Z tej perspektywy opowiada o tym, jak  postrzega Kościół Katolicki i jego rolę. Chwilami brakuje mu charyzmy. Ale nie popada także w charakterystyczny dla formy świadectwa emocjonalny ton i krępującą, bo przesadną szczerość, która graniczy z ekshibicjonizmem. Zadaje pytania, które mogą wydawać się banalne i udziela bardzo prostych i konkretnych odpowiedzi. Z początku tym mnie uwiódł.

Książka przypomina patchwork. Autor prowadzi czytelnika dość skomplikowaną drogą własnych rozmyślań i trudno przewidzieć, do czego zmierza. Przechodzi z tematu na temat. Dopiero po jakimś czasie pewne wątki powtarzają się i układają w całość. 

Seewald opowiada o swoim pobycie w Grecji, gdzie pisał książkę. Dowiadujemy się o tym, co jadł i pił, jaki miał widok z okna. Wplata w to wspomnienia o swojej młodzieńczej fascynacji komunizmem, opisuje relacje rodzinne, problemy z dorastającymi synami, trudne rozmowy z niewierzącymi przyjaciółmi, a także konfrontacje z własnymi wątpliwościami odnośnie wiary. Snuje refleksje na temat Ewangelii, prawd głoszonych przez Kościół, tradycji jaka wokół niego narosła przez ponad dwa tysiące lat. Zachwyca się dogmatami, naukami wiary, modlitwami, wnętrzem kościołów, z charakterystyczną dla nich muzyką, świecami, witrażami, wonią kadzidła. Krytycznie odnosi się do współczesnego świata, który obywa się bez – charakterystycznej dla chrześcijaństwa – głębi. Przyczyny tego upatruje w odejściu od tradycji.

Najciekawsze były dla mnie te fragmenty, w których autor wiąże wizję chrześcijańską  z innym porządkiem (s. 146), przyjmując paradoksy. Odrzuca zaś charakterystyczne dla oświecenia podejście, że jedna odpowiedź wyklucza inną. Wynika ono z przyjęcia zbyt upraszczającej i nie przystającej do życia logiki dwuwartościowej, czym skażony jest nasz język i sposób myślenia (s. 51). 

Nie ze wszystkim jednak, co pisze Seewald, mogę się zgodzić. Wydaje się, że jego argumentacja na rzecz kreacjonizmu (s. 53) nie jest pozbawiona błędów. Według mnie autor  miesza ze sobą dwa różne porządki wynikające z odmiennego sposobu poznania. Moim zdaniem w nauce nie ma miejsca na wartościowanie, a doszukiwanie się jej w teorii ewolucji, jest błędem. Ona nie odbiera człowiekowi godności, ani mu jej nie przymnaża. Nie kwestionuje też tego, że Bóg stworzył świat i człowieka. Ona o tym po prostu nie mówi. Bóg nie może być opisany językiem biologii. Odczytywanie teorii ewolucji w taki sposób zakrawa na interpretację, która wcale z niej nie wynika. 

Jeszcze trudniej jednak przychodzi mi przystać na to, że jedynym remedium na postępujący proces degradacji współczesnego społeczeństwa, jest powrót do zakorzenionych w tradycji wartości chrześcijańskich. Nie dlatego, że ich nie uznaję. Wydaje mi się jednak, że to jest odwrócenie właściwego porządku. Wiara nie jest narzędziem do budowania społeczeństwa. Nie może być traktowana instrumentalnie. Wiara to nie jest również sposób na życie, bo o tym także pisze Seewald. Wydaje mi się że takie podejście wynika z płytkiego jej traktowania. Trzeba by przemilczeć to, co spotkało Hioba i Abrahama. Wiara nie jest użyteczna. Ona wynika z innego porządku, o czym była już mowa. Wiara obrasta w tradycję. Jednak sama tradycja, w oderwaniu od wiary, nie posiada mocy, o którą podejrzewa ją autor. Być może w Niemczech, gdzie społeczeństwo jest znacznie bardziej zsekularyzowane niż w Polsce, a kościoły świecą pustkami, katolicy odczuwają sentyment za tym, jak było kiedyś.

Ale przyglądając się sytuacji w Polsce, wydaje się, że problem leży nie tyle w ilości, co w jakości. Mówię to z własnego doświadczenia. Przez wiele lat po prostu chodziłam do kościoła. Patrząc na to z perspektywy czasu, nie byłam wtedy osobą wierzącą. Robiłam tylko to, do czego byłam przyzwyczajona i co robiła także moja rodzina. Kultywowałam tradycję. Nie mogę powiedzieć, że nie pociąga mnie wizja społeczeństwa ludzi głęboko wierzących, które swoim funkcjonowaniem przypominałoby sprawnie działający zakon, w którym praca i modlitwa harmonijnie ze sobą współgrają. Nie mam jednak złudzeń, co do tego, że jest to wizja utopijna. Jej warunkiem musiałaby być wolna i wynikająca z głębokiego przekonania decyzja każdego członka wspólnoty, najlepiej wsparta jeszcze łaską od Boga. Tradycja nie działa w ten sposób. Często przechodzi w utarte formy zachowań odcięte od swych źródeł. To z kolei może prowadzić na przykład do hipokryzji właściwej ewangelicznym faryzeuszom. Często tak też się dzieje. Tego zagrożenia Seewald zdaje się nie zauważać.

Książka mnie rozczarowała. Być może dlatego, że zbyt wiele się po niej spodziewałam. Nie oznacza to jednak, że uważam jej czytanie za stratę czasu. Warto zmierzyć się z kwestiami postawionymi przez autora. Seewald jest w swojej książce everymenem. Warto postawić się na Jego miejscu i zapytać siebie, czy i od kiedy na poważnie myślę o Bogu.

Agata Adaszyńska-Blacha

Zobacz także