Rekolekcje de Sanctissima Trinitate

Konferencja o. Wojciecha Gołaskiego OP z 28.05.2010

Jezus czyni nas swoimi braćmi, żeby się podzielić wiernością wizerunku. Nie pomylił się Pan Bóg gdy nas stwarzał, gdy stwarzał każdego z nas. Jego palce są cały czas przy naszej twarzy. Przy tej rozumianej dosłownie, którą okazujemy innym ludziom, żeby pokazać, że to ja, i przy tej którą także mogą widzieć inni ludzie, czyli przy sposobie, w jaki żyję. Są to palce Boga, który nas stwarza i zbawia.

Bracia i Siostry

Wczorajsza konferencja, odwołująca się najbardziej do Osoby Boga Ojca, skupiona była wokół prostej prawdy, że Bog Ojciec jest pierwszy. Jest przed Synem Bożym i przed Duchem Świętym, nie w czasie, ale w logicznej kolejności. Prawda o Trójcy Świętej wnosi do naszego życia to niesamowite światło, że pozwala patrzeć na nasze relacje jako na mające odwieczne, Boskie źródło. Była o tym mowa wczoraj: Bóg nie jest Ojcem z naszego powodu, nie stał się Ojcem dopiero, gdy pojawiło się stworzenie. Jest odwiecznie Ojcem, odwiecznie Synem, odwiecznie Duchem Świętym. Jest coś boskiego w relacjach, które otrzymaliśmy i które budujemy. Wzorzec jest boski i wieczny.

Jest to również wzorzec pewnej szlachetności. Warto na to zwrócić uwagę, myśląc o Trójcy Świętej. Szlachetność, która wyraża się w odrębności. W naszej wierze odrębność Osób jest bardzo mocno akcentowana. To nie jest tak, że Bóg objawia się raz jako Ojciec, raz jako Syn, raz jako Duch Święty. Pomiędzy Osobami istnieje realna odrębność, nie poprzez różność istoty, która jest jedna, tylko poprzez relacje.

Jak to się ma do pojęcia szlachetności? Chodzi o to jego znaczenie, którego używamy w odniesieniu do metali. Inne jest zachowanie metalu szlachetnego, inne nieszlachetnego. Gdy wrzucimy w błoto kawałek żelaza, natychmiast wchodzi w reakcję z otoczeniem, w którym się znalazł. Koroduje, rdzewieje. Ale gdy w takim samym otoczeniu znajdzie się metal szlachetny, nie wejdzie tak łatwo w reakcję, zachowa swoją tożsamość. Ten obraz można przenieść na szlachetność w relacjach między nami, tę szlachetność, której wiecznym źródłem jest Bóg. Odrębność między Boskimi Osobami jest nieskończenie większa niż między jakimikolwiek osobami stworzonymi. I pozostaje wzorem. Być szlachetnym to mieć własną twarz. I dawać innym to, co swoje. Nikogo nie udawać, nie być inną osobą przy jednych, a inną przy drugich. Mieć własną twarz, która nie ulega korozji, zależnie od otoczenia. Bo wtedy jesteśmy zdolni trwać przy wartościach, bronić tych wartości, które wybraliśmy. A w przypadku relacji z Bogiem – Wartości, które nas wybrały.

W tym miejscu dobrze będzie wrócić do tego pierwszeństwa, które promieniuje od Osoby Boga Ojca, i które naświetla naszą relację z Bogiem. Przez to, że Bóg Ojciec jest pierwszy, ma w sobie, jako Osoba Boska, najwięcej podobieństwa do samego Boga, rozważanego w jedności istoty. Z tego powodu Boga, rozważanego w jedności Jego istoty, nazywamy Ojcem, a nie Synem, chociaż w Bogu jest także Syn Boży. Osoba Boga Ojca oświetla coś z relacji między Bogiem a ludzkością. Na tej podstawie możemy sporządzić prowizoryczną definicję modlitwy, jedną z tysiąca możliwych. Co to jest modlitwa? Jest to spotkanie, które zawsze rozpoczyna Bóg. Jest rozmową, którą zawsze rozpoczyna Bóg. I tak rzeczywiście jest – gdy dobrze podchodzimy do modlitwy, zauważamy, że to Bóg zawsze jest tym, który mówi pierwsze słowo. Jeżeli nie stracimy tego z oczu, nasza modlitwa będzie się rozwijać we właściwy sposób.

Nasuwa się jednak pytanie, co w takim razie jest moim zadaniem, co należy do mnie? Należy odpowiedzieć, że pierwsza rzecza, którą ja mam wnieść w modlitwę, to po prostu ścichnąć. Wyciszyć się, żeby to, co Bóg już mówi, łatwiej do mnie dotarło. Temu właśnie służą wszystkie modlitwy, ktore odziedziczyliśmy w Kościele. Służy temu Msza święta, w której Mszał prowadzi nas jak anioł, żebyśmy byli tymi, którzy są prowadzeni, a nie którzy prowadzą, tymi, którzy są stwarzani, a nie tymi, którzy kreują. Służy temu oficjum, śpiew liturgiczny, różaniec. Cały czas temu samemu – żebym ja ścichł, aby to, co idzie od Boga do mnie, nabrało głosu, wyrazu, zabrzmiało we mnie, zadźwięczało, rozległo się i zamieszkało we mnie, a w końcu stało się częścią mnie.

Wzorem tego jest Osoba Boska Syna Bożego. Wsłuchany w Ojca Przedwieczny Syn. Wszystko od Niego przyjmuje, „Wszystko przekazał mi Ojciec mój“. Mówi tak: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, dam wam odpoczynek. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem“. Pokora serca – tam odnajdujemy najwłaściwszą relację wobec Ojca. Cichość, która z niej się rodzi, określa i nazywa relacje z innymi ludźmi, podejście do nich jako do braci. Brat to ktoś, w stosunku do kogo nie muszę być wyżej, niepotrzbne jest mi te 5 cm wywyższenia, bo to jest brat. Brak potrzeby spoglądania na innych z góry rodzić się może tylko i wyłącznie z przyjęcia Ojca w niebie jako Ojca wszystkich. Uczy tego Syn Boży.

Jego imię – Słowo, ale też Obraz. Wiernie wyraża Ojca. Wypowiada Boga. Słowo jest zawsze pełne treści. A jeśli mówimy o Słowie Bożym, to jest to spotęgowane w nieskończony sposób. Bóg wypowiada Siebie. W jednym Słowie. Ono zawiera wszystko. Wypowiada całego Boga, wypowiada wszystkie stworzenia. A jeżeli tak, to wypowiada także mnie. Kiedy przychodzimy do Jezusa odnajdujemy w Nim wszystko, odnajdujemy także siebie. Tak, jak mnie Bóg wypowiedział, bez tych wszelkich domieszek z jednej strony, a strat i uszczerbków z drugiej; wiernie względem myśli Boga. I to Słowo do nas przyszło, nas w Sobie zawierając, nas Sobą wypowiadając. Przyszło do nas i cały czas jest z nami. Dzięki temu, że do nas przyszło, my możemy przyjść do Niego.

Zwróćmy teraz uwagę na to, że śladem trzech Osób Boskich są także nasze, opisane w Piśmie Świętym choroby i bolączki, ale również podane tam lekarstwa. „Nie miłujcie świata. Ani tego, co jest na świecie“ – mówi w pierwszym liście św. Jan – „Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, ale od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość, kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki“.

Trzy elementy: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia, które podobnie jak w przypadku Osób Boskich nie są prostym wyliczeniem, ale są wzajemnie ze sobą zależne. Syn pochodzi od Ojca, Duch Święty od Ojca i Syna. Jest porządek wewnętrzny, którego nie można zmienić. Czy to, co przed chwilą usłyszeliśmy z listu św. Jana może być tropem prowadzącym do Osób Boskich? Od razu dam roboczą odpowiedź: może być. To, co główne, i to, co pochodzi. To, co główne – pycha tego życia. Jest ona domieszką, nie pochodzącą od Boga, a która ujawnia szczególnie brak relacji do Boga jako Ojca. Wchodzę w Jego miesce, a więc już Go nie potrzebuję, więź między mną a Nim ulega rozluźnieniu. Rodzi się zastępczy „Bóg“, który może być tylko Bogiem fałszywym – pycha tego życia. To, co jest na świecie, a nie pochodzi od Ojca.

Pożądliwość ciała i pożądliwość oczu. Pożądliwość ciała powoduje, że to ciało tyje. Czy możemy głębiej rozumieć takie rzeczywistości jak choćby ciało, gdy pojawiają się w Piśmie świętym? Dobrze zrobimy, gdy będziemy próbowali je rozumieć najgłębiej jak to możliwe. Tym głębszym znaczeniem operuje ewangelia, gdy Jezus mówi: „Kiedy twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Gdy oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności“. Rozumienie idące w głąb podpowiada, by w oku widzieć obraz umysłu. To, za pomocą czego postrzegamy świat. Ciało zaś, to praktyka życia. Jeśli do twojego myślenia dostało się coś chorego, twoje myślenie uległo skrzywieniu. Za dobrym myśleniem, z pewnym opóźnieniem i pewnymi oporami idzie dobre życie. Jeżeli to życie przestaje być dobre, to prawie na pewno w którymś momencie zgodził się na to umysł. Oznacza to, iż przestał być zdrowy. Pożądliwość ciała oznacza więc to wszystko , co może wykrzywić obraz Boży, jakim według Jego zamysłu jesteśmy.

Na te trzy pożądliwości: pychę żywota, pożądliwość ciała i pożądliwość oczu Ewangelia podaje trzy lekarstwa, które są ogłaszane Kościołowi zawsze na początku Wielkiego Postu: modlitwę, post, jałmużnę. Nie jest trudnym zadaniem przypisać chorobę do lekarstwa, lekarstwo do choroby. Na pychę żywota – lekiem jest modlitwa. Wstępem do niej jest uznanie, że Bóg jest nade mną. Post to lekarstwo na pożądliwość ciała. Jałmużna zaś, czyli dobroczyność, dawanie czegoś z siebie drugim, jest lekarstwem na pożądliwość oczu. Ta bowiem ma kierunek przeciwny, polega na ciągnięciu do siebie. Jałmużna to leczy, uruchamiając kierunek odwrotny: ode mnie dla innych.

Jeżeli dzisiaj odwołujemy się szczególnie do Osoby Syna Bożego, naszą uwagę powinien zająć post, i to także jak najgłębiej i najszerzej rozumiany. Post jest leczeniem otyłości. Jej ojcem jest oczywiście pycha. To z niej rodzi się pożądliwość ciała i oczu. Chorujący umysł wprowadza w chorobę ciało czyli sposób, w który żyjemy tak, że traci on cechy wizerunku Bożej mądrości. Leczy się to postem, który jest nie tylko ujęciem jedzenia, ale naniesieniem korekty na wizerunek. Ten wizerunek, który jest w Osobie Syna Bożego i ma być także we mnie, jako w stworzeniu Bożym. Gdzie go mamy odnaleźć? Ta twarz, która nie koroduje, coś wyraża, czegoś broni. Wiadomo czego. Nie służy do tego, żeby naginać ją we wszystkie strony, zależnie od tego, z kim przebywam. Gdzie to ja w sobie odnajdę, gdzie tego szukać? Jak to ratować, jak leczyć? Po prostu spójrzmy na sposób, w jaki żyjemy. W sensie głębszym, to jest moja twarz. Sposób, w jaki żyję od rana do wieczora i od wieczora do rana. Moja twarz. Syn Boży przyszedł do nas po to, żeby tę twarz oczyścić. Żeby przywrócić jej te rysy, które miała w zamyśle Bożym. Żeby uleczyć wszystkie te miejsca nadszarpnięte, zniekształcone. Żeby obmyć wszystko to, czym została zabrudzona.

Jezus czyni nas swoimi braćmi, żeby się podzielić wiernością wizerunku. Nie pomylił się Pan Bóg gdy nas stwarzał, gdy stwarzał każdego z nas. Jego palce są cały czas przy naszej twarzy. Przy tej rozumianej dosłownie, którą okazujemy innym ludziom, żeby pokazać, że to ja, i przy tej którą także mogą widzieć inni ludzie, czyli przy sposobie, w jaki żyję. Są to palce Boga, który nas stwarza i zbawia. Który uwalnia od tego, co boli nas, ale jeszcze wcześniej boli Jego. Każdy bowiem ból, który kiedykolwiek nas zabolał, wcześniej zabolał Boga. I nawet jeśli my, dla chwili ulgi, znajdziemy sposób znieczulenia i przez jakiś czas nie czujemy własnego bólu, to bądźmy pewni, że Bóg nadal ten mój ból czuje. On nie stosuje znieczulenia, jest przy mnie nawet, gdy ja nie jestem przy sobie. I naprawia wizerunek, przywraca, uzupełnia to, co zostało zagubione, odejmuje to, co nie pochodzi od Ojca, co Boga nie wyraża, to co Jego prawdę wypacza, wykrzywia, zakłamuje.

To jest misja prorocka Chrystusa: mówienie prawdy. Wierność Bożemu zamysłowi wyrażają także te słowa: „uczcie ich zachowywać wszystko, co Wam przykazałem“. Wielu rzeczy „teraz nie możecie znieść”. Ale „gdy przyjdzie On, Duch Prawdy, poprowadzi was do całej prawdy“.

Wojciech Gołaski OP

Powyższy tekst jest zapisem konferencji o. Wojciecha Gołaskiego OP, wygłoszonej podczas rekolekcji De Sanctissima Trinitate, zorganizowanych przez Dominikański Ośrodek Liturgiczny w maju 2010. Nagrania dostępne są na stronie o rekolekcjach.

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.