Route B16

Poniższy tekst jest już dość stary, niemniej wydaje mi się, że wciąż jest na czasie. Dlatego postanowiłem umieścić go na 19tym piętrze. Tekst ten dotychczas nigdzie nie był publikowany.

W analizowaniu czegokolwiek największą trudnością są obudzone emocje. Nie pozwalają zająć się istotą spraw, a skupiają uwagę na tym, co naskórkowe. Pobieżnie dotykają wydarzeń, nie pozwalają dotrzeć do ich sensu. To zrozumiałe, że właśnie “naskórkowe” komentarze pojawiały się prawie we wszystkich mediach w trakcie pielgrzymki Benedykta XVI po Polsce. Duży potencjał emocjonalny, przejęcie i szukanie sensacji pobudzało komentatorów do ciągłego porównywania pielgrzymki Benedykta XVI do pielgrzymek Jana Pawła II, odwoływania się – aż do znudzenia – do tego, jak było, czego nam brakuje, jak pamiętamy poprzednie podróże papieskie etc. Jeśli zdarzyło się Benedyktowi XVI pokazać jakieś podobieństwo charakteru do Jego Poprzednika, był postrzegany jako “dobry” papież, a pielgrzymka miała szansę być “udaną”. Najważniejsze było zaś to, czy papież będzie mówił po polsku czy po włosku. Tak, takie komentarze były co najwyżej emocjonalne.

Uczestniczący w pielgrzymce wierni nie dali się zwariować. Skupienie podczas homilii papieskich było przejmujące. Reakcje na słowo papieża Benedykta – autentyczne. Jak zazwyczaj, także teraz medialny obraz pielgrzymki był nieco inny, niż to, co działo się wśród wierzących. Na podstawie relacji w mediach mogło się wydawać, że oczekiwaliśmy, iż Benedykt XVI okaże się Janem Pawłem II w przebraniu. Nie okazał się. Chicieliśmy – podobno – by ta pielgrzymka była taka, jak poprzednie papieskie wizyty w Polsce. Mimo to, ostatnia pielgrzymka papieska była inna niż poprzednie.

Co się wydarzyło naprawdę? Paradoksalnie, by udzielić odpowiedzi na to i podobne pytania, trzeba uwolnić myśl i emocje od wydarzeń, w których braliśmy udział przez minione cztery dni wizyty papieskiej. A to dlatego, że pielgrzymka jest wydarzeniem liturgicznym. Nie myślę o tym, że najważniejsze etapy podróży papieskiej wyznaczają kolejne uroczyste celebracje mszy i nabożeństw. Pielgrzymka “działa” na zgromadzonych i nieobecnych tak, jak “działa” liturgia. Chociaż znamy jej plan i spodziewamy się jej przebiegu, nie my kształtujemy jej formę. Co więcej, organizatorzy są również dalecy od panowania nad sensem tego wydarzenia, podobnie, jak celebrans nie panuje nad istotą Eucharystii. Pielgrzymowanie papieża, Jego nauczanie i modlitwa, podobnie jak liturgia wymyka się ze znanych schematów. Chociaż skądinąd znamy słowa wypowiadane w jej trakcie, teraz – ze względu na kontekst – brzmią nową treścią. Chociaż już wielokrotnie staliśmy pośród tłumów wierzących i modlących się osób, jesteśmy przekonani, że tym razem modlitwa ma szczególną moc i znaczenie – i jest tak w rzeczywistości. Obecność namiestnika Chrystusa, zgromadzeni wokół Niego wierni, wspólna modlitwa i słowo, “działa” niezależnie od nas i intencji organizatorów. Bo działa tu Ktoś inny. Tych, którzy potrzebują umocnienia, umacnia, tych, którzy potrzebują światła, ośweca, a tych, którzy zbolali są z powodu grzechu, oczyszcza.

Właśnie takie doświadczenie Kościół opisywał jako łaskę odpustu. Zdjęcie ciężaru z ramion, ciężaru duchowych uwikłań. Właśnie tego dokonuje liturgia. Co jeszcze ważniejsze, liturgia wyznacza horyzont naszych dążeń, opisuje i odsłania miejsce, w którym się znajdujemy i wyposaża na drogę. To samo stało się podczas ostatniej pielgrzymki papieskiej w Polsce dzięki modlitwie i słowom Benedykta XVI i reakcji wiernych na usłyszane nauczanie.

Po pierwsze, oczekiwania. W zeszłym roku cały Kościół, a my na swój specyficzny sposób, przeżyliśmy stratę Jana Pawła II. Jeszcze za życia Wielkiego Papieża mówiło się o tym, co się stanie po Jego śmierci: masowe odstępctwo od Kościoła, zmiana prawa, dyscypliny i nauczania, szczególnie dotyczącego seksualności itp. Polacy nie mogli otrząsnąć się po śmierci Jana Pawła. Nie mam na myśli smutku, żalu i poczucia straty. Każdy z nas na indywidualny sposób przeżył tę śmierć. Mamy do tego pełne prawo. To, co niepokojące w “kościelnym” przeżywaniu śmierci Jana Pawła, to niezdolność do podjęcia kroków naprzód. Większość, jeśli nie wszystkie akcje polskiego kościoła polegają na wspominaniu i patrzeniu wstecz. Rzadko jest to takie spoglądanie na osobę i nauczanie Jana Pawła, które pozwoliłoby twórczo zmierzyć się ze stojącymi przed polskim kościołem wyzwaniami. Częściej, prawie zawsze, działanie inspirowane Jego osobą polega na powtórzeniu, zachowaniu lub przypomnieniu Jego słów. Niezwykle rzadko zdarzają się inicjatywy, które przynajmniej zabezpieczą spuściznę Jana Pawła, to znaczy ogarną Jego misję, pisma i podejmą ich systematyczną analizę. Wobec takiego “zamrożenia”, oczekiwania na nowego lidera nie umieliśmy – jako kościół w Polsce – określić celów, do których jesteśmy wezwani. Staraliśmy się zebrać przy grobie Jana Pawła, bo to umiemy świetnie robić. Zbieraliśmy się przy grobach prymasów, pomnikach bohaterów narodowych, przy ogniskach, gdzie wspomina się dzieje wspaniałego narodu… Przez tę postawę nie wiedzieliśmy co począć, a w szczególności, czego się spodziewać po nadchodzącej pielgrzymce. Chcieliśmy wspominać, dodać sobie otuchy, że oto jest nowy papież i że będzie tak samo, jak było. Wspominanie mało kogo zobowiązuje do podjęcia działania. Dlatego miniona pielgrzymka nie była benefisem wspomnień na temat osoby Jana Pawła. Przeciwnie, była wyznaczeniem celu inspirowanego Jego osobą.

Benedykt, w sposób proroczy, określił nam zupełnie nowe zadanie. Już wystarczy patrzenia wstecz. W zasadzie prawie wszystkie homilie i przemówienia papieża mówiły o przyszłości i wzywały do podjęcia misji. Nie znalazłem w Jego słowach żadnego sformułowania o tym, że jesteśmy biedni, obolali i musimy się zrzeszać, by wesprzeć się nawzajem. Co więcej, nie było też w zasadzie mowy o tym, by zabezpieczać myśl Jana Pawła. Wiele natomiast zostało powiedziane o tym, by znaleźć w sobie tę samą, co on wiarę. Więcej jeszcze, Benedykt jest przekonany, że ta wiara jest w kościele polskim. I tu zaczyna się punkt drugi.

Po drugie, hasło: “Trwajcie mocni w wierze”. Często mówiło się podczas i przed pielgrzymką Benedykta o tym, że to podróż śladami Jana Pawła II. I tak było w rzeczywistości. Sądzę jednak, że trzeba w tym momencie przebudzić nieco tych, którzy lekko ckliwym głosem opowiadają o “sentymentalnej podróży” Benedykta XVI. Papież Benedykt nie był ckliwy. Dla Niego, jak sam powiedział, była to droga wiary, a więc nie emocjonalnego wzruszenia, tylko głębszego poznania.

Trzeba nam myśleć o tej pielgrzymce jako o szansie głębszego poznania najpierw nas samych. Jeśli jej hasło brzmi przestrogą i wezwaniem, to nie jest to kolejny religijny frazes. Nic z tych rzeczy, to znaczy, że potrzebujemy umocnić swoją wiarę. Dalej, oznacza to, że droga Benedykta jest pewną nauką, jak to zrobić. Kolejne etapy tej drogi są nieco szokujące, jeśli przestanie się o nich myśleć ckliwie, a zdobędzie się na odwagę wyciągnięcia z nich wniosków. Znajdzie się wśród nich mniejsce na to, by przemyśleć sytuację polityczną i społeczną, by pomyśleć o zjednoczeniu narodu. Znajdzie się tam miejsce, by docenić pobożność maryjną i ludową. By zadbać o jakość formacji księży i głębię przeżywanego powołania zakonnego. W reszcie, by otoczyć troską chorych i grzeszników. By myśleć o Kościele w soposób teologiczny, a nie narodowy. Jakkolwiek by nie spojrzeć, potrzebujemy umacniać swoją wiarę, a więc pogłębiać poznanie spraw duchowych. Ale po co? Jak się okazuje wcele nie dla nas samych.

Po trzecie, traktat o wierze i misji. Dwa wielkie przemówienia tej pielgrzymki, warszawskie i krakowskie, dotyczyły wiary. W Warszawie papież Benedykt, jeden z największych współcześnie żyjących teologów, najpierw wyłożył zasadę wiary. Wiara jest formą poznania i relacji. Poznanie Chrystusa i wejście z Nim w relację zmienia sposób postępowania. Nowy sposób postępowania staje się wyrazem przywiązania do Chrystusa, modus przebywania z Nim. Dodatkowo papież przywrócił w tym nauczaniu zapomniane i zdewaluowane słowo: “tradycja”, która jest najpewniejszym sposobem wspólnego poznania tego, co objawione. Warszawsie nauczanie było jakby wewnątrzkościelne. Papież zachęcał nas, byśmy wrócili do prostoty wiary przeżywanej w Kościele, zgodnie z tradycją i autorytarnymi słowami Ewangelii. Na Błoniach natomiast mówił o misji głoszenia. Często zdarza się nam słyszeć takie słowa. Benedykt jednak powiedział coś, czego nie słyszeliśmy dotychczas. Nasza misja jest dla całego Kościoła. Powinniśmy się poczuć odpowiedzialni za Kościół na świecie. Jemu się ofiarować. Dotychczas powszechne myślenie obecne w polskim kościele uznawało misję wewnątrzpaństwa, narodu. Benedykt jakby pominął ten wątek i mówił o Kościele powszechnym.

Uderza mnie różnica tonu w nauczaniu Jana Pawła i Benedykta. Jan Paweł – tak mi się zdaje – w stosunku do polskiego kościoła widział swoje posłannictwo jako opiekun, wychowawca, ktoś, kto ma umacniać, spajać. Postrzegał nas bardziej “od wewnątrz”, jak ludzi wymagających troski i kierownictwa. Dostarczał wskazówek i napomnień. Benedykt inaczej – widzi nas przez pryzmat posługiwania Jana Pawła. Wobec tego wzywa do podjęcia Jego misji: powszechnej, odważnej, wybiegającej daleko w przyszłość. Przekonany o tym, że w polskim kościele drzemie siła, która umacniała Jana Pawła, zdaje się domagać jej przebudzenia.

“Trwajcie mocni”, a nie jedynie “trwajcie”. Trwajcie w wierze, a nie w stagnacji. Wiara prowadzi naprzód.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Grabowski OP

Tomasz Grabowski OP na Liturgia.pl

Od początku zaangażowany w działalność Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego, w latach 2005-2010 jego dyrektor, a od przekształcenia w Fundację – prezes w latach 2010-2016. Od września 2016 r. prezes Wydawnictwa Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego „W drodze” w Poznaniu i stały współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.