Samozwańczy Jeremiasze

Skarży się prorok, że ilekroć zabiera głos, musi zawodzić i obwieszczać gwałt i ruinę (Jr 20:8). Coraz częściej odnoszę wrażenie, że wielu spośród tych, którzy zabierają głos w dyskusjach o liturgii – o liturgii obecnych czasów – uzurpuje sobie rolę Jeremiasza.

Gwałt i ruina, oto jak wygląda liturgia od kilkudziestu lat. Wszystko zniszczone, jest rozpaczliwie źle, nic dobrego dostrzec nie można. Widać Pan odwrócił się od swojego Kościoła, skoro na to pozwala, i brzydzi się swoim posoborowym ludem (cf. Jr 14:19). Nic innego nam nie pozostaje, jak tylko rozpaczać, zawodzić, użalać się, opowiadać bez końca o zniszczeniach – i wspominać stare dobre czasy, kiedy wszystko było idealne. (Tak, tak, wiem, zaraz mi ktoś napisze, że wcale tak idealnie nie było – ale czytając wypowiedzi liturgicznych tradycjonalistów można odnieść wrażenie, że jednak było. Wprost może tego nie napiszą, ale wyziera to przekonanie z każdej linijki ich tekstów.)

Jeremiasza powołał Pan Zastępów. Być może krytycy liturgiczni także rozmawiali z Panem pod „drzewem czuwającym” – nie wiem. Może swoje mistyczne przeżycia i Boże powołanie pokornie skrywają. Ale Jeremiasz nie był prorokiem tylko zagłady i zniszczenia: w jego Księdze pojawiają się radosne obietnice odkupienia, wiara w Bożą miłość, która dokonuje cudów, pewność nowego przymierza, którego nic i nikt nie złamie. Egzegeci nazywają nawet 30. i 31. rozdział jego Księgi „księgą pocieszenia”.

Nikt nie twierdzi, że reforma była doskonała. Z czasem widać, jak wiele popełniono przy niej błędów. Ale czy ktokolwiek z krytykantów ma prawo – i (wszech)wiedzę – aby stwierdzić, że przyniosła ona tylko zło? Nie tylko tradycjonaliści dostrzegają złe strony liturgicznej reformy. Niestety, tylko tradycjonaliści nie chcą – nie potrafią? – dostrzec jej dobrych stron. Dla nich wszystko, co zdarzyło się po Vaticanum II, jest złe.

Czy samo wytykanie zła wystarczy? Samo mówienie o nim, załamywanie rąk i rozdzieranie szat? Czy to coś zmieni? Czy tak robił Jeremiasz? Dlaczego tak trudno dostrzec ciągłe działanie Boże, dobro, które się dokonuje pod Jego tchnieniem? Dlaczego tak trudno zakasać rękawy i, zamiast siedzieć i się użalać (po części nad sobą…), żyć życiem Kościoła, wyjmować z jego skarbca rzeczy tak stare, jak i nowe?

Napisałem, że nieznane mi są duchowe przeżycia i doświadczenia tradycjonalistów. Nie chcę ich osądzać, bo nie jestem bez grzechu. Czasami mam jednak wrażenie, że ich osądzanie i krytykowanie staje się faryzejskim odcedzaniem komara, a połykaniem wielbłąda (cf. Mt 23:24). Da Bóg, abym się mylił.

Panie, Ty działasz zawsze i wszędzie, a dla Twojego Ducha nie ma żadnych granic. Spraw, aby nasi bracia i siostry potrafili dostrzec Twoją wszechmocną obecność w Kościele. Otwórz ich oczy na Twoje światło. Skrusz odrzwia ich zamkniętych serc, jak skruszyłeś bramy krainy śmierci. Tchnij w nich Twojego Ducha, aby żyli. Usuń z ich serc gorycz i kwas złości, aby mogli się cieszyć Tobą, który jesteś naszą Paschą. Amen.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Marcin L. Morawski

Marcin L. Morawski na Liturgia.pl

Filolog (ale nie lingwista) o mentalności Anglosasa z czasów Bedy. Szczególnie bliska jest mu teologia Wielkiej Soboty. Miłośnik Tolkiena, angielskiej herbaty, Loreeny McKennitt i psów wszelkich ras. Uczy greki, łaciny i gockiego. Czasami coś tłumaczy, zdarza mu się i wiersz napisać. Interesuje się greką biblijną oraz średniowieczną literaturą łacińską i angielską. Członek International Society of Anglo-Saxonists, Henry Bradshaw Society.