Schola? Czy Deus ex machina…

Natchnięty przemyśleniami Kolegi Pawła www.liturgia.pl/blogi/Pawel-Beyga/Liturgia-nie-dorasta-nam-do-piet-przewyzsza-nas-o-glowe.html zacząłem zastanawiać sie, jak to jest z liturgią i jej teatralizacją. Paweł pokazuje, że nie można liturgii traktować jako teatru, gdyż istota obu form jest kompletnie odmienna: w teatrze śmierć jest udawana, podobnie płacz i inne sytuacje bądź emocje. Idąc tym tokiem myślenia we mszy i ofiara powinna być udawana lub przynajmniej pozorna. W świetle wiary za gestami, znakami i słowami kryje się nadprzyrodzona rzeczywistość, która domaga się zewnętrznego ukazania.

Wielokrotnie już w różnych artykułach czy wpisach blogowych wskazywałem na pewien ogólny problem, jaki pojawia się przy wielu koncepcjach praktykowania liturgii. Na prawdę o tym, że w centrum liturgii jest sam Bóg, Stworzyciel, a ludzie uczestniczą w akcie jego uwielbienia. Dokonuje się tu święta wymiana, nie tylko rozumiana sakramentalnie, ale również jako wymiana swoistych gestów - człowiek wielbi i czci Boga, Bóg uświęca i błogosławi człowieka... Sęk w tym, że element, który powinien być drugoplanowany, czyli tzw. "potrzeba duszpasterska", nierzadko staje się ważniejszy od samej istoty liturgii. Celebrację zaczyna się więc podporządkowywać nie Bogu, a ludziom i ich "zachciankom". Centrum liturgii przestaje być uwielbienie Boga, a zaczyna być dogodzenie człowiekowi, by dla niego liturgia była miła dla ucha, nie za długa, z fajnym kazaniem, kilkoma dowcipami i koniecznie miłym klimatem... To pozorne duszpasterstwo ma jednak krótkie bardzo nogi... bo nie prowadzi do istoty i sensu liturgii. Nie traktuje jej jako realnej, prawdziwej rzeczywistości, a właśnie jako pewne przedstawienie, przygotowywane przez ludzi dla ludzi, więc podjegające prawu dostosowania i modyfikacji... tak dochodzi do zawłaszczania liturgii.

Zanim jednak w Polskim kościele dojdziemy do etapu takiej patologii, jakie można nierzadko oglądać na zachodzie, możemy zauważyć pojawiające się od lat pierwsze symptomy.

1. Kapłan stojący przodem - pokusa bycia aktorem?

Powszechna celebracja versus populum stała się niestety wielką okazją dla kapłanów do nawiązywania relacji nie z Bogiem, ale przede wszystkim z wiernymi. Początek to relacja wzrokowa, psychologiczne wzajemne badanie się, obserwowanie reakcji na wypowiadane słowo. Chęć bycia akceptowanym. Jakże kapłana cieszą uśmiechy wiernych po udanym dowcipie, i miny pobłażliwe po miłym kazaniu... A smucą komentarze pod nosami, gdy kazanie zbyt mocno uderza w sumienia... skutek? Duszpasterstwo robi się życzeniowe, próbuje się dogadzać wiernym, kosztem czystości i ortodoksji katolickiej nauki. Tematów trudnych coraz częściej się nie porusza. A przecież mimo celebrowania ku ludowi możnaby celebrować tak, by skupić się na mszale, tym co złożone na ołtarzu, by nie kierować wzroku w stronę wiernych jak długo nie jest to konieczne... bo w trakcie liturgii mamy skupić się na Bogu.. aż prosi się więc o krzyż w stosownym miejscu, jak to pokazuje Benedykt XVI, miłościwie nam panujący (niech go Pan na długie lata w zdrowiu zachowa !).

Ale kapłan w tym wszystkim nie jest sam...

2. Schola, chór, zespół śpiewaczy...

Okazuje się, że do teatru jednego aktora, jakim jest przewodniczący liturgii (w koncelebrze jest ich więcej) dołączają kolejne zbiorowości. Oto coraz częściej w kościołach chóry i schole liturgiczne nie zajmują właściwego im miejsca na tzw. chórze, ale stają przy ołtarzu, nieco z boku i zwracają się twarzami do wiernych. Zaczynają w efekcie konkurować z ołtarzem - miejscem akcji liturgicznej - o zwrócenie na siebie uwagi. Dziarsko grająca na gitarze młoda dziewczyna, jej koleżanki klaszczące w takt przyśpiewki, wytupujące nogami w rytm itd - to jest to, co zaczyna skupiać uwagę, na co wierni zwracają wzrok. Nie wspomnę już o tym, że śpiew powinien być kierowany w stronę, w którą w danym typie liturgii się modlimy - ku ołtarzowi... a nie jest. Odbiorcą, widzem, klientem stają się wierni...

W końcu okazuje się też, że chór nie jest częścią wspólnoty wiernych "na kościele", bo zajmuje szczególne miejsce w prezbiterium.

3. Ministranci...

Obok wyżej wymienionych coraz częściej kręcią robotę robią też ministranci, którzy zasiadają w prezbiterium, często bokiem lub nawet przodem do wiernych. Ich miny, nadpobudliwośc, nierzadko mający problemem z ustaniem w miejscu ceremoniarz, ciągłe wędrówki we wszystkie strony w najmniej odpowiednich momentach - skutecznie odwracają uwagę...

A przecież w samym centrum niezmienne pozostaje sam Bóg... Dlaczego więc od lat próbuje się przenując go na dalszy plan? Czy to tylko niewiedza i ignorancja liturgiczna? A może to jest ten Dym szatana , który wdarł się przez jakąś szczelinę do świątyni Boga.

Jeśli macie na to jakiś wpływ, dbajcie o to, by w Kościele czyniono to i tylko to, co czynione być powinno, by każdy zajmował właściwe sobie miejsce... by cisza, spokój, zaduma sprzyjały modlitwie... a zegarek był ostatnią rzeczą potrzebną do celebrowania Przenajświętszej Ofiary...

Natchnięty przemyśleniami Kolegi Pawła www.liturgia.pl/blogi/Pawel-Beyga/Liturgia-nie-dorasta-nam-do-piet-przewyzsza-nas-o-glowe.html zacząłem zastanawiać sie, jak to jest z liturgią i jej teatralizacją. Paweł pokazuje, że nie można liturgii traktować jako teatru, gdyż istota obu form jest kompletnie odmienna: w teatrze śmierć jest udawana, podobnie płacz i inne sytuacje bądź emocje. Idąc tym tokiem myślenia we mszy i ofiara powinna być udawana lub przynajmniej pozorna. W świetle wiary za gestami, znakami i słowami kryje się nadprzyrodzona rzeczywistość, która domaga się zewnętrznego ukazania.

Wielokrotnie już w różnych artykułach czy wpisach blogowych wskazywałem na pewien ogólny problem, jaki pojawia się przy wielu koncepcjach praktykowania liturgii. Na prawdę o tym, że w centrum liturgii jest sam Bóg, Stworzyciel, a ludzie uczestniczą w akcie jego uwielbienia. Dokonuje się tu święta wymiana, nie tylko rozumiana sakramentalnie, ale również jako wymiana swoistych gestów – człowiek wielbi i czci Boga, Bóg uświęca i błogosławi człowieka… Sęk w tym, że element, który powinien być drugoplanowany, czyli tzw. "potrzeba duszpasterska", nierzadko staje się ważniejszy od samej istoty liturgii. Celebrację zaczyna się więc podporządkowywać nie Bogu, a ludziom i ich "zachciankom". Centrum liturgii przestaje być uwielbienie Boga, a zaczyna być dogodzenie człowiekowi, by dla niego liturgia była miła dla ucha, nie za długa, z fajnym kazaniem, kilkoma dowcipami i koniecznie miłym klimatem… To pozorne duszpasterstwo ma jednak krótkie bardzo nogi… bo nie prowadzi do istoty i sensu liturgii. Nie traktuje jej jako realnej, prawdziwej rzeczywistości, a właśnie jako pewne przedstawienie, przygotowywane przez ludzi dla ludzi, więc podjegające prawu dostosowania i modyfikacji… tak dochodzi do zawłaszczania liturgii.

Zanim jednak w Polskim kościele dojdziemy do etapu takiej patologii, jakie można nierzadko oglądać na zachodzie, możemy zauważyć pojawiające się od lat pierwsze symptomy.

1. Kapłan stojący przodem – pokusa bycia aktorem?

Powszechna celebracja versus populum stała się niestety wielką okazją dla kapłanów do nawiązywania relacji nie z Bogiem, ale przede wszystkim z wiernymi. Początek to relacja wzrokowa, psychologiczne wzajemne badanie się, obserwowanie reakcji na wypowiadane słowo. Chęć bycia akceptowanym. Jakże kapłana cieszą uśmiechy wiernych po udanym dowcipie, i miny pobłażliwe po miłym kazaniu… A smucą komentarze pod nosami, gdy kazanie zbyt mocno uderza w sumienia… skutek? Duszpasterstwo robi się życzeniowe, próbuje się dogadzać wiernym, kosztem czystości i ortodoksji katolickiej nauki. Tematów trudnych coraz częściej się nie porusza. A przecież mimo celebrowania ku ludowi możnaby celebrować tak, by skupić się na mszale, tym co złożone na ołtarzu, by nie kierować wzroku w stronę wiernych jak długo nie jest to konieczne… bo w trakcie liturgii mamy skupić się na Bogu.. aż prosi się więc o krzyż w stosownym miejscu, jak to pokazuje Benedykt XVI, miłościwie nam panujący (niech go Pan na długie lata w zdrowiu zachowa !).

Ale kapłan w tym wszystkim nie jest sam…

2. Schola, chór, zespół śpiewaczy…

Okazuje się, że do teatru jednego aktora, jakim jest przewodniczący liturgii (w koncelebrze jest ich więcej) dołączają kolejne zbiorowości. Oto coraz częściej w kościołach chóry i schole liturgiczne nie zajmują właściwego im miejsca na tzw. chórze, ale stają przy ołtarzu, nieco z boku i zwracają się twarzami do wiernych. Zaczynają w efekcie konkurować z ołtarzem – miejscem akcji liturgicznej – o zwrócenie na siebie uwagi. Dziarsko grająca na gitarze młoda dziewczyna, jej koleżanki klaszczące w takt przyśpiewki, wytupujące nogami w rytm itd – to jest to, co zaczyna skupiać uwagę, na co wierni zwracają wzrok. Nie wspomnę już o tym, że śpiew powinien być kierowany w stronę, w którą w danym typie liturgii się modlimy – ku ołtarzowi… a nie jest. Odbiorcą, widzem, klientem stają się wierni…

W końcu okazuje się też, że chór nie jest częścią wspólnoty wiernych "na kościele", bo zajmuje szczególne miejsce w prezbiterium.

3. Ministranci…

Obok wyżej wymienionych coraz częściej kręcią robotę robią też ministranci, którzy zasiadają w prezbiterium, często bokiem lub nawet przodem do wiernych. Ich miny, nadpobudliwośc, nierzadko mający problemem z ustaniem w miejscu ceremoniarz, ciągłe wędrówki we wszystkie strony w najmniej odpowiednich momentach – skutecznie odwracają uwagę…

A przecież w samym centrum niezmienne pozostaje sam Bóg… Dlaczego więc od lat próbuje się przenując go na dalszy plan? Czy to tylko niewiedza i ignorancja liturgiczna? A może to jest ten Dym szatana , który wdarł się przez jakąś szczelinę do świątyni Boga.

Jeśli macie na to jakiś wpływ, dbajcie o to, by w Kościele czyniono to i tylko to, co czynione być powinno, by każdy zajmował właściwe sobie miejsce… by cisza, spokój, zaduma sprzyjały modlitwie… a zegarek był ostatnią rzeczą potrzebną do celebrowania Przenajświętszej Ofiary…


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Łukasz Wolański

Łukasz Wolański na Liturgia.pl

Chemik-biotechnolog. Pasjonat teologii, liturgista-praktyk. Czas dzieli między Legnicę i Wrocław. Szczęśliwie żonaty.