Święty Dominik, mniszki i wino

W 800-lecie założenia pierwszej wspólnoty mniszek dominikańskich w Prouilhe, nie wypada, pisząc o św. Dominiku, zapomnieć o naszych Siostrach.

Bł. Fra Angelico, Chrystus WyszydzonyKilka lat temu spędziłem cudowne dwa tygodnie w klasztorze sióstr dominikanek w Radoniach, w charakterze pracownika fizycznego. Nie miałem wielu okazji, by doświadczyć sapiencjalnego wymiaru naszego charyzmatu, ponieważ w dużej mierze biegałem bądź to z kilofem, bądź z łopatą, pomiędzy wielką pryzmą kompostu a niewiele mniejszą kupą gruzu. Nie narzekam, chcę tylko podprowadzić czytelnika pod stan mojego ducha i ciała, gdy schodziłem rano (naprawdę rano!) z polowego łóżka na dusznym strychu i udawałem się do kaplicy na wspólne modlitwy.

Chwile olśnienia nie stosują się jednak do praw logiki (a raczej jej braku o szóstej rano po nieprzespanej nocy) i zazwyczaj przychodzą w najmniej oczekiwanym momencie. Tym razem posłańcem „jasnego promienia zrozumienia” była s. Anna, która w godzinie czytań na Uroczystość św. Ojca Dominika wybrała przepiękną opowieść o tym quam bonum et quam iucundum habitare fratres in unum! Oczywiście czytanie miało podkreślać fakt, że nie jedynie fratres habitare in unum, ale również solores. Pozwolę sobie przywołać tę opowieść w całości, ponieważ nie jest ona powszechnie znana, bracia dominikanie wybierają zazwyczaj inne czytania, a tamtego poranka historia ta wywarła na mnie ogromne wrażenie. Oddajmy głos błogosławionej Cecylii:

Z opowieści o świętym Dominiku przekazanych przez błogosławioną Cecylię

Uczył je, czym jest Zakon

„Było stałym zwyczajem tego czcigodnego Ojca, że cały dzień wykorzystywał na pozyskiwanie dusz, bądź to wytrwale nauczając, bądź słuchając spowiedzi, bądź też pełniąc inne uczynki miłosierdzia. Ale wieczorem przychodził do sióstr i w obecności braci wygłaszał do nich konferencję lub kazanie i uczył je, czym jest Zakon, nie miały bowiem żadnego innego mistrza, który by je wprowadził w życie Zakonu.

Otóż pewnego wieczoru przyszedł jeszcze później niż zazwyczaj, toteż siostry, sądząc, że już nie przyjdzie, zakończyły modlitwę i poszły spać. A tu nagle bracia zaczęli dzwonić małym dzwonkiem, który służył jako znak zwołujący siostry, gdy błogosławiony Ojciec do nich przychodził. Słysząc to wezwanie, wszystkie siostry spiesznie pobiegły do kościoła, otworzono kratę – a on już siedział tam wraz z braćmi i czekał na nie. „Moje córki – powiedział do nich – wracam z połowu, a Pan obdarzył mnie grubą rybą!” Mówił zaś w ten sposób o bracie Gaudionie, jedynym synu pewnego możnego obywatela rzymskiego, którego właśnie był przyjął do Zakonu. Następnie powiedział im długa konferencję i wydawał się być pełen pociechy.

Po tej rozmowie powiedział: „Dobrze byłoby, moje córki, trochę się czymś orzeźwić”. I przywoławszy brata Rogera, szafarza, polecił mu przynieść wina oraz czaszę. Gdy brat przyniósł to, co mu polecono, brat Dominik kazał mu napełnić czaszę aż po brzegi. Potem ją pobłogosławił, sam wypił z niej pierwszy, a potem wszyscy bracia, którzy byli tam obecni. A było ich dwudziestu pięciu, tak kapłanów jako i laików; wszyscy pili do woli, lecz kielich bynajmniej się nie opróżnił i pozostawał wciąż równie pełny. Gdy już wszyscy bracia się napili, rzekł błogosławiony Dominik: „Chcę, aby napiły się także wszystkie moje córki”. I przywołując siostrę Nubię, powiedział do niej: „Idź do koła, weź to naczynie i daj pić wszystkim siostrom”. Poszła więc z drugą jeszcze siostrą i przyniosła czaszę pełną po brzegi. A chociaż tak pełne było naczynie, ani jedna kropla się nie wylała. Wszystkie więc siostry napiły się: pierwsza przeorysza, potem inne, ile chciały. A błogosławiony Ojciec powtarzał im co chwila: „Pijcie ile wam się podoba, moje córki”. Sióstr zaś było podówczas sto cztery i wszystkie piły, ile chciały, ale naczynie się nie opróżniało, co więcej, pozostawało tak napełnione, jak gdyby ciągle dolewano doń wina. Potem polecił oddać z powrotem czeszę przez koło, a była tak samo pełna jak wówczas, gdy ją podano. Do dzisiaj nie wiadomo, w jaki sposób to się zdarzyło”.

Wersję tego opowiadania podaję za księgą Czytań hagiograficznych Liturgii Godzin Polskiej Prowincji Dominikanów, opracowaną przez s. Paulę z Klasztoru Świętej Anny. Jak piszą w krótkim wstępie autorzy opracowania, ilość czytań zamieszczonych w tej księdze jest większa, niż proponuje wersja łacińska. Uczonym liturgistom pozostawiam sprawdzenie, czy opowieść błogosławionej Cecylii zawdzięczamy tradycji naszego Zakonu czy wspaniałej intuicji s. Pauli.

Oczywiście trudno odpowiedzieć, co właściwie wydarzyło się tamtej nocy? Niewątpliwie nastąpił cud, i czara wina, która wciąż pozostawała pełna jest obrazem tego, co działo się pomiędzy braćmi i siostrami. Myśląc o Ojcu Dominiku i o życiu braci kaznodziejów nie możemy zapominać o tym, co w legendzie przekazała nam błogosławiona Cecylia – nie możemy zapominać o więzi, która nas łączy.

W polskojęzycznej literaturze nie znajdziemy wiele wzmianek o siostrach dominikankach i pierwszej wspólnocie w Prouilhe. Nie jestem historykiem, a jedynie zwykłym bratem kaznodzieją, który próbuje poznać tradycję swojego Zakonu i powiem szczerze, że zdziwiło mnie milczenie takich sław jako chociażby Marie-Humberta Vicaire’a OP, Guy Bedouelle’a OP, Williama A. Hinnebuscha OP czy Jean-Rene Boucheta OP. Celowo sięgnąłem tylko do opracowań tłumaczonych na polski, aby sprawdzić jak wiele może dowiedzieć się o naszych Siostrach przeciętny odbiorca. Najobszerniejsze świadectwo mówiące o Prouilhe udało się odnaleźć u Bedouelle’a:

„Biskup [Diego z Osmy] położył również – choć nie zdawał sobie z tego sprawy – fundamenty pod instytucję kaznodziejów, zakładając niedaleko Fanjeaux, tej twierdzy katarów, klasztor żeński w miejscowości zwanej Prouille. Klasztor ten dał schronienie „kilku kobietom szlachetnego rodu, których wykształcenie i wychowanie rodzice, będąc ubodzy, powierzyli heretykom” (Libellus, n. 27). Nowsze rękopisy zostały wprawdzie poprawione, przyznając zasługę Dominikowi, Jordan jednak przypisuje fundację biskupowi Osmy” (Guy Bedouelle, Dominik czyli łaska Słowa, Poznań 1987, s. 72).

Nie jest moim celem spierać się o to, kto właściwie był założycielem wspólnoty w Prouilhe, pozostawiam to historykom. Chciałbym jedynie podkreślić fakt, który zdaje się umykać komentatorom. Zarówno Bedouelle, pisząc, że Diego dał „fundamenty pod instytucję kaznodziejów”, jak i Hinnenbusch piszący, że „ojcem, kierownikiem duchowym i prawodawcą” w Prouilhe był Dominik, jak również Bouchet, który twierdzi, że dzięki wspólnocie sióstr „w roku 1206 podstawy zakonu zostały założone”, wszyscy oni wskazują na moment utworzenia wspólnoty Prouilhe, jako na akt inicjujący powstanie Zakonu Kaznodziejskiego. Jest to rzadki przypadek, gdy jako pierwsza powstaje wspólnota sióstr, a dopiero potem kształtuje się wspólnota braci. Czy ma to dla nas dzisiaj jakieś znaczenie? Nie interesuje mnie tutaj odpowiedź historyka, ale brata kaznodziei, dana nie na poziomie wiedzy szczegółowej z dziejów Zakonu, ale na poziomie duchowym, na poziomie przeżywania naszego charyzmatu.

Na ostatniej Kapitule Generalnej bracia poprosili o zabranie głosu s. Claire ze wspólnoty w Prouilhe. Wspólnota sióstr przestała istnieć tam w czasach Rewolucji Francuskiej. Dopiero 2 lutego 2003 roku dziewięć sióstr powróciło na miejsce, w którym św. Dominik zgromadził pierwsze dziewięć kobiet nawróconych z herezji katarów. Wtedy chciały przez życie we wspólnocie być proroctwem dla świata – tak również jest dzisiaj.

Często myślą wracamy do niektórych momentów z historii naszego Zakonu: do rozmowy Dominika z właścicielem gospody, do sprzedania książek, modlitwy ze łzami za grzeszników, dysputy z katarami. W tych opowieściach szukamy własnej tożsamości – mądrej, współczującej, wiernej prawdzie i Kościołowi. Wydaje mi się, że zbyt rzadko sięgamy po opowieść o cudzie wina, jaki wydarzył się w klasztorze mniszek dominikańskich.

Dlaczego tak uporczywie wracam do Prouilhe? Dlaczego nie do Calaruega, dlaczego nie do Tuluzy, Bolonii? Dlatego, że to właśnie stamtąd dziesięć lat po założeniu pierwszej wspólnoty sióstr, Dominik rozesłał swoich braci na cały świat. I – jak wierzę – miejsce nie jest tu przypadkowe. Dzieci wysyła się w świat z domu. Ale dom nie pozostaje pusty. Potrzeba nam odwagi, by wyruszyć w świat, głosząc Chrystusa. Dominik odnalazł w sobie tę odwagę – ale najpierw była noc, wspólne dzielenie się wiarą i czara wina krążyła z rak do rak wciąż pełna, jak w Kanie.

Wojciech Surówka OP

 

 

Zobacz także