Trzy niedziele

I Niedziela Adwentu. Jestem, więc czuwam

Sąsiad obchodzi czterdzieste urodziny. Świętujemy. Gdy oficjalna „nasiadówka” się kończy, zaczynają się pieśni przygodne. A to weselne, a to ogniskowe, to znowuż adwentowe z wychyleniem ku kolędom. 

Ktoś bez przekonania podnosi kwestię, że tu Adwent, a my tacy huczni. Wtedy głos zabiera Pan Teść (jego charakter najlepiej oddają słowa „dusza-człowiek”. Były strażak, aktywista, skory do wzruszenia i detonacji. Wrażliwiec). Powiada, że to nie Wielki Post, że czekamy na narodzenie dziecka, więc jak tu się nie cieszyć. 

Wszyscy − oprócz pogrążonej w sytym śnie kilkumiesięcznej wnuczki − przytakują z namaszczeniem. 

Tknięty trafnością i prostotą myśli Pana Teścia, co rusz przyłapuję się na adwentowych roztrząsaniach:
− czuwanie to jest zaprawianie się w niegotowości wobec każdego dnia, który przychodzi jak złodziej;
− to bycie tu i teraz bez przygotowania, w obliczu sytuacji, które uznajemy za najważniejsze;
− czuwanie to język naszej obecności… 

Niestety, im bardziej moje próby definicji czuwania są zastanawiające, tym szybciej o nich zapominam. 

Z solenizantem i jego teściem ściskamy się na odchodnym serdecznie. 

Na drugi dzień tylko złe samopoczucie. Dużo obowiązków. Brak serca do rozważań.

 

II Niedziela Adwentu. Samo życie

Sobota wieczór: córka dostaje wysokiej gorączki, kaszle ciężko, z głębokości. Mój głos zaprzepaszcza się w chrypie, aż w końcu zanika. 

Niedziela upływa bezmszowo, w zawiesistej atmosferze, w zapachu leczniczych maści i kropel. Córka kaszle niemiłosiernie, bez opamiętania, więc morale rodziny podupada. Po południu pełni obaw jedziemy do lekarza. No i zapalenie oskrzeli przyłapane na gorącym uczynku zstępowania do płuc. Potem wieczór kuracjuszy i noc, którą odkaszleć. 

To jedna z tych sytuacji, które określa się mianem „samo życie”. 

Samo życie − bez retuszy, bez środków spulchniających, polepszaczy smaku. Bez ekstrawagancji ani deklaracji światopoglądowych.

Samo życie − płynące bez względu na słuszność decyzji; słabnące lub wzbierające. Krzątanina wokół podstawowych potrzeb: zdrowie, pożywienie, sen...

Samo życie − niemieszczące się w kategoriach wyższego rzędu, będące poza wymiarem estetycznym, poza wyborami etycznymi. 

Samo życie.

Sola vita.

 

III Niedziela Adwentu. Umieć przyjąć drobne radości

Zdumiewa mnie, jak wielka potrafi być radość z rzeczy drobnych. Ot, właśnie mam świeżo zrobione regały na książki („Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną”). I wprost nie posiadam się z radości („A oto: wszystko to marność i pogoń za wiatrem”). Stojąc przed nimi i podziwiając je („Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł”), aż trudno mi uwierzyć, że któregoś dnia moje poczucie niezwykłości pokryje patyna przyzwyczajenia („W ów dzień, mówi Pan Zastępów, kołek wbity na miejscu pewnym nie wytrzyma, lecz złamie się i spadnie, a cały ciężar, który na nim wisiał, roztrzaska się”). Tak czy owak, książki − potrzebne, upragnione, wyczekane − półtora roku spędziły w pudłach, („Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem?”), dlatego ich widok, gdy poukładane spoczną na półkach, długo będzie sycił moje oko („Nie chwal się dniem jutrzejszym, bo nie wiesz, co dzień ci przyniesie”).

I Niedziela Adwentu. Jestem, więc czuwam

Sąsiad obchodzi czterdzieste urodziny. Świętujemy. Gdy oficjalna „nasiadówka” się kończy, zaczynają się pieśni przygodne. A to weselne, a to ogniskowe, to znowuż adwentowe z wychyleniem ku kolędom. 

Ktoś bez przekonania podnosi kwestię, że tu Adwent, a my tacy huczni. Wtedy głos zabiera Pan Teść (jego charakter najlepiej oddają słowa „dusza-człowiek”. Były strażak, aktywista, skory do wzruszenia i detonacji. Wrażliwiec). Powiada, że to nie Wielki Post, że czekamy na narodzenie dziecka, więc jak tu się nie cieszyć. 

Wszyscy − oprócz pogrążonej w sytym śnie kilkumiesięcznej wnuczki − przytakują z namaszczeniem. 

Tknięty trafnością i prostotą myśli Pana Teścia, co rusz przyłapuję się na adwentowych roztrząsaniach:
− czuwanie to jest zaprawianie się w niegotowości wobec każdego dnia, który przychodzi jak złodziej;
− to bycie tu i teraz bez przygotowania, w obliczu sytuacji, które uznajemy za najważniejsze;
− czuwanie to język naszej obecności… 

Niestety, im bardziej moje próby definicji czuwania są zastanawiające, tym szybciej o nich zapominam. 

Z solenizantem i jego teściem ściskamy się na odchodnym serdecznie. 

Na drugi dzień tylko złe samopoczucie. Dużo obowiązków. Brak serca do rozważań.

 

II Niedziela Adwentu. Samo życie

Sobota wieczór: córka dostaje wysokiej gorączki, kaszle ciężko, z głębokości. Mój głos zaprzepaszcza się w chrypie, aż w końcu zanika. 

Niedziela upływa bezmszowo, w zawiesistej atmosferze, w zapachu leczniczych maści i kropel. Córka kaszle niemiłosiernie, bez opamiętania, więc morale rodziny podupada. Po południu pełni obaw jedziemy do lekarza. No i zapalenie oskrzeli przyłapane na gorącym uczynku zstępowania do płuc. Potem wieczór kuracjuszy i noc, którą odkaszleć. 

To jedna z tych sytuacji, które określa się mianem „samo życie”. 

Samo życie − bez retuszy, bez środków spulchniających, polepszaczy smaku. Bez ekstrawagancji ani deklaracji światopoglądowych.

Samo życie − płynące bez względu na słuszność decyzji; słabnące lub wzbierające. Krzątanina wokół podstawowych potrzeb: zdrowie, pożywienie, sen…

Samo życie − niemieszczące się w kategoriach wyższego rzędu, będące poza wymiarem estetycznym, poza wyborami etycznymi. 

Samo życie.

Sola vita.

 

III Niedziela Adwentu. Umieć przyjąć drobne radości

Zdumiewa mnie, jak wielka potrafi być radość z rzeczy drobnych. Ot, właśnie mam świeżo zrobione regały na książki („Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną”). I wprost nie posiadam się z radości („A oto: wszystko to marność i pogoń za wiatrem”). Stojąc przed nimi i podziwiając je („Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł”), aż trudno mi uwierzyć, że któregoś dnia moje poczucie niezwykłości pokryje patyna przyzwyczajenia („W ów dzień, mówi Pan Zastępów, kołek wbity na miejscu pewnym nie wytrzyma, lecz złamie się i spadnie, a cały ciężar, który na nim wisiał, roztrzaska się”). Tak czy owak, książki − potrzebne, upragnione, wyczekane − półtora roku spędziły w pudłach, („Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem?”), dlatego ich widok, gdy poukładane spoczną na półkach, długo będzie sycił moje oko („Nie chwal się dniem jutrzejszym, bo nie wiesz, co dzień ci przyniesie”).


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Mateusz Czarnecki

Absolwent Polonistyki UJ, zajmuje się redakcją książek. Mąż wspaniałej żony i tato czterech córek. Mieszka na wsi polskiej.