W adwenta spoczywa ziemia święta

ligawCoraz częściej podchodzę do różnych kwestii związanych z rokiem Bożym od strony ich etnograficznych korzeni, szukając kontekstów. Czuję potrzebę minimalizowania dystansu między miejską wiarą ‘wykształconą’ a religijnością naszych dziadków - ‘ludową’. Nierówny rozwój wiary i pobożności co pewien czas sprowadza na nas coś w rodzaju obrzędowej próżni. 

O tę lukę obwinia się społeczeństwo przemysłowe, fragmentaryczność miasta, a nawet reformę liturgiczną, której niektóre punkty dyktował lęk (zrozumiały) przed dominacją zabobonnej religijności ludowej[1]. Nakładane na siebie różne formy amnezji kulturowej naruszają jednak ciągłość.

szopkaI faktycznie, przegrzebuję pamięć w poszukiwaniu komentarzy do gestów, które wykonuję, czy rodzinnych obrzędów, ale natrafiam na opór. Nie znam początków tak wielu z nich; wnioskuję, że muszą ich nie pamiętać również moi rodzice, choć w jakimś stopniu jeszcze są wychowankami pobożności ludowej. Zawsze w okolicach Świąt uderza nas szczątkowa ilość symboli, którymi posługujemy się w domu, symboli na dodatek nie do końca czytelnych, bo jakby nie naszych – ‘zapożyczonych’. Machinalnie wkładamy zwitek siana pod obrus, a pusty talerz na wigilijnym stole wciąż łączymy z samotnym nieznajomym, nie pamiętając, że pierwotnie zastawiano go „dla ojców”… Wyobrażam sobie, że w stanie takiej połowicznej świadomości łatwiej o wyabstrahowanie symboli, o poczucie, że nie są żywotne, i zastępowalne coraz częściej masowymi.

I o ile liturgiści pomagają nam zdefiniować liturgię i osadzają ją w tradycji, o tyle lista symboli i zwyczajów, jakie udało się nam przechować poza liturgią, jest dość uboga. Dobrze określił to jeden z orędowników równowagi, mówiąc, że ptak, którego dwa skrzydła rosną nierównomiernie, daleko nie doleci[2]. Stąd też się bierze potrzeba u-kontekst-owienia, które rozumiem jako obudowanie Pisma i liturgii przypisami z ludowej religijności, obyczajów rodzinnych i obrzędów dorocznych. Ponieważ podtrzymywanie ciągłości daje realną więź[3].

Rzecz przytrafia mi się w adwencie, w „miesiącu Chrystusa Pana”. Szukam adwentowych zwyczajów, ale widocznie nie mam ręki do etnograficznych źródeł. Bo co wezmę jakieś opracowanie, to po jego zamknięciu pozostaje mi kilka szkolnych definicji i grzeszę myślą, że mam do czynienia z kopistami jednego, góra, dwóch źródeł. Ani to podejście liturgiczne, ani etnograficzne, za to z ukłonem w stronę pogańskiej spuścizny. I wtedy w redakcji krakowskiego „Listu”  wpada mi w ręce nieoczekiwanie tom sprzed reformy soborowej (1932) w granatowo-złotej oprawie. Rok Boży w liturgji i tradycji Kościoła świętego z uwzględnieniem obrzędów i zwyczajów ludowych oraz literatury polskiej, praca zbiorowa. Dopisek: Księga ku pouczeniu i zbudowaniu wiernych katolików przy okazji określa naturę obrzędów, które funkcjonują faktycznie dzięki pouczeniu, czyli przekazowi.

Znajduję tu coś, czego zeświecczone skrypty nie mają. Między innymi biblijne, ale i bardzo ludzkie, uzasadnienie, dlaczego do połowy adwentu każdy z nas musi zostać sam na sam z tęsknieniem, a w drugiej połowie naturalnie włącza się we wspólne przygotowania na Przyjście. Każdy zbawia się ostatecznie sam, jednak poprzez wspólnotę.

Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił, aby się od oblicza Twego góry rozpłynęły! (Iz 64, 1)

Spuśćcie niebiosa rosę z góry, a obłoki niech kropią sprawiedliwość; niech się otworzy ziemia, a niech wyrośnie zbawienie, a sprawiedliwość niech wespół zakwitnie. (Iz 45, 8)[4]  

ligawaZ tęsknotą, ale i z paruzją, kojarzy mi się pewien zwyczaj, od ponad dwustu lat znany na Mazowszu, Podlasiu i Kurpiach (sporadycznie w Lubelskiem). Do dziś etnografowie odnotowują tam otrąbywanie (ogłaszanie) adwentu na dawnych drewnianych trąbach pasterskich – ligawkach, zwanych legawami. Legacze, jako symboliczni pasterze stada, wcześnie rano mają przypominać prostymi dźwiękami o zbliżającym się Dniu Ostatecznym. Dźwięk trąby jest mocno osadzony w symbolice Starego i Nowego Testamentu. Towarzyszył szczególnym momentom, w których biblijnymi ‘legaczami’ byli zazwyczaj aniołowie. Trąba ma ludzi zbudzić, oddzielić stare od nowego, jest w tym domieszka tęsknoty za ostatecznym przyjściem Pana. Jeden z wiejskich legaczy mawiał, więc że: „ligowanie polega na tym, aby wolno wyciągnąć tę melodię […], żeby była taka żałość, tęsknota”.

wszyscy przemienieni będziemy, bardzo prędko w okamgnieniu, na trąbę ostateczną.

Albowiem zatrąbi, a umarli wzbudzeni będą nieskazitelni, a my będziemy przemienieni. (Kor 15, 51-52).

Rok Boży poświadcza obecność jeszcze dwóch bliskich zwyczajów czasu adwentowego. Adwent mojego dzieciństwa to roraty i prace wykonywane wspólnie co wieczór. Różne drobiazgi układały się w adwentowy kalendarz. W mojej augustiańskiej parafii Msze roratnie też miały wymiar czegoś wypełnionego. Już po świętej Katarzynie, jako dzieci, zaczynaliśmy własnoręcznie przygotowywać ogromne różańce (babcia uczyła nas, jak robić niezwykłe różańce z wełny), które w ostatnim dniu tego okresu wywieszaliśmy w pobliżu fresku Matki Bożej Pocieszenia. Zupełnie niedawno coś, co było prywatnym wspomnieniem, wskoczyło w szerszy kontekst pobożności ludowej. Z końcem XIX wieku pewnie nazwano by nasze adwentowe prace „prządkami” lub „wieczornicami”, gromadzącymi u schyłku dnia domowników. Dawniej na wsiach panował jeszcze odrębny zwyczaj tzw. szarych godzin. Kiedy robiło się coraz szarzej na zewnątrz, po domknięciu prac gospodarskich rodziny spotykały się nad rozgrzaną płytą pieca i podsumowywały dzień. Każdy zostawał na chwilę ze sobą, modlono się w skupieniu. Jest i w tej adwentowej tęsknocie, i w ludowym zakazie zaniechania pewnych prac, coś najbardziej naturalnego. „W adwenta spoczywa ziemia święta”. 

 

Małgorzata Gadomska 


[1] Pobożność ludowa, „Teofil” 2 (22) 2005.

[2] Ks. J. Kracik, To większe skrzydło jednej pobożności, Pobożność ludowa, „Teofil” 2 (22) 2005, s. 11.

[3] Więź – ze słwn. vêz ‘oczko w dzianinie, w sieci’.

[4] Cyt. za: Biblia, to jest całe Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wyd. przez Towarzystwo Biblijne w Polsce.

 

 

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.