Widziane z chóru „Miłosierdzie jako jedyna nadzieja dla świata”

Nie byłam uczestnikiem rekolekcji dla kapłanów i ich zespołów duszpasterskich w Łagiewnikach, a raczej byłam uczestnikiem mimowolnym. Zostałam zaproszona, wraz z kilkoma jeszcze chętnymi osobami, do śpiewania w zaimprowizowanej scholce prowadzonej przez Magdę Głogowską z zespołu Redivivum. Animowaliśmy jutrznie i nieszpory a także msze (części stałe i część pieśni). Było to ciekawe, choć nieco smutne doświadczenie tego, czym obecnie jest Kościół.

Wyraża się on przez liturgię a ta była chaotyczna i to nie z winy scholi. Odmawialiśmy uproszczone godziny brewiarza, w których antyfony zastąpiono kanonami a każdy psalm wykonywany był w innej konwencji nie mówiąc o języku. Zamiast responsorium śpiewany był znów kanon a na zakończenie pieśń maryjna. Brakowało ciszy, wszystko było jednym ciągiem muzyki lub czytania.

Śpiew na mszy był traktowany równie swobodnie, bo przecież działa Duch Święty. Przykro mi, ale łaska buduje na naturze i jeśli schola nie jest przygotowana do śpiewania podkładu muzycznego do psalmu i to jeszcze z towarzyszeniem gitary, niemożliwe jest aby zabrzmiało to dobrze. Zwłaszcza, jeśli grający na gitarze i śpiewający psalm śpiewają z daną scholą po raz pierwszy w życiu. Tworzenie oprawy muzycznej do tej liturgii to był ciąg zmian o których dowiadywaliśmy się w ostatnim momencie i nieustanna improwizacja, której podstawowym powodem wydaje się mi potrzeba organizatorów, aby każda z narodowości miała swój wkład. Gdzieś w tym wszystkim zagubił się fakt, że liturgia ma być przede wszystkim przestrzenią słuchania Boga i ta przestrzeń niezbyt dobrze poddaje się zasadom „politycznej poprawności”.

Uczestnicy modlili się i niewątpliwie modlili się szczerze. Wyraźnie dało się odczuć, że Duch został dany i działał wśród tych ludzi, ale większość z nich wydawała się lepiej czuć na paraliturgicznym nabożeństwie wieczornym niż na mszy. To, jak różnie postrzegają oni Boga było wyraźnie widać w ich gestach na liturgii: w tym samym momencie mszy niektórzy stali, niektórzy siedzieli a niektórzy klęczeli. Dotknęło mnie to głęboko jako znak wewnętrznych podziałów Kościoła. Nie chodzi o to, by teraz na siłę ujednolicać zachowanie wiernych, ale kiedy kardynał Ch. Schönborn w swojej homilii postawił pytanie: „Czemu pomimo tak wielu inicjatyw duszpasterskich w mojej diecezji liczba wiernych spada?”, odpowiedź nasunęła mi się sama. Brak zrozumienia dla liturgii i co za tym idzie, właściwego jej sprawowania, mści się właśnie w ten sposób.

Ale to tylko jedna ze stron tych rekolekcji, ta smutniejsza. Bo nie da się ukryć, że od strony rozważań i teologii był to dobry czas. Konferencjonistami byli m.in. wspomniany kardynał Ch. Schönborn, kardynał Ph. Barbarin, bp Albert, nie mówiąc o tych, którzy dawali świadectwo tego, jak żyją miłosierdziem i je głoszą (na tym tle ostatnia homilia tych rekolekcji, wygłoszona przez ks. bp. Jana Zająca, zabrzmiała nieco banalnie). Prawda przypomniana przez św. siostrę Faustynę wydaje zadziwiające owoce i rozumiana głęboko jest rzeczywiście źródłem nadziei dla świata. Wyobraźnia miłosierdzia to nie tylko zastanawianie się na co przeznaczyć jałmużnę i jaka fundację jeszcze można założyć. To przede wszystkim otwarcie na drugiego i usłyszenie, jakie są jego potrzeby.

Liczby są imponujące: 250 osób (nie licząc wolontariuszy) ze wszystkich kontynentów, cztery dni modlitwy, rozmów i konferencji. Niewątpliwie obecny w tym wszystkim Duch i szczere poszukiwanie Boga. Mam tylko jeden postulat: dopiszmy do listy wymiarów Bożego Miłosierdzia jeszcze troskę o właściwe rozumienie i sprawowanie liturgii. Bóg jest zbyt piękny, by warto było przesłaniać Go „polityczną poprawnością”.

Elżbieta Wiater

Zobacz także