Wigilia czyli o czasie i przestrzeni

Niech nikogo nie zwiedzie filozoficzno-fizyczny tytuł. Będzie o rzeczach potocznych i subiektywnych. Czas i przestrzeń to tylko hasła, które wygodnie grupują kilka wrażeń i refleksji.

W nocy z niedzieli na poniedziałek, w kościele św. Idziego pod murami Wawelu odprawiiśmy wigilię Uroczystości Wszystkich Świętych. "My" to znaczy grupa związana z kursem chorałowym, kilku braci i dwóch ojców OP, parę osob z Ośrodka i zaprzyjaźnionych oraz dwie czy trzy starsze panie, które, jak sobie niejasno przypominam, brały też udział w wigilii Uroczystości Trójcy Przenajświętszej, którą odprawialiśmy w czerwcu. Ogółem około trzydziestu osób. Przygotowania zaczęły się niecały miesiąc temu, stąd pod względem wykonawczym nasz śpiew pozostawiał bardzo dużo do życzenia. Absolutnie nie odchodząc od przekonania, że powinniśmy na tym polu dążyć do doskonałości mogę powiedzieć, że kompletnie mi to nie przeszkadzało. W niczym nie uchybiło świętości czasu Święta.

No właśnie, czas. Od dłuższego czasu coraz bardziej staje sie dla mnie jasne, że nie potrafię świętować. Nie chodzi przecież o miłe spędzanie wolnego czasu, ale o sakralizację czasu, wydobycie go z jednorodnej i płaskiej chronologii czasu świeckiego. Oczywiście sam nie jestem w stanie niczego uczynić sakralnym, przerwać, że sparafrazuję wyrażenie Mircei Eliadego, terroru profanicznego czasu. Układ, w którym robię sobie od niego 45-minutową przerwę idąc na Mszę (a i to tylko pod warunkiem, że trafię na liturgię, która nie jest zorganizowaną obrazą boską i z której nie chce się jak najszybciej uciec), mówiąc wprost i brutalnie – nie działa. To jest mniej więcej tak, jakby człowiek chciał się cały wykąpać w rzece, a włożył do niej tylko wielki palec u nogi. Czas pozostaje nieprzemieniony.

Moje doświadczenie tych kilku wigilii, w których uczestniczyłem pozwala mi powiedzieć, że trudno o lepsze "narzędzie świętowania". Pozwala bowiem, że pozostanę przy metaforze rzeki, zdjąć z siebie ubranie, wejść do wody, zanurzyć się całkowicie i dać się ponieść (każdy z elementów tego obrazu jest znaczący). Myślę, że składają się na to w sposób konieczny dwie rzeczy: obiektywna forma tej liturgii (o czym za chwilę) oraz to, co my w nią wkładamy, a więc przede wszystkim nasz czas oraz, co jest z nim związane a ogólnie bardzo ważne, świadoma autodeprywacja stanowiąca obiektywną miarę naszej woli oddania się Świętu. Teza jest banalnie prosta: kluczem do świętowania jest… świętowanie, przeznaczenie na nie czasu. Nie mogę owocnie świętować we własnej głowie, nie jestem w stanie utrzymać w niej świadomości, że oto jestem w czasie świętym. Muszę w niego realnie, fizycznie, całościowo wejść. Nie da się tego zrobić bez rytuału. 

(Swoją drogą znów nachodzi mnie skojarzenie z kulturami tradycyjnymi, będącymi przedmiotem badań antropologii kulturowej. Szyjewski, którego opis zwyczajów Indian Makaritare poprzednio cytowałem, robi w swojej książce porównanie pomiędzy ilością czasu przeznaczanego na czynności potrzebne do życia (w sensie biologicznym) w społecznościach tradycyjnych żyjących w skrajnie niekorzystnych warunkach, a przemysłowych społecznościach Zachodu. Nam zajmuje to co najmniej osiem. Natomiast Aborygeni potrzebują na to średnio trzy godziny dziennie, Buszmeni z pustyni Kalahari około czterech. Reszta czasu poświęcana jest interakcjom społecznym i zajęciom o charakterze obrzędowym, a więc rzeczom, z punktu widzenia czysto biologicznego, całkowicie niepraktycznym. Ale to właśnie m.in. sprawia, że kultury te określa się w typologiach jako sakralne, albo totalnie religijne. Z naszego chrześcijańskiego podwórka kojarzą mi się – nie licząc oczywiście środowisk monastycznych – jerozolimskie zwyczaje liturgiczne w opisie Egerii.)

Było o czasie, teraz o przestrzeni. Tak naprawdę mam na myśli przede wszystkim przestrzeń metaforyczną. Wspomniałem o obiektywnej formie liturgii – w tym przypadku wigilii. Forma ta to gest, śpiew, struktura i dobór tekstów strukturę tę wypełniający. Otóż właśnie ten ostatni aspekt generuje szczególną "przestrzenność". Wynika ona z faktu, iż responsoria, antyfony, psalmy i czytania nie mają charakteru informacyjnego, lecz medytacyjny. Umysł nie jest prowadzony po linii prostej, wąskim przejściem jednoznaczności, ale zostaje wypuszczony na szerokie pole znaczeń, dających możliwość zagłębienia się w tajemnicy.

Ale, ale, w przypadku ostatniej wigilii muszę też wspomnieć o przestrzeni w sensie jak najbardziej dosłownym. Jestem ciągle pod wrażeniem kościółka św. Idziego (w którym byłem ostatnio lata temu). Dawno już nie czułem takiej zgodności przestrzeni i tego, co się w niej odbywa.   


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.