Wspólny śpiew

Śpiew na roratach u poznańskich dominikanów zdecydowanie różni się od dominującego w naszych kościołach nieśmiałego mruczenia pod nosem. W warunkach miejskich taki pełen zaangażowania śpiew nie jest częstym zjawiskiem. Co sprawia, że w jednym miejscu zbiera się tyle osób chcących pełnym głosem chwalić Pana Boga?

Nieco ponad 30 lat temu ojciec Jan Góra z garstką zapaleńców postanowił powrócić do zwyczaju odprawiania rorat wcześnie rano, przed świtem. Trend w tamtych czasach był dokładnie odwrotny. Z biegiem lat na roratach zbierało się coraz więcej osób. Ukształtował się też styl śpiewów towarzyszących porannym adwentowym mszom: chorałowe części stałe, tradycyjne pieśni adwentowe, wielogłosowe psalmy Mikołaja Gomółki i Wacława z Szamotuł, wszystko to śpiewane przez cały kościół. Śpiew na roratach u poznańskich dominikanów zdecydowanie różni się od dominującego w naszych kościołach nieśmiałego mruczenia pod nosem. W warunkach miejskich taki pełen zaangażowania śpiew nie jest częstym zjawiskiem. Co sprawia, że w jednym miejscu zbiera się tyle osób chcących pełnym głosem chwalić Pana Boga?

Każdy kto podejmował się prowadzenia śpiewu w duszpasterstwie prowadzonym przez ojca Jana, stawał wobec niezmiennego przez wszystkie lata wymagania: śpiewać ma cały kościół, a nie tylko schola. Ten nacisk na wspólny śpiew może się wydawać przesadą. Cóż jest bowiem złego w pięknym śpiewie chóru? Śpiewający w imieniu zgromadzenia chór może też skutecznie zjednoczyć słuchających i wprowadzić we wspólną modlitwę. A jednak zdaję sobie sprawę, że dopiero zdecydowane postawienie tego wymagania zmusiło mnie do zgłębienia, na czym tak naprawdę ten wspólny śpiew polega. Co sprawia, że chcę dołączyć do zaintonowanej pieśni? Sam sposób rozpoczęcia śpiewu może zapraszać do przyłączenia się, lub wysyłać sygnał przeciwny – Cisza! teraz ja śpiewam.

Wsłuchując się w śpiew nawy zrozumiałem jak istotną sprawą są oddechy. Schola lub chór są w stanie wykonać długą frazę bez przerwy, a oddech wziąć w ułamku sekundy. Chcąc śpiewać ze wszystkimi trzeba oddychać częściej i dłużej. Niezawodnym sposobem na „uciszenie” śpiewającego kościoła jest rozpoczęcie kolejnej frazy w momencie, gdy wszyscy właśnie zaczęli nabierać powietrza w płuca.

Najlepiej śpiewamy to, co znamy od zawsze, od urodzenia, czym nasiąknęliśmy w domu rodzinnym. Najwyraźniej można to usłyszeć w społecznościach osiadłych, gdzie napływ ludzi z zewnątrz jest niewielki. Kościół akademicki w dużym mieście jest przeciwieństwem tej sytuacji. Ludzie przyjeżdżają z różnych miejsc. Nawet jeśli znają te same pieśni, śpiewają je inaczej. Ale także w tej sytuacji warto szanować to, co już umiemy. Nie zmieniamy gwałtownie repertuaru ani sposobu wykonywania. Jeśli chcemy, by jakaś pieśń zachowała się w naszej pamięci, trzeba ją zaśpiewać każdego roku co najmniej cztery do pięciu razy.

Powtarzanie nie może oznaczać rutyny. Każde zaśpiewanie pieśni winno być naszą autentyczną modlitwą zanoszoną w tej właśnie chwili. Tylko taki śpiew będzie zaraźliwy. Na roratach pomaga nam wczesna pora. Śpiew o szóstej rano zawsze naznaczony jest walką z własnymi słabościami. Nic nie przychodzi bez wysiłku, który każdego dnia trzeba podejmować na nowo.
 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także