Wyższość dziewictwa nad małżeństwem czyli o niebezpieczeństwach religijnego totalizmu

W przemowie do swojej znakomitej książki, Ciało i społeczeństwo. Mężczyźni, kobiety i abstynencja seksualna we wczesnym chrześcijaństwie, Peter Brown mówi o "ostrym i groźnym posmaku wielu chrześcijańskich koncepcji wyrzeczenia seksualnego". 

Kiedy powtarzałem sobie ostatnio tekst Ambrożego, O dziewicach, rzucił mi się w oczy sposób, w jaki argumentuje on za wyższością dziewictwa nad małżeństwem. Taki jakby właśnie trochę nie tego…

Całe to dzieło Ambrożego pełne jest fragmentów, które u współczesnego czytelnika mogą wzbudzić niepokój a niekiedy wręcz oburzenie. Opisując w drugiej księdze wzorcową postać Maryi jednym tchem przypisuje jej wszelkie możliwe cnoty, przy czym oczywiście nie wiadomo, skąd je wytrzasnął. Dowiadujemy sie więc, np. że "nie było w Jej oczach nic ponurego, w słowach nic zuchwałego, w postępowaniu nic nieskromnego, w ruchach nic lekkomyślnego, w chodzie nic niedbałego, w mowie nic swawolnego", itd. jak również, że w ogóle nie opuszczała domu, chyba że udawała się do świątyni. Cóż, Ambroży potrzebował ideału, więc go sobie skonstruował. Normalna rzecz, coś co najwyraźniej robią kaznodzieje każdej epoki. Z kolei pod koniec dzieła wychwala wprost kobiety, które w obawie przed prześladowcami, mogącymi nastawać na ich czystość, wolały popełnić samobójstwo. Ale sumie nie o takich rzeczach chciałem pisać.

W kilku miejscach zestawiając dziewictwo i małżeństwo argumentuje na rzecz wyższości tego pierwszego w sposób co najmniej zaskakujący:

Porównajmy, jeśli chcemy, dobra kobiet zamężnych z najmniejszymi korzyściami dziewic. Kobieta szlachetna mogłaby się chlubić płodnym macierzyństwem: ale im więcej wydała na świat dzieci, tym więcej ma pracy. Oblicza pociechy, jakie jej dzieci przynoszą, lecz zarazem oblicza i troski. Wychodzi za mąż i płacze. Cóż to za śluby, które oblane są łzami? Poczyna życie i dziecko jest jej ciężarem. Z pewnością płodność pierwej zacznie sprowadzać obciążenie niż wyda owoc. Rodzi i niedomaga. Jakże słodki to znak, który w niebezpieczeństwie jest poczęty i w niebezpieczeństwie ma swój koniec. Bliższy będzie bólowi niż rozkoszy. Okupiony jest niebezpieczeństwami i nie posiada się go z własnej woli. Cóż powiedzieć o przykrościach karmienia, wychowania i ożenku? Te zmartwienia są udziałem małżonków szczęśliwych. Matka ma potomków, lecz pomnaża swoje bóle.

Szczerze mówiąc zdębiałem czytając ten fragment i wytrącił mnie on z normalnego, "badawczego" trybu (co widać na załączonym obrazku). I nie chodzi o to, że Ambroży nie ma z pewnego punktu widzenia racji – życie małżeńskie, rodzinne wiąże się z obciążeniami, czasem dużymi, a w jego czasach przynajmniej część z nich była jeszcze bardziej dojmująca. Pewnego rodzaju szok, jaki wywołał we mnie ten tekst wynikał z tego, iż nawykłem do myśli, że wszelke te obciążenia i trudności jakie spotykamy w małżeństwie są częścią "słodkiego jarzma". Innymi słowy – że mają głęboki sens, a nie są tylko ponurą koniecznością, którą trzeba znosić w konsekwencji własnego uwikłania w świat i przyjęcia małżeństwa jako lekarstwa na płonącą w nas pożądliwość (por. 1 Kor 7,9). Jakkolwiek jest to kompletnie irracjonalne – bo jakże zarzucać facetowi z końca IV w., że nie myślał o małżeństwie w kategoriach, w jakich ujmuje je XX-wieczna teologia katolicka – mam do Ambrożego żal o tę argumentację.

Zastanawiam się jeszcze nad jedną rzeczą. Biskupowi Mediolanu nie chodziło oczywiście o odrzucenie problemów wiążacych się z małżeństwem celem prowadzenia życia beztroskiego i pozbawionego zobowiązań. Miał na myśli osiągnięcie celu wyższego – życia w całkowitym poświęceniu się Chrystusowi. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ten jego obraz małżeństwa jako ciężaru mógłby równie dobrze znaleźć się w ustach jakiegoś proroka wolnych związków a może nawet promiskuityzmu. Jak gdyby religijny totalizm tworzący tego rodzaju argumentację za wyższością dziewictwa paradoksalnie zbliżał się od drugiej strony do swojego przeciwieństwa…  

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.