Z listów starej kobiety do młodego kapłana – o tym jak Najświętszy Sakrament staje się w Kościele problemem

Pan Zastępów - Jego za Świętego miejcie; On jest Tym, którego się lękać macie i który was winien bojaźnią przejmować. On będzie kamieniem obrazy i skałą potknięcia się dla obu domów Izraela; pułapką i sidłem dla mieszkańców Jeruzalem. Wielu z nich się potknie, upadnie i rozbije, będą usidleni i w niewolę wzięci. Zamykam świadectwo i pieczętuję pouczenie wśród moich uczniów.  Oczekuję Pana, który ukrywa swe oblicze przed domem Jakuba, i w Nim pokładam nadzieję. Oto ja i dzieci moje, które mi dał Pan, stanowimy wieszcze znaki w Izraelu od Pana Zastępów, co na górze Syjon przebywa. (Iz 8,13-18)

Niech będzie pochwalony Pan nasz, Jezus Chrystus…

Wiele pojęłam czytając Twój najnowszy tekst, który mi podesłałeś, zbyt wiele, jak na moje lata. Wierz mi, nigdy nie przypuszczałam, że rzeczy tak oczywiste dla zwykłych wiernych, staną się tak niejasne dla Jego kapłanów… Gdzie zapoznano naukę o Sakramentach, tych perłach Bożych i o Tym Największym spośród nich wszystkich, Najświętszym Sakramencie? Czy nie wiesz, że Kościół o tyle tylko będzie trwał, o ile będzie Mu wierny, Jemu ukrytemu w Najświętszym Sakramencie? Pan odmawia współpracy z dziełami, które się Mu sprzeciwiają… Czy nie widzisz, co dzieje się z Wspólnotami, które odrzuciły Go, okrzyknęły Go jeno wspomnieniem, symbolem i pamiątką, odmówiły Mu rzeczywistego istnienia (albo pozwalają na chwilowe zaistnienie, łaskawcy) i popadły w odstępstwo? Jak mając Chrystusa na ustach, coraz częściej jawnie sprzeciwiają się Jego nauce i Jego Słowu, na którym niby opierają swoją „prawdę”? Jak coraz bardziej pogrążają się w otchłaniach odstępstwa i grzechu głosząc, że to właśnie jest postęp, głębia i duch Ewangelii? Nie wiedzą, że od dnia odstępstwa, coraz częściej dają posłuch innemu duchowi, który sam był odstępcą, a jest kłamcą i ojcem kłamstwa. Duchowi nie dobrej, lecz złej nowiny, która z pozoru tylko wydaje się dobra. Przyniósł ją niegdyś pierwszym rodzicom, których zachęcał by sięgnęli po „dobro” według niego pozornie tylko zakazane: „na pewno nie umrzecie”, a prowadzące do „głębszego” poznania myśli Bożej: „ale wie Bóg, że posiadając to, będziecie jak Bóg”… O te zapominane i wyśmiewane pierwsze rozdziały Pisma! W kilku obrazach zawarto całą historię upadku i ludzkiej natury i złowrogiego działania grzechu… Aż do końca świata pozostaną aktualne i żywe. I zapewne, aż do końca świata człowiek, lekceważąc je, popełniać będzie ponownie ten sam błąd, który nie pozwolił mu okazać skruchy i wygnał go z raju…

Czy zapomniałeś może, że od początku istnienia Kościoła Katolickiego, Najświętszy Sakrament zawsze był otaczany czcią najwyższą? Wierz mi, nie istnieją „żadne względy duszpasterskie”, ani tłum, ani „brak czasu”, ani brak kapłanów, które by usprawiedliwiały postępujące w Kościele lekceważenie Ciała Chrystusowego. Kościół Katolicki będzie trwał, jak wspominałam, o ile będzie wierny, także, a może przede wszystkim, w oddawaniu czci Najświętszemu Sakramentowi. To dla Niego zostali ustanowieni kapłani i wokół Niego toczyło się zawsze życie Kościoła. Zamiana Eucharystii na „ciasteczko jedności” (dalsze protestanckie pojmowanie liturgii – jak bardzo już daleko zaszliśmy na drodze „jedności”, niewiele brakuje byśmy się połączyli w jedność w upadku) jest zagładą naszej wiary i właściwie jej śmiercią.

Tak, wiem, słyszałam ten argument nie raz, Pan Jezus tego nie potrzebuje: ani piękna liturgii, ani naszej czci, ani nawet naszego czasu. To prawda, nie potrzebuje, ale to Mu się po prostu od nas, którzy Jemu zawdzięczamy życie, należy. Co więcej — my tego potrzebujemy. Sądzisz, że lepiej będziesz służył ludziom jeśli Jemu okażesz lekceważenie? Albo, że cześć okazana Jemu chociażby przez piękne i godne przedmioty jest odebraniem czegoś ludziom? I czy naprawdę dajesz ludziom to, co niby z ich powodu, odbierasz Bogu?

Czy nie widzisz, że każde umniejszenie Go, każde obdarcie Go niby dla „szlachetnej prostoty” lub dla „poczucia bliskości” z rzeczy i czci Mu przynależnych, sprawia, że w naszej własnej duszy, kiedy wygasną już fajerwerki uczuć (O, jak wspaniale! Mogę Go wziąć na rękę, co za bliskość!) i spowszednieje to, co je wcześniej budziło, zamienia się On w symbol, traci realną rzeczywistość, a my tracimy wiarę? Bo jeśli chodzi o wiarę jesteśmy jak dzieci i mamy stać się jak dzieci – pod groźbą utraty królestwa, wpierw w nas samych. A dzieci potrzebują gestów i obrazów, potrzebują też granic, praw i nakazów. Dzieci nie istnieją tylko w swoich głowach, nie mają intelektualnej religii, jaką się teraz postuluje, niby bardziej wysublimowaną i głębszą, a tak naprawdę pustą, nijaką i bezpłodną. Ich religia, ich wiara jest konkretem i musi być konkretem. Dzieci nie mogą też patrzeć na zgorszenie bo zapada w nich jak w studnię, bruka ich niewinność i świeżość ich wiary. Jeśli więc twoje „otwarte przekonania” są powodem do grzechu odrzuć je, jeśli twoja niedbałość odetnij ją… nawet jeśli jest Ci bliska jak ręka czy noga… Bo choć zgorszenia muszą przyjść biada temu z czyjego powodu przychodzą i kto je rozsiewa…

Zauważ jak często, coraz częściej, Wy kapłani, choć niby Mu służycie, odmawiacie Mu tego konkretu, który w Waszych własnych oczach i oczach Wam powierzonych ludzi, uczyniłby Go prawdziwym (choć niektórzy z Was są gotowi zamienić Świętą Mszę w cyrk byle spodobać się ludziom, okazać się  przed nimi „nowoczesnym” i „twórczym”). Dajecie Mu rzeczy podrabiane, byle jakie i nie prawdziwe, nie będące tym czym mają być, co tylko potwierdza, że i Jego uważacie właściwie bardziej za metaforę, ucieleśnienie idei, niż za kogoś kto jest waszym rzeczywistym i istniejącym realnie Panem. Może metaforę jedności, może miłości i dobra, ale tylko metaforę. Nie jest On dla was żywy. Z żywą osobą tak się nie postępuje. Spójrz chociażby na plastikowe paschały (oczywiście względy oszczędności, ale samochód musi być z salonu, a ubranie markowe, bo przecież „ubóstwo to nie dziadostwo”, choć jakoś liturgii to powiedzenie nie tyczy). Jak śmiecie śpiewać potem o „woskowej kolumnie, która jest owocem pracy pszczelego roju”, i to w Jego podwójnej obecności, bo przecież Paschał przedstawia Jego, Światłość Prawdziwą? Śpiewać wiedząc, że każde słowo jest kłamstwem bo wychwala rzecz nieistniejącą, wychwala nie symbol, a atrapę symbolu Chrystusa i na dodatek każecie ludziom tego słuchać, każecie im w tym kłamstwie wynikającym z waszego skąpstwa, niewiary lub głupoty uczestniczyć. Mówisz, że to nieważne? To podaruj własnej siostrze, która za miesiąc bierze ślub, w ramach „szlachetnej prostoty” symboliczne papierowe (no, niech będzie, plastikowe, by służyły dłużej) talerze zamiast porcelanowego serwisu. Też można na tym jeść, prawda? Ale ten gest obnaży Twoją pustotę słów o braterskiej miłości, totalny brak wyczucia tego, co przystoi a co nie, no i zwyczajne skąpstwo.

Wiesz, co jest najbardziej niebezpieczne w tym wszystkim? To, że gros ludzi nie widzi problemu, że Najświętszy Sakrament staje się dla katolików, a szczególnie dla kapłanów… problemem. Usuwa się Go z głównych ołtarzy (w zabytkowych kościołach by nie przeszkadzał ludziom zwiedzać kościołów, zamiast ich uczyć, jak się zachowuje w obecności Sakramentu; jakoś muzułmanie nie mają problemów, by wymagać zdjęcia butów od wszystkich przed wejściem do meczetu. A w nowych, których nikt o zdrowym guście estetycznym i religijnym nie chciałby zwiedzać? Bo tak zrobiono w zabytkowych, więc chyba jest to norma…). Każde, już nie tylko konsekrowane dłonie mogą Go brać, i to nie tylko w szczególnych okolicznościach, ale zawsze, bo np. księżnom się spieszy i „panie, ta komunia to by z godzinę trwała, gdybyśmy we dwóch jej udzielali”… Oducza się nawet przyklękania przed przyjęciem Ciała Pańskiego (bo tak szybciej, procesja zbawionych, i co będę przed „tyłkiem klękał” – ten ostatni argument wiele mówi o używającym go). Nie mówię już o przyjmowaniu na klęcząco i do ust, bo to przecież anachronizm, nie daje takiego „poczucia” bliskości. A przecież takie przyjmowanie Ciała Pańskiego nie da się tego pomylić z niczym innym, żadnego innego posiłku tak się na spożywa, przed żadnym się nie klęka, a ile razy brałeś coś ze „szwedzkiego stołu”, albo byłeś częstowany chipsami? Kiedy zniknie już urok nowości i znikną motylki w brzuchu z powodu tej nowej „bliskości”, bardzo szybko Eucharystia udzielana na rękę stanie się przyzwyczajeniem i moim prawem, podobna do wszelkiego innego dobra, które sobie biorę lub które mi się należą, lub którym powinni mnie też „poczęstować”. Klęknięcie przed Nią, każdorazowe klęknięcie chroni przed takim samozadowoleniem, przypomina kto tu jest Panem, przypomina o wielkim darze jakiego nie jesteśmy godni, ale którego z łaski Pana nam udzielono… No ale przyjmowanie do ust i na kolanach mogłoby naruszyć św. Pośpiech, najważniejszą ostatnio (poza by „było miło, fajnie i by się czuło wspólnotę”) kategorię liturgiczną… Czy widzisz do czego to prowadzi? W ramach „bycia nowoczesnym” skutecznie i metodycznie od małego (co jest zbrodnią na duszy dziecięcej, oni tego nie zapomną) oducza się ludzi (i Wy to robicie, bo to wasza rola i prawo) czci dla Najświętszego Sakramentu. A potem jest wielkie zdziwienie, kiedy ludzie faktycznie tej czci nie mają… i nie uważają, że do czegokolwiek potrzebni im są także kapłani… i skąd taka nienawiść do chrześcijaństwa… ale skoro sami katolicy znieważają (nawet nieświadomi) Sakrament, a ich kapłani na to pozwalają, to jak można wymagać zrozumienia i szacunku od tych „z zewnątrz”?

Wydaje mi się, że największym błędem było usuniecie z seminariów nauki starego rytu. Wielkie było moje zdumienie kiedy się o tym dowiedziałam. Że katoliccy kapłani nie umieją, co więcej nie widzą potrzeby nauczyć się odprawiać katolicką Mszę Świętą, tę, którą była owocem setek lat wiary, a nie tworem urzędników, którzy pod pozorem re-konstrukcji i „powrotu do źródeł” starannie usunęli z niej, jak sami to przyznają z „wielkim bólem”, lub zaciemnili w niej wszystko (w ramach ducha czasów, którego pomylono z Duchem Świętym), co mogło by razić naszych braci protestantów. A więc przede wszystkim ową centralną rolę Ofiary Chrystusa. Bo cóż stało na przeszkodzie aby kapłani uczyli się obydwóch rytów, tego starego i tego nowego? Ale zrobiono to, by uniknąć porównań i by zmusić do zaakceptowania nowego. I tak zmarnowano całe pokolenia kapłanów, którzy nigdy tak do końca nie pojęli co to znaczy być katolickimi kapłanami, a nie liderami wspólnoty. Nie z ich winy. Uczyniono z nich trochę więcej niż pastorów, ale nie do końca, bo celibat zachowano, zachowano hierarchię Kościelną (która zaczęła tracić rację bytu, albowiem jest organicznie związana z Eucharystią i jej kultem a nie kultem „wspólnoty” jako takiej) i zachowano szczątkowe obrzędy i ogołoconą konsekrację, upchniętą pomiędzy słowami, opakowaną słowami, zagłuszoną słowami, a jednocześnie maksymalnie ogołoconą z okazujących Jej cześć gestów (bo owe dwa, czy trzy przyklęknięcia, które niektórzy i tak pomijają, zastępując je skłonami, nie nazwiesz chyba nadmiarem). Uczyniono z nich wodzirejów, aktywizatorów, często dobrych ludzi ale jednocześnie kapłanów wyśmiewających się ze swego dziedzictwa, lekceważących rzeczy święte i dumnych ze swojej „otwartości umysłu”, która z pogardą każe im patrzeć na rzeczy „stare” i „zacofane”, albo nawet nie wiedzących, że oto coś ważnego utracili… Czy nie znamienne jest, że ci kapłani, którzy pojęli jak ważne jest całe dziedzictwo wiary i tradycji i pragną nauczyć się „starej” Mszy, uczą odprawiać się jej od świeckich?! Jak to się stało? Jak można było do tego dopuścić, że zabrało kapłanów, którzy mogą przekazywać innym powołanym naukę o kapłaństwie i ofierze… zamiast psychologii i wszystko jedno jakiej duchowości byleby była „otwarta” i „ekumeniczna”? Zamiast owego rozwolnienia duchowego, które zaakceptuje wszystko, tylko nie to, co jest naprawdę katolickie. Już sami nie dostrzegają jak bardzo problematyczny stał się dla nich Najświętszy Sakrament. Oczywiście Msze Święte jeszcze „uświetniają” spotkania czy wydarzenia, a raczej „uświetnia się” Msze Święte, słowami, komentarzami, choreografią, „klimatem”… a nade wszystko gośćmi, ale Przeistoczenie w tym ginie, niepotrzebne niejako, zatopione w potoku słów, demagogii, komentarzy i komentarzy do komentarzy… Powiedz, jak to się ma do owej Wielkiej Ciszy „starej” Mszy przerywanej jedynie głosem dzwonków, która wymusza skupienie i kieruje naturalnie wzrok ku Chrystusowi nie potrzebując przy tym topić Go w powodzi słów? Jak to jest, że choć Krew i Ciało Pańskie jest przez większość czasu zasłonięte przed oczami wiernych, oddalone, a przecież jest bardziej widoczne, jaśniejące i rzeczywiste niż wówczas gdy wyłożone jest na widok publiczny na poręcznym stoliku?

Otwartość. To kolejne słowo, którego nadużywasz. Czy nie wiesz, że aby być otwartym trzeba mieć tożsamość? Trzeba wiedzieć kim się jest i w co się wierzy. Trzeba wiedzieć, jakie są rzeczy z których się nie zrezygnuje, których się nie „podda pod dyskusję” czy nawet dialog. Bo są po prostu święte i dyskusji nie podlegają. Nie zgadzasz się ze mną? To dam ci przykład. Otwartą na ludzi nazwiesz żonę, która nigdy w znajomości nie przekroczy pewnych reguł, ale tworzy dom i miejsce, w którym wielu lubi przebywać i dobrze się czuje, właśnie dlatego że wie (i szanuje to) że są granice których nie tylko przekraczać, ale nawet naruszać nie wolno, ale słowem „otwarta na ludzi” nie określisz prostytutki, choć niewątpliwie jej kontakty są częstsze i bardziej „bliskie”.

Względy praktyczne? To znaczy co? Ludzie nie przyjdą jak np. zarządzisz Wigilię Paschalną po zmroku, by Paschał naprawdę rozświetlał ciemności, a nie po południu? Ale jakoś na Pasterkę w środku zimy, przychodzą… Czy to nie o Twą własną wygodę tu chodzi? Zrobić co się musi jak najszybciej i mieć spokój, bo dlaczego inaczej skracałbyś liczbę czytań? Gdzie się tak śpieszysz, co jest ważniejszego od bycia tam, tej nocy z Twoim zmartwychwstałym Panem, tym Światłem, którego nie chcesz pokazać w ciemnościach, by zajaśniało wszystkim widzialnym i czytelnym znakiem?

Uczysz ich tego pośpiechu, zarażasz ich nim. Czują że razem z Tobą muszą gdzieś biec jak najszybciej, że w żadnym przypadku nie wolno im pozostać, nie wolno im skupić się dłużej, nie wolno im się modlić, bo to nie czas na to, Msza to spotkanie, spotkanie, i gadanie, gadanie, i nieustanna aktywizacja, by nie było czasu na skupienie, na ciszę… na rzeczywiste spotkanie z Nim, a nie ze swoimi emocjami, które tak często się z Nim myli.

Jak msza będzie trwała za długo, jak godnie i bez pośpiechu będzie udzielać się Komunii, to też nie przyjdą? Czy ktoś Was uczył w seminarium o zwykłych potrzebach duszy ludzkiej? A dusza ludzka, religijna dusza, łaknie prawdy i rzeczywistości, łaknie piękna. Ci ludzie są spragnieni Boga. Jeśli odnajdą Jego piękno będą chcieli przy Nim trwać, nie będą liczyć czasu, albowiem będzie to czas nieba. Ale daj im bylejakość to odejdą, naucz ich spieszyć się w czasie świętych obrzędów, to nigdy nie nauczą się skupiać i będą wymagać byś spieszył się bardziej; nie będą umieli się modlić, zaczną się niecierpliwić i nudzić. Zabawiaj ich, to będą żądać, abyś ich zabawiał nieustannie i szukać będą zabawy. Ale wytłumacz im jak ważna jest Eucharystia, mów o pięknie, mów o wadze tego, co się dzieje i nade wszystko, na miłość Boga, nie kłam. Nie kłam pośpiechem, słowami, niedbałymi strojami prawie jak z lumpeksu, plastikowymi świecami, brakiem poszanowania obrzędu, dopuszczaniem świeckich tak gdzie jest miejsce kapłana, brakiem przyklęknięcia przed Tabernakulum, Chrystusem wystawionym w monstrancji traktowanym jak dekoracja, jak wystrój kościoła… Oni patrzą co robisz. Oni widzą. I będą Cię naśladować.

Interesują Cię wyłącznie „duszpasterskie względy praktyczne”? Proszę bardzo. Naucz ich czci do Najświętszego Sakramentu, a już do końca życia będą „Twoi”, choć może raczej powinnam napisać Pana i Kościoła. Nawet jeśli odejdą, będą wracać i niezbędna im będzie Twoja posługa, bo tego skarbu Kościoła nie znajdą gdzie indziej. Sami będą się pilnować by nie zostać odłączonymi. Sami pilnować będą swojej moralności by być godnymi przyjęcia Tego, który jest.

Ale pomniejsz rolę Eucharystii, umniejsz Jego obecność, zrezygnuj z oznak czci jaka Mu przynależy, rzucaj Go im, czyń wszystko by „czuli” Jego bliskość, jednym słowem manipuluj ich emocjami… i patrz jak stacza się w dół Twoja wspólnota, owce, których jesteś pasterzem, ludzie za których Ty jesteś odpowiedzialny i za których, czy w to wierzysz czy nie, odpowiesz kiedyś przed Bogiem. „Oto ja i dzieci moje, które dał mi Bóg”. Gdzie będą wówczas Twoje dzieci? Przed kim staniesz i do kogo to powiesz?

Jeśli Ty uczysz ich, że najważniejsza jest „wspólnota”, to zaręczam Ci, że znajdą wiele miejsc gdzie spotkają lepszą wspólnotę, niekoniecznie chrześcijańską. Jeśli uczysz ich, że liturgia to miejsce gdzie jest „fajnie” to pójdą tam gdzie jest fajniej, jeśli tworzysz im „klimat” to znajdą miejsce gdzie klimat jest lepszy i mniej wprawiający w zakłopotanie. Ale wiedz, że jeśli z tego uczynisz główne kategorie duchowości to będą się nimi kierować w swoich dalszych duchowych poszukiwaniach. I nie będą tego traktowali jako zdradę, bo przecież Ty sam ich tego nauczyłeś co jest najważniejsze w religii i w życiu… Nie zdziw się, jeśli ich poszukiwania zaprowadzą ich daleko, dużo dalej niż chciałeś, jeśli staną się prostą drogą wiodącą do upadku i piekła, wpierw tu doczesnego a potem wiecznego…

Bo tak. Piekło istnieje. Widziałeś je w ich oczach, słyszałeś je w ich słowach. A ostatnio wyszło na ulice i śmieje się nam w twarz, a oni witają je z rozpostartymi rękami i mówią: „Tak, to jest właśnie wolność. Prawo człowieka do piekła i czynienia piekła jest jego najważniejszym prawem…”

Tak spieszno jest Wam do urozmaicenia liturgii, do dzielenia, do zagadywania, do spontaniczności, do otwartości i innego wszelkiego „uświetniania” liturgii, że nie potraficie docenić mocy i potęgi liturgii niepodzielonej i całej, odprawianej zgodnie ze wszelkimi normami, Królowej samej w sobie, strojnej w najpiękniejsze szaty i wychodzącej naprzeciw swego królewskiego Oblubieńca… Tych co jej służą nie może opanować żadne zło, i choć staną się przedmiotem szczególnej nienawiści szatana nie będzie on miał nad nimi władzy póki należeć będą do Chrystusa…

Wejdźcie, uwielbiajmy, padnijmy na twarze i zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył. Albowiem On jest naszym Bogiem, a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku. (Ps 95,6-7)

Co więc możesz zrobić? Zegnij kolana przed Panem a wywyższy Cię… Naucz się na nowo klękać przed Nim. Uznaj go, naprawdę uznaj za swego Pana. I nie wyrażaj tego tylko w słowach, ale niech wyraża to Twoje ciało. Czy myślisz, że obojętne dla Twego ducha jest to, co czyni Twoje ciało? Mylisz się bardzo. Nie jesteś aniołem. Masz duszę i ciało. I jedno i drugie trzeba nauczyć oddawać cześć Bogu. A zacząć trzeba od ciała, które jest bardziej konkretne i zwyczajnie często silniejsze w sporach miedzy duszą a ciałem. Albowiem niewyuczone ciało, jako bardziej materialne i ciężkie szybko pociągnie duszę. Pomnij na Pismo. Cudzołóstwo, cielesne cudzołóstwo, zawsze było najcięższą kategorią grzechu, albowiem pociąga za sobą całą destrukcję świata duchowego i fizycznego, duchowych i fizycznych więzi, albowiem rzuca na ziemię, niewoli i upadla, a potem wikła w upadek, nie tylko tego co uległ grzechowi ale osoby niewinne i czyni wyrwę w społeczności. Nie ulegaj więc złudzeniu, że wystarczy „duchowa” religia, że wystarczy „myśleć” o Bogu, i że ona jest bardziej subtelna i wyższa niż „klepanie zdrowasiek” przez stare kobiety w kościele. Sprawdź lepiej czy umiesz jeszcze upaść przed Nim na kolana.

Nakaż sobie (najpierw z czystego wolnego wyboru, a nie „uczuć”) tratować Go jak rzeczywistego, jak istniejącego (bo jest Rzeczywisty ale zdaje się Ci to umykać), to szybko doświadczysz Jego obecności. Zawsze kiedy mijasz Tabernakulum, przyklęknij. Naucz się na nowo tego przepięknego ceremoniału czci i naucz go swoich ministrantów. Pamiętaj, że to Boski ceremoniał, nie ludzki, że to Bogu oddajesz cześć. Nie traktuj Go jak rzecz oczywistą i stałą. Czy mało widziałeś spustoszonych Kościołów? Czy mało widziałeś tych, co wyparli się swoich święceń aby zanurzyć się o otchłaniach zdrady i ją sankcjonować jako rzecz potrzebną i dobrą? Czy mało widziałeś zniechęconych kapłanów, nie wiedzących kim właściwie są i co robią? „Pamiętaj, że chodzisz wśród sideł i na krawędzi murów miasta się przechadzasz” ( Syr 9,13).

Dla kapłana liturgia jest drogą jego życia i jego życiem, nie dodatkiem do życia, ale samym życiem. Jesteś sługą Najświętszego Sakramentu, Jego rycerzem, dla Niego ustanowionym i pasowanym i Jemu, jako swojemu Panu, musisz poświęcić swoje życie. A zaręczam Ci, bo mówi to cała tradycja i historia Kościoła, że służąc Jemu w Najświętszym Sakramencie otrzymasz to, o co teraz tak bezskutecznie walczysz próbując wymyślać coraz to nowe sposoby ewangelizacji czy „przyciągnięcia młodzieży do Kościoła”. Służąc Mu nauczysz się też kochać ludzi rzeczywiście. I dopiero wtedy będziesz umiał i mógł im pomóc, bo będziesz wiedział czego rzeczywiście potrzebują.

Pozostawiam Cię z modlitwą i Jego słowami dla rozważenia.

W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie. Otóż jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny. I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł ocalić to, co zginęło. ( Mt 18, 1-11)

Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.  Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim. Bo powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. (Mt 5,13-20)


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Agnieszka Myszewska-Dekert

Agnieszka Myszewska-Dekert na Liturgia.pl

Matka pięciorga dzieci. Z wykształcenia pedagog rodziny i katecheta. Pisze artykuły, tworzy opowieści a także chrześcijańskie midrasze. Zafascynowana Pismem Świętym jako żywym Słowem i Przestrzenią w której "żyjemy, poruszamy się i jesteśmy", stara się Je coraz bardziej poznawać i zgłębiać. Publikowała w kwartalniku eSPe i miesięczniku List. Autorka książek: "Modlitwa - nieustanna wymiana miłości" (Kraków, 2001) oraz "Cynamon i Marianna. Baśń inicjacyjna" (Kraków 2015).