Z miłości do Nadziei

Nieraz trudno jest być katechetą. Bo nieraz trudno mówić o Bogu żywym, wszechmogącym i miłosiernym. W życiu tych, których się katechizuje, bywa różnie. Czasem muszą  liczyć tylko na siebie.  Czasem noszą rany, o których my, niby wielcy pedagodzy, nie mamy pojęcia.

Czasem przeżyli rzeczy, o których nam – „kobietom po przejściach i mężczyznom z przeszłością” –  nie śniło się nawet w koszmarach.

Trudno jest  pokazać, że każdy człowiek ma swoją świętą historię. Świętą, bo w każdym, nawet najstraszniejszym  ludzkim życiorysie jest miejsce dla Boga.  Jedno jest pewne – na ludzkie rany nie wystarczy założyć plastra autosugestii , że Bóg nas jednak kocha. Że widzi i czuwa.

Moje, pożal się Boże, trzyletnie doświadczenie katechetyczne uświadomiło mi, że w szkole nie zawsze muszę być „panią katechetką”, która wszystko wyjaśni .  W pierwszej kolejności trzeba być po prostu… bratem, siostrą. Człowiekiem, któremu czasem brakuje słów i który nie szuka ich na siłę. Który nie ma gotowych recept na szczęśliwe życie, ale wspiera jak potrafi – spojrzeniem, kiwnięciem głowy, uśmiechem, ręką położoną na ramieniu.  Albo modlitwą, o której uczeń lub uczennica nie wie i nigdy się nie dowie.  Zgodnie z Ewangelią – niech nie wie lewa ręka co czyni prawa. A po co to wszystko?  Z miłości do Nadziei.

Tak zatytułowałam swoje wspomnienie, napisane jeszcze na studiach. Dziś może napisałabym lepsze. I na pewno krótsze.  Tymczasem wersja dla wytrwałych. Superwytrwałych. I dla tych wszystkich, którzy powtarzają za Robertem Janowskim: „Jak mam Cię kochać, kiedy nie rozumiem?”
(http://www.youtube.com/watch?v=5xaS_YgIZHE)

Wyszłam z uczelni ledwo trzymając się na nogach. Ciężki dzień. Trzy wykłady, dwa ćwiczenia i to wszystko pod rząd. Osiem godzin. Przerwy tyle, żeby przejść z budynku do budynku. Na szczęście odwołali nam zajęcia z tutorem. Jestem 45 minut do przodu. Gdzieś odsapnę zanim pójdę do…o, sms. Ha! Uczeń odwołał korepetycje. Czyli mam już dziś wolne. Skręciłam z Franciszkańskiej w Planty. No to idę do domu. Na jutro nauki zbyt wiele nie ma, korepetycje dopiero wieczorem, na uczelnię na południe. Wreszcie się wyśpię…fantastycznie!
– Gośka, to ty? – słyszę za sobą męski głos – Gosiaku!
Tylko jedna osoba tak na mnie mówiła. Mateusz. Nie widzieliśmy się od końca liceum.
– Mateusz! Chłopie, kiedy myśmy się ostatni raz widzieli?? Na rozdaniu świadectw chyba…Jak miło cię spotkać! – w momencie odeszło mi zmęczenie – co tam słychać?
– E, no nie będziemy gadać na środku Plant! W horoskopie na dziś miałem, że muszę spełnić dobry uczynek, no to się nadarzyła okazja. Na piwo zapraszam!
A miałam się wyspać…
– No dobra. Ale pod warunkiem, że nie będziemy gadać o horoskopach. Gdybym ja wierzyła w swój i go systematycznie czytała mogłabym napisać poczytny harlequin i zrobić na nim niezłą kasę. Gdzie idziemy? Może do Bunkra Sztuki co? Tu, niedaleko na Plac Szczepański. Ok? – Jasne, słuchaj kobiet, dobrze na tym wyjdziesz, to moja dewiza, He, he.
Lubiłam Mateusza. W wielu kwestiach się nie zgadzaliśmy, ale ceniłam go za poczucie humoru i bardzo dobre serce. Przyjrzałam mu się – nie zmienił się bardzo, dalej chodził wyluzowanym krokiem i zgrywał pewnego siebie. Mówią, że zanim zaczniesz z kimś rozmawiać trzeba mu spojrzeć w oczy, żeby wyczytać, w jakim jest nastroju. Oczy Mateusza były dalej tak samo duże i niebieskie, ale jakby trochę zgaszone…Doszliśmy.
– Siadaj Gosiaku, siadaj. Które piwo? Żywca, no nie? Czekaj, lecę zamówić. – skierował się w stronę baru – zmęczona jesteś, co? Widać.
– A, wiesz jak to jest, miałam dużo zajęć na uczelni. Nic to, czasem tak bywa, jedną nogą w grobie, a drugą na skórce od banana ale…jak mawia pewien mądry człowiek: to się da. Spokojnie, zaraz się doprowadzę do stanu użyteczności publicznej – upiłam łyk piwa – no to mów, co słychać? Dalej trenujesz, widać po sylwetce – wiedziałam że Mateusz ma bzika na punkcie swoich mięśni – Możesz spokojnie grać Ursusa w „Quo vadis”.
– Ty za to nadajesz się do roli Adama Małysza na diecie – lubiliśmy się z Mateuszem przekomarzać – Ty coś dziewczyno w ogóle jesz?
– Nie. Przeszłam na fotosyntezę – odgryzłam się.
– No ale i tak jak zwykle pięknie wyglądasz – chyba chciał się podlizać.
– A ty jak zwykle ściemniasz – uśmiechnęłam się – porzućmy tę burzliwą dyskusję na temat mojej urody bo wpadnę w samozachwyt, a zaręczam Ci, że nie ma nic gorszego niż próżna baba. Z taką wyjdziesz na tej swojej dewizie jak Zabłocki na mydle. Cały czas w Krakowie jesteś? Studiujesz? Pracujesz?
– Tak. Jestem, studiuję mechatronikę i budowę maszyn na polibudzie. Pracy chwilowo brak. Trwa etap poszukiwań. A Ty?
– Studiuję, tu niedaleko, na Franciszkańskiej. Teologię. Dorabiam korepetycjami.
– Teologię? Ej, Ty Gosiaku już w szkole byłaś jakaś dziwna. A korepetycje z czego? Z ojczenasza? – Mateusz dalej się przekomarzał.
– Też. Po łacinie.
– Aha. I teologię mówisz…Ale księdzem chyba nie będziesz, co? Nie, no płeć Ci trochę przeszkadza. Chociaż teraz to wszystko możliwe, co się z tym kościołem wyrabia…
– Spokojnie, nie przewidujemy w katolicyźmie rewolucji z kobietą przy ołtarzu w roli głównej. Od konsekrowania chleba są faceci – i chwała Bogu. Będę mieć praktyki w szkole, wiesz, religia. Potem zobaczymy.
– Masz już jakąś strategię katechetyczną?
– Póki co – bardzo prostą. Dotrwać do dzwonka – zażartowałam – swoją drogą jak się w naszym liceum dowiedzą, że mam odbyć praktyki z religii to katecheci chyba przewrócą się ze śmiechu razem z całym gronem pedagogicznym.
– No ja tam na religii zbytnio nie uważałem. I ściągałem od ciebie na klasówkach z Ewangelii pamiętasz?
– Nie. Wtedy udawałeś, że piszesz sam. Trochę się boję. Wiesz jakie są teraz trendy w nauczaniu – pozwalaj dziecku na wszystko, hałas na lekcji jest twórczy. I dziecko zadowolone z siebie rozrabia w najlepsze. Potem rośnie i wkłada wyrozumiałym wychowawcom kosze na głowę. No, ale może nie będzie tak źle…aj,  ja tu gadam tak o sobie, powiedz co więcej u Ciebie.
– U mnie, no tak jak mówiłem. Studia jak studia, mogą być. Pracy szukam, stałem z ulotkami jak bałwan, ale wiesz ile za to płacą, nudno jak cholera tak stać, w ogóle głupia robota. A poza tym wiesz…ja do kościoła już nie chodzę. Tylko jak do nas wrócę to idę żeby matka mi nie truła. Chora jest, zawsze miała kłopoty z sercem, wolę jej za mocno nie wkurzać.
– Mateusz nie musimy o tym rozmawiać, to nie ewangelizacja. Nie tłumacz się.
– Ale sama powiedz – po co mi ten Pan Bóg? Wcale mi nie pomaga. Komu On dziś potrzebny? Daję sobie świetnie radę bez Niego – Mateusz chrząknął i już wiedziałam, że wcale sobie tej rady nie daje. – Kiedyś pamiętasz, było inaczej. Na religię chodziłem, nawet miałem jakiś zeszyt chyba. Do kościoła też. I tak się nieraz na tej Ewangelii chciałem wzorować że zamiast człowiekowi na łapy patrzeć to w każdym anioła widziałem. No i mnie wrobili w różne rzeczy, ładnie się dziś mówi „wykorzystali”, potem olali na całej linii…przyjaciele, kurna.
– Na pewno chcesz o tym rozmawiać? – zapytałam niespokojnie.
– A chcesz słuchać? – nie czekał na odpowiedź – Albo ten kościół. Bagno jedno. Zobacz, wszystko jest w „Kodzie Leonarda…” jak na dłoni, ile kościół ukrywał. Szkoda gadać. Same tajemnice.
– Nie, Mateusz nie. Widzisz tajemnica jest dziś towarem deficytowym dlatego tak dobrze sprzedają się jej podróbki. Kościół niczego nie ukr…
– Dobra, dobra. I tak tej książki nie doczytałem. Nie mów, że ty czytałaś. Przecież tam na was najeżdżają.
– Czytałam. Żeby móc dyskutować. Pozwól, że zastosuję porównanie ze świata pań domu, kur domowych, jak mówią złośliwi, w który jak na mój wiek przystało zaczęłam powoli wkraczać – jak robię pranie, to muszę wiedzieć, gdzie są plamy, no nie?
Gdyby Dan Brown, autor tego nieszczęsnego „Kodu Leonarda da Vinci” miał choć blade pojęcie o chrześcijaństwie wiedziałby, że jedyna naprawdę interesująca tajemnica leży wewnątrz człowieka, gdzieś na granicy między nami a Bogiem – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego głośno, żeby jeszcze bardziej nie zdenerwować Mateusza.
– W ogóle to wszystko jest do d… – podsumował Mateusz krótko – Ja tam ludzi kocham i pomagam im bez modlenia, kościoła i tego całego chrześcijaństwa.
– No to cię podziwiam stary, bo ja bez modlitwy i Eucharystii zafundowałabym innym chyba tylko sporą dawkę egocentryzmu. Zero pomagania. Za ciasne mam widać serce. Tylko modlitwa je jakoś rozpycha.
– Ty mnie ze sobą nie porównuj Gosiaku. Ty jesteś inna niż ja. Ty wiedziałaś czego chcesz. Ja się gubiłem, gubię – mówił jakby się usprawiedliwiał – Ty w tej oazie, czy tam wspólnocie byłaś…
– Poszłam tam bo właśnie wcale nie wiedziałam czego chcę i bardzo się chciałam dowiedzieć. Mało to wtedy miało związku z modlitwą. Po prostu tam ktoś na mnie patrzył, słuchał mnie. No i byli fajni chłopcy z długimi włosami. Pana Boga dopuściłam do siebie dopiero później.
– Ktoś słuchał a nie tylko przepisywał pracę domową, tak? Niełatwo być wzorową uczennicą, co?
– Nie wiem. Zapytaj jakąś wzorową uczennicę.
–  Ty nawet u Jana Pawła byłaś. Szkoda że Go nie ma, jeden normalny w tym…a Ty nawet zdjęcia masz.
– I co z tego? Ali Agca też ma.
– No niby tak. Wiesz, ale ja już chyba w nic nie wierzę. W nic.
– Masz Mateusz dziewczynę? – nie wiem co mi strzeliło do głowy, żeby tak bez ogródek pytać.
– Mam. Pewnie. Magdę. Cud dziewczyna. Jesteśmy Magda&Mateusz. „M jak miłość wiele imion ma…” – zanucił.
– Kochasz ją? – poszłam na całego z pytaniami.
– Tak, bardzo – aż mnie zdziwiła ta pełna powagi odpowiedź Mateusza.
Raz kozie śmierć.
– I co, w miłość też nie wierzysz?
Mateusz uśmiechnął się krzywo, jakby połknął robaczywą śliwkę.
– Oj, już dobra, dobra. Może jednak jeszcze wierzę. Może nawet w Boga. Sam nie wiem. Teraz to mam dużo wątpliwości.
– I bardzo dobrze.
– Co Ty? Jak dobrze? Taką masz słabą głowę, że już ci to piwko zahuczało?
– Wiara bez zwątpienia jest martwa. Nie pamiętam, kto to powiedział, ale to mądre zdanie. Wiara i wątpliwości są jak białe i czerwone ciałka krwi. Tak. O Boga trzeba walczyć. O siebie. O bliźniego.
– I tobie się zawsze chce?
– Nie, nie zawsze. Kiedyś mi się nie chciało prawie miesiąc.
– I co zrobiłaś? Pojechałaś na te, no…rekolekcje, gadałaś z księdzem?
– To potem. Najpierw poszłam na dworzec. Jechałam wtedy do domu…to był taki nieplanowany, nagły powrót na dłużej. Na starym dworcu są jeszcze zegary z tarczą, ale na tym nowym są te wiesz, elektroniczne. Stałam tam z plecakiem i czekałam na pociąg. Patrzyłam na ten elektroniczny zegar i zobaczyłam jak szybko upływa czas. Na normalnym zegarze tego nie dostrzegłam. A tam nawet ułamki sekund wyskakiwały i przemijały. Przeraziłam się. Że czas leci, życie mi ucieka, a mnie się nic nie chce. Jedna chwila na dworcu kolejowym dała mi więcej niż wszystkie rekolekcje. Myślisz, że ja nie mam wątpliwości? Że nie grzeszę? Widzisz, nie mam aureolki. Nie jest tak, że u mnie w pokoju aniołki tylko latają. Czasem słychać tylko jedno – chichot diabła. No nie patrz tak, od tego nikt na ziemi nie jest zwolniony, Benedykt XVI też chodzi do spowiedzi. Tylko Mama Jezusa miała spokój. A my? To jest jak wspinaczka. Nieraz się odpadnie od ściany. Albo trochę jak wojna. Tylko, że nie lecisz z szabelką i walisz gdzie popadnie. Trzeba myśleć, trenować. Wiesz – im więcej potu na poligonie tym mniej krwi na placu boju.
– Ale ty to co innego. Was tam uczą na tej teologii jak sobie z tym radzić. Macie jakieś zajęcia z Boga, chyba nie?
– Zajęcia z Boga? Dobre! To wszystko z życia wiem, nie ze studiów. Ono samo zadba, żebyś czasem upadł na tyłek. Na samo dno. Wiele się wtedy można nauczyć. Bezsilność to tak naprawdę fajna sprawa. Jak mi się wszystko układa to jestem taki chojrak że Pan Bóg idzie w odstawkę. Myślę, że mam siłę przebicia, sama mogę wszystko i w głowie mi się przewraca. Takie przemielenie umysłu, pusto, że aż przeciąg. I w momencie się wszystko sypie. A jak upadasz narobisz sobie siniaków, ale da się to wygoić. Wiem coś o tym. Dosłownie i w przenośni.
– Więc też masz problemy?
– Wszyscy je mają. Musiałbyś mi rozpruć serce, żeby zobaczyć czego doświadczyłam. Nie ze wszystkiego mogę być dumna, naprawdę. Ale nieraz trzeba kogoś wprowadzić do piwnicy, żeby zapalić światło. Inaczej nie zauważy że się pali. A to światło to nadzieja. Noc po to w sercu człowieka zapada, żeby na jego dnie zajaśniały gwiazdy.
– Nie chrzań – skrzywił się Mateusz – wyrabiasz się w tej kościółkowej mowie – patrz na świat co się, kurna, dzieje? Ludzie się zabijają, rana jedna po drugiej, seks z każdym i z każdą, już nie ma hamulców. Zbrodnie, zdrady małżeńskie to norma. Uroda życia. Teraz co drugi pije, pali i ćpa. A reszcie wszystko jedno. Wiesz jaka jest zasada. Jeśli to jest przyjemne, to nie może być złe. Rób co chcesz. W to mi graj. Gdzie jest ten Twój Jezus, co? No gdzie?? – Mateusz prawie wybuchnął.
– Tu – dotknęłam dłonią lewej strony klatki piersiowej. Lepiej podarować sobie dłuższe wywody. Zbyt duża ilość słów mogłaby mnie zgubić.
Nastała cisza. Mateusz spojrzał na mnie wyczekująco. Zaczęłam spokojnie:
– Myślisz, że ja nie widzę tej „nieznośnej lekkości bytu”? Widzę ilu jest pustych, słabych, rozmytych. Ale można powstać z pozycji w jakiej żyją płazy. Jasne, że trudno nie upaść, gdy cię popychają, podstawiają nogi i sami leżą. Myślisz, że nie widzę tych oglądaczy tragedii świata siedzących w fotelach i przeżuwających wszystko jak gumę? Że nie widzę jak życie nie wyrasta ludziom ponad poziom brzucha i hormonów? Że jak mówią: „taki jest świat” a cały ten kontekst socjologiczny wydaje się być silniejszy niż Ewangelia? Myślisz, że nie widzę tej obojętności, która sprawia, że co niektórzy nie dostrzegają już żadnej różnicy pomiędzy Pismem Świętym, a instrukcją obsługi zgrzewarki do folii? Myślisz, że na teologii takich ludzi nie ma? Są. Nie tylko ci, co uciekli na pierwsze lepsze studia przed WKU. Widzę obojętność studentów zapisujących się na te seminaria, co są łatwiejsze i takie w ogóle fajne, do przejścia. Powiem ci coś Mateusz. Nie słuchaj nigdy tych, którzy na nic wielkiego się nie zdobyli.
– Gosiaku…tu – pokazał na swoje serce – tu Go nie ma. Nawet nie zapraszam. Przez lata nie sprzątane. Totalny syf. Aż śmierdzi.
– Mateusz, Bóg się w stajni na śmierdzącym gnoju wśród bydląt położył…A ty mi mówisz, że nie poradzi sobie z twoim serduchem?
– Ale ty nic o mnie nie wiesz. Ja przeszedłem przez wszystko. Miałem kumpla wiesz? Marcina. Mieszkaliśmy razem w jednym akademiku, w tych wieżowcach na miasteczku. Świetny gość. Ale sobie ze studiami nie poradził. Zawalił sesję, mieli go wywalić, wiesz jak jest na pierwszym roku. No i pić zaczął. Trawkę palił. Przychodził zawsze taki jeden z dwunastego piętra i go wyciągał na balety.
– Książkowe. Znasz to na pewno – „no ze mną się nie napijesz?”. Nikt nie chce być w grzechu sam. Już Ewa w raju od razu zawołała Adama – wtrąciłam.
– Rozmawiałem z Marcinem, bo mi go było szkoda. Zresztą samego mnie zaczęło ciągnąć do butelki. Raz go zabrali na odtrucie. W szpitalu postanowiłem, że mu jakoś pomogę. Strasznie chciało mi się wtedy zalać robaka, ale postanowiłem być twardy. Nawet sobie kupiłem butelkę i codziennie na nią patrzyłem żeby się trenować. Marcina wypuścili. Pojechałem do domu na weekend. Wracam, a on zawalony. Nie wytrzymałem. Darłem się jak głupi: „Cholernie chciałem się napić! Miałem ochotę i miałem powód i miałem to w ręce – machałem przed nim butelką – Odstawiłem bo pomyślałem o tobie, że może poczujesz że ktoś o tobie myśli”. A wiesz co Marcin zrobił? Popatrzył na mnie i walnął mnie jak Tyson Gołotę takim zdaniem: „Mam gdzieś twoją ofiarę”.
Dopiero po chwili Mateusz zaczął mówić dalej.
– No i trzepnąłem drzwiami. A ten głupek polazł do tego na dwunaste piętro. Tam była impreza. Balował cholera i wyleciał przez okno. Zabił się na miejscu. Co ty możesz o tym wiedzieć?
Połknęłam łzy. A on mówił dalej:
– Odpuściłem. No i zacząłem pić, palić, trochę ćpać…wino, kobiety i śpiew. A Panu Bogu powiedziałem żeby spier…no wiesz. Niech się On na mnie nawet nie patrzy.
– Panie Boże bądź ślepy i głuchy bo idę na dziewuchy, co?
– Coś w tym rodzaju…Ktoś musiał do nas donieść, że się źle prowadzę i matka dostała zawału. Musiałem do nas wracać, dziekankę brać. Wiesz, że mam jeszcze smarkate rodzeństwo. Nie wiem jaką siłą zostawiłem to bagno i pojechałem…
– Siłą miłości do mamy…
– Raczej siłą strachu że stracę ją jak Marcina i że to znowu będzie przeze mnie. Potem poznałem Magdę. Ona mnie ze wszystkiego wyciągnęła. Boże, po co ja ci to wszystko opowiadam?? Starczy już, bo ci uszy powykręca.  Możesz słuchać o złu?
– Mateusz, ja słucham o dobru, które to zło próbuje zamaskować.
– Nie, Gosiaku,  ja jestem zły.
– Nie jesteś – nagle przypomniało mi się jak czasem mówiłam Bogu : „Wraz z Tobą chcę wschodzić nad dobrym i złym. Nie wiem który jest który. Pomóż mi, by nie zatrzasnęły się we mnie drzwi przed żadnym człowiekiem”…
– To co ja mam robić?
– Nie wiem. Pewnie jakiś duchowy remanent.
– Spowiedź?
– Jak będziesz gotowy. A potem zostaw przeszłość Mateusz. Przestań chodzić z twarzą na plecach.
– Brakuje mi Marcina.
– Wiem. Ale gdy Bóg nam kogoś zabiera ofiarowuje siebie. Nigdy nas nie zostawi samych.
– Bla, bla, bla. Ty nie wiesz jak to jest, nie masz uzależnień, nie masz bożka.
– Nie rozśmieszaj mnie. Jeden w torebce. Proszę. Siemens C60. Sieć Plus GSM. Człowieku, smsy wysyłam lawinowo. To też jest uzależnienie.
– Nie wiem czy mam szansę.
– Żaden grzech nie przekreśla człowieka…
– Dobra, dobra nie wyjeżdżaj mi tu z tym, no…miłosierdziem – Mateusz znów udawał, że jest taki cool.
„Im większy grzesznik tym większe ma prawo do Mojego miłosierdzia” – przeszło mi przez głowę, ale wolałam nie mówić głośno z oczywistych powodów.
– Ja sobie bez Niego radzę – rzekł Mateusz tonem próbującym naśladować ten w pełni wyluzowany.
– Tak? To czemu przez półtorej godziny nie gadamy o niczym innym jak o Nim? Namawiałam cię do tego?
Mateusz zamilkł. Nagle spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami i spytał:
– Chce ci się gadać z takim wykolejeńcem?
– Mateusz ja żyję dla takich chwil.
Spojrzał na mnie jakbym powiedziała coś po chińsku.
-Dlaczego? – spytał w końcu.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się:
– Z miłości do Nadziei.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

  • Wakacyjne lekcje religii

    Wakacje. Nie ma szkoły. Nie ma lekcji religii. Nie ma tematów, dyskusji, sprawdzianów. Nie ma... więcej

  • Lubię to!

    Tak. Lubię być katechetą. Lubię nawet wtedy, gdy cała klasa nie odrobi zadanej pracy domowej,... więcej

  • Dom

    „Wiemy, że Jego Ciało nie może być obecne, jeśli nie odbyła się przedtem konsekracja przez... więcej

Małgorzata Janiec

Małgorzata Janiec na Liturgia.pl

Teolog i dziennikarka. Na świecie obecna od ponad 30 lat. W szkole jako katechetka – 10 razy krócej. Na lekcjach pyta z pytającymi. Szuka z szukającymi. Wierzy z wierzącymi i wierzy w „niewierzących”. Modli się ze wszystkimi i za wszystkich. Do pracy ma pod górkę. A w pracy uczy siebie i innych, że do nieba idzie się zwyczajnie – pod górkę lub nie – po ziemi.